– Bardzo to sympatyczne – wyjąkałem.
– Do środka!
– Ale ja…
– Bez gadania!
Znalazłem się w schowku. Ray zatrzasnął za mną drzwi. Światło zgasło. Usłyszałem chrobotanie klucza w zamku.
Jak to, przeleciało mi przez głowę, nie wstawił krzesła?
Próbowałem przekonać samego siebie, że Welle nie może zastrzelić mnie przez drzwi. Gdyby tak zrobił, nie mógłby się tłumaczyć, że bronił siebie i swojej własności przed jakimś intruzem. Pewnie przyjdzie tu, zaprowadzi mnie w jakieś inne miejsce i dopiero tam zabije.
Pomieszczenie było za małe, żeby się rozpędzić i wyłamać drzwi uderzeniem ramienia. Naparłem na nie kilka razy, ale bez skutku. Pod naciskiem buta zaczęła trzeszczeć jedna z płyt, lecz nie udało mi się jej wypchnąć.
Musiałem jakoś ostrzec Kimbera.
– Zamknął mnie w schowku! Jest w domu! Ma pistolet! – zacząłem wrzeszczeć.
Powtórzyłem te okrzyki dwa razy, a potem jeszcze raz, nasłuchując w przerwach, czy z głębi domu nie dojdą mnie odgłosy strzelaniny.
Ale w domu panowała głucha cisza.
Dopiero po kilku minutach znowu rozległ się dzwonek telefonu.
Dzwonił i dzwonił. Tym razem nikt nie podniósł słuchawki.
Co się dzieje z Kimberem?
Sprawdziłem półki w poszukiwaniu jakiejś rurki czy listwy, którą mógłbym wykorzystać do wydostania się ze schowka lub, gdyby wrócił tu Welle, jako broń przeciwko niemu. Nie znalazłem nic takiego. Zacząłem więc obmacywać oprawkę żarówki. Parę centymetrów za nią wyczułem krawędź jakiejś drewnianej, profilowanej listwy. Przesunąłem po niej palcami i stwierdziłem, że tworzy obramowanie kwadratowego włazu o boku około sześćdziesięciu centymetrów. Oparłem dłoń na środku i pchnąłem ku górze. Pokrywa ustąpiła trochę. Serce zabiło mi żywiej. Znalazłem klapę zakrywającą wejście na strych.
Wspiąłem się na wyższe półki, żeby podważyć mocniej klapę.
Nie poszło mi łatwo. Klapa nie poddawała się i zacząłem się obawiać, że zanim ją uniosę, półki załamią się pod moimi stopami. W końcu jednak ustąpiła. Wsunąłem głowę w otwór i rozejrzałem się.
Szukałem jakiegoś szybu wentylacyjnego, który dałoby się otworzyć albo wybić i przez który mógłbym wydostać się ze strychu. Uniosłem się i zacząłem się gramolić przez wąski otwór na górę.
Mały schowek wypełnił się nagle hukiem trzech strzałów, oddanych, jeden po drugim. Nogi i ręce odmówiły mi posłuszeństwa. Zsunąłem się z grzędy pod sufitem i rozciągnąłem bezwładnie na podłodze.
Wstrzymałem oddech, czekając na następne strzały. Ale usłyszałem tylko oddalające się kroki i wzmocniony policyjną tubą głos dochodzący z zewnątrz budynku. Nie mogłem zrozumieć słów, lecz zorientowałem się, że któryś z policjantów woła do osoby znajdującej się w domu. Odetchnąłem z ulgą i podniosłem się.
Kule podziurawiły drzwi schowka, do którego zajrzało światło. Udało mi się przełożyć rękę przez jedno z uszkodzeń, tak że niemal sięgnęła klamki. Naparłem mocniej, przeciskając przedramię przez potrzaskaną drewnianą płytę. Klucz ciągle był w zamku. Poczułem ostry ból w ścięgnach, kiedy wykręciłem rękę, żeby go obrócić.
Przez otwarty właz na strych doszły mnie odgłosy kroków. Ktoś biegł nad sypialnią właściciela. Rozległy się kolejne strzały. Wydawało się, że padają w takim samym tempie, jak odgłosy kroków biegnącego.
Poczułem się jak ślepiec. Mogłem tylko zgadywać, co się dzieje w poszczególnych częściach domu.
Otworzyłem drzwi schowka, obejrzałem dziury po kulach. Gdybym nie próbował wdrapać się na strych, strzały oddane przez drzwi dosięgłyby mnie z całą pewnością.
Pobiegłem najpierw do pralni, a potem do holu wejściowego. Pchnąłem drzwi i z rękami uniesionymi wysoko nad głową ruszyłem biegiem w kierunku policyjnego samochodu. Zauważyłem dwa karabiny obracające się niespiesznie w moją stronę. Przypadłem do ziemi i zacząłem wołać:
– Nie strzelać! To ja! Na pomoc!
– Wstrzymać ogień! – rozkazał jeden z policjantów.
Podniosłem głowę i spojrzałem w kierunku domu. Na dachu siedział skulony Russ Claven, zaglądał do mansardowych okien oświetlających centralny korytarz. Śledził ruchy jakiejś osoby znajdującej się w środku. Zastanawiałem się, czy był to Kimber czy Ray Welle. Russ kocim ruchem ześliznął się niżej, tuż nad okienkiem, znajdował się nad sypialnią. Wskazał ręką w dół i kiwnął głową.
Poderwałem się na nogi i pomknąłem co sił, żeby się skryć za osłoną z samochodów. Dotarłem tam w chwili, gdy Percy Smith instruował funkcjonariuszy, aby wzięli pod ostrzał sypialnię właściciela i sąsiednie pomieszczenia. Objąłem i uścisnąłem Flynn. Zapytała, czy nic mi nie jest. Z kolei ja spytałem o Kimbera.
– Nic nie wiemy – odparła. – Straciliśmy z nim kontakt.
W jednej ze ścian sypialni znajdowało się szerokie okno wychodzące na drogę dojazdową. Dostrzegłem w nim Wellego, który wyglądał przez szczelinę między zaciągniętymi firankami. Gdy mnie zauważył, mrugnął dwa razy oczami i z niedowierzaniem potrząsnął głową.
– Jest tam, w oknie sypialni – powiedziałem, gdy firanki zsunęły się na miejsce.
– Był. Już stamtąd poszedł – odrzekł Percy.
Siedzący na dachu Russ Claven zaczął energicznie wymachiwać rękami w kierunku drugiej strony domu, do której przylegał taras.
– Nie! – wrzasnąłem. – Nie! Percy Smith spojrzał na mnie ostro.
– Co, do ciężkiej…?
W tej chwili Ray Welle wyskoczył na taras, strzelając bez opamiętania w kierunku policyjnych samochodów. Schyliłem się i powiedziałem:
– Percy! On chce, żebyście go zastrzelili! Nie róbcie tego!
– Co?
Jeden z policjantów zameldował, że namierzył uciekiniera.
– On chce, żebyście go zastrzelili! – wrzasnąłem. Nie róbcie…
Policjant strzelił. Jego kolega nacisnął na spust niemal w tym samym momencie. Oba strzały zlały się niemal w jeden huk. Patrzyłem w przerażeniu, jak Raymond Welle przewraca się na krawędzi tarasu i spada na trawnik.
Tyle razy wyobrażałem sobie tę scenę, że czułem się, jakbym widział ją już wcześniej.
– Wstrzymać ogień! – rozkazał Percy Smith. – Wezwać pogotowie.
– Zrobiliście dokładnie to, czego on sobie życzył – powiedziałem.
– Myśli pan, żeśmy go zastrzelili? On wcale nie zginął. Strzelaliśmy nad jego głową. Przestraszyliśmy go tylko. Nie spuszczać go z oka – rzucił swoim ludziom.
Russ błyskawicznie zsunął się z dachu. Zjechał na taras po jednej z rynien w chwili, gdy Welle gramolił się na kolana, starając się wymacać w trawie pistolet. Russ skoczył na Raya i rozpłaszczył go na ziemi, zanim ten zdążył chwycić broń.
Flynn złapała mnie za rękę.
– Chodźmy. Trzeba rozejrzeć się za Kimberem – powiedziała. Pobiegłem za nią do drzwi domu.
Kimber siedział w przedpokoju oparty o ścianę. Został trafiony w lewe ramię. Sądząc po plamach na podłodze, stracił sporo krwi. Przyklęknąłem obok niego.
– Powiedziałem panu, że czuję się, jakbym umierał – zażartował. Objawy panicznego strachu ustąpiły.
– Kimber, ty wcale nie umierasz – powiedziała Flynn i wzięła go za rękę. – Słyszysz, co mówię? Alan, niech pan zawoła tu Russa – dodała, nie odwracając się do mnie.
– Boże, dopomóż mi – wymamrotał Kimber z udawanym przerażeniem. – Ona woła tu specjalistę od sekcji zwłok. Może już umarłem?
Zachęcające było, że nie tracił dobrego samopoczucia.
Читать дальше