– Jego też miałeś zabić? – rzuciła przez zęby Agnieszka.
– Mówię, jak to widział Zaręba. Najlepiej wykończyć wszystkich. Ale jak się nie da, to najgroźniejszych. Nie był pewny swego. Nasi potrafili latać apache’em, ale jak im szło strzelanie, sami widzieliście. Osiem hellfire’ów i co? Jedna trafiona ciężarówka. Paliwa też mają mało. Działka mieli użyć w ostateczności. Amunicja jest zbyt charakterystyczna. No i mieliśmy się czym bronić. Musiał się liczyć z tym, że Tomczak nie wytłucze całego plutonu.
– Bo mu nie pomagałeś – zmrużyłem oczy. Uśmiechnął się lekko.
– Nie mieli pewności. Ile razy łączyliśmy się i pytali, jak wyprowadzić skuteczny atak, akurat wokół roiło się od ludzi Sabaha. Tak mówiłem. A przy nich apache nie miał prawa wytknąć nosa zza horyzontu. Sabah jest na noże z naszymi islamistami. Kiedyś żyli zgodnie: to wtedy zorganizowaliśmy mu te migi i ukraińskich pilotów. Ale w końcu się pożarli, jak to Somalijczycy. Nie trzymałby gęby na kłódkę, nawet gdyby go poprosić. APH dowiedziałoby się i Zaręba miałby przerąbane.
– To dlatego nie uprzedzili Sabaha o jemeńskim bombowcu?
– Zaręba pytał mnie wcześniej, czy mamy z nim kontakt. Powiedziałem mu o tych sześćdziesięciu pięciu megaherzach. Myślałem, że wynegocjuje rozejm. Nie chciałem tej jatki. Tylko trochę czasu, żeby znaleźć głowicę, wykraść dyskretnie ją i negatywy Agi. Oblężenie bez strzelania byłoby idealnym wyjściem. I Zaręba powiedział, że spróbuje się dogadać. Ale zamiast tego posłał Tomczaka w zasięg ukaefki. Zmienił częstotliwość, żeby przypadkiem Filipiak nie podsłuchał, i przedyktował Somalijczykom calutki spis naszego uzbrojenia. To dlatego migi atakowały tak skutecznie. Nic nie mogłem zrobić. Ale o bombowcu Zaręba nie odważył się mówić wprost. Już sobie nie ufaliśmy, a wiedział, że mogę przechwycić ich korespondencję. Uprzedziłbym Filipiaka i plan wziąłby w łeb.
– Ty też – zauważyłem.
– Niekoniecznie. Czekam, aż zobaczymy bombowiec, wpadam do Filipiaka, mówię, że przypadkiem podsłuchałem rozmowę między Sabahem a kimś, kto ma w tle ryk silników samolotowych. Myślisz, że dopuściłby iła nad wąwóz? – Uniosłem dłonie w geście kapitulacji. – Chyba liczyli na to, że Sabah nie ma rakiet. No i próbowali z nim pogadać tuż przed nalotem. Po arabsku, więc guzik zrozumiałem. Ale najwyraźniej nie uwierzył. Na wszelki wypadek wlazłem im na falę i zacząłem krzyczeć, że to podstęp, zrzut zaopatrzenia.
– Ratowałeś nas? – zapytała Gabriela nijakim tonem.
– Siebie. – Wciąż się uśmiechał. – Bomby załatwiłyby mnie tak samo jak innych. Sabah zresztą też. Jedziemy na jednym wózku.
– Wtedy, przy cysternie, strzeliłeś w czoło temu facetowi – powiedziałem, patrząc mu oczy. – Z trefnego pistoletu.
Przyglądał mi się przez chwilę z uwagą. Ale miał dziurę w brzuchu i podejrzliwość uchodziła z niego szybciej niż krew.
– Zorientowałeś się?
– Dupa jestem, nie Sherlock. Powinienem. Mała rana, cichy wystrzał. Ale dopiero teraz mi się poukładało w głowie.
– Też jestem dupa. Nie myślałem wtedy. Miałeś nóż przy gardle, a ja tylko to pod ręką. Dobrze, że to taka duża spluwa. Niby 5,56, a wygląda jak dziewiątka. Agnieszka się nie połapała. To znaczy: wtedy i tak by nie… Tłumik wyrzuciłem jeszcze w Kasali. Ale potem mogła. Filipiak powiedział jej o tej małokalibrówce przy ciele Zanettiego. A przy okazji: nie ja go zabiłem. Po prostu znalazłem go pierwszy, pomyślałem, że to dobra okazja, i podrzuciłem pistolet. Fałszywy trop.
– Nie pokazał mi go – mruknęła dziennikarka. – Tylko mówił.
Zapadło milczenie. Zastanawiałem się, czy wszyscy myślą o tym, co ja. Czy zastanawiają się, co by było, gdyby Filipiak zadał sobie trochę fatygi i wygrzebał z kryjówki narzędzie zbrodni.
Wydałaby Olszana?
Wtedy chyba tak. A teraz? Z jego spowiedzią dzwoniącą w uszach?
– W sumie dobrze się stało – przerwał ciszę. – Porządny z ciebie gość. I łazisz własnymi drogami. Najlepszy dostępny kandydat.
– Do czego? – zapytałem spokojnie.
– Na świadka. Że wzięliśmy ten ślub. – Ostrożnie, dając jej czas, ujął dłoń Agnieszki. Nie zabrała ręki, choć jej palce skleiły się jak po zetknięciu z lodowatą wodą. – I na jej przyjaciela. Będzie potrzebowała kogoś, z kim da się o tym pogadać, zastanowić. Zaręba może się wykręcić. We trójkę łatwiej się obronicie, gdyby próbował…
– Nie chcę twoich pieniędzy – powiedziała cicho.
– To rozdasz. Rodzinom tych wszystkich chłopaków. Tylko najpierw sprawdź, czy nie jesteś w ciąży. Dwójka dzieci więcej kosztuje.
Zamknęła oczy, oparła policzek o jego ramię. Patrzyłem na jej podrapane kolana. Kleiły się jedno do drugiego, bo tak musi być, kiedy ktoś siada bokiem, ale nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że siedząc inaczej, też mocno by je zaciskała.
Na wypadek, gdyby któryś z plemników pomylił kierunki.
– Dobrze – powiedziałem. Nie uniosła powiek. Wyglądała jak ktoś, kto śpi. Tylko Olszan uśmiechnął się lekko.
– Dzięki.
– Jedno pytanie. Pomogę Agnieszce, ale nie wolno ci kłamać.
– Strzelaj.
– Gabriela… jest czysta? – Przyglądali mi się zdziwieni, już oboje, bo Agnieszka otworzyła oczy. Uśmiechnąłem się krzywo. – Bez obaw, nic jej… Po prostu chcę wiedzieć.
– To ważne? – zapytał Olszan.
– No… ważne. – Cieszyłem się, że mam ją za plecami.
– To może lepiej sobie daruj. Jak się kocha, to człowiek o nic nie pyta. A bez kochania wam nie wyjdzie.
Nie chciałem o tym mówić. Nie chciałem o tym myśleć. Nie teraz.
– Dobra, do rzeczy – burknąłem. – Co w zamian?
– O co ci chodzi? – najeżyła się Agnieszka.
– Mam składać fałszywe zeznania. Co za to dostanę?
– Sto tysięcy to za mało? – warknęła gniewnie.
– Ja odpadam – dobiegł z tyłu stłumiony głos Gabrieli.
– Nie wracam do Polski, więc nie mogę… Chyba że wystarczy podpis.
– Z tą zenitówką to pic, prawda? – Zignorowałem obie. – Chciałeś się dostać do radia?
Znów przyglądał mi się przez chwilę. Coś mu nie pasowało. Ale sprawy zaszły za daleko, na nieufność nie było już miejsca.
– Chyba wiem, jak załatwić Tomczaka.
*
Traciłem już nadzieję. Odpowiedzieli dopiero po siódmym wezwaniu.
– Co jest?
Gniewny męski głos, czysta polszczyzna. Agnieszce drgnęła ręka. Olszan odczekał spokojnie, aż radmor wróci na wysokość jego ust.
– Mogę mówić – rzucił do mikrofonu przyspieszonym szeptem konspiratora. – Ale nie wiem, jak długo. Jesteście na chodzie?
Dziennikarka zwolniła przełącznik. Uparła się, że położy Olszana; nie zgodził się, więc stanęło na tym, że przynajmniej będzie się oszczędzał. To ona trzymała radiostację.
– Usiadłem. Gonimy na resztkach paliwa. I rozwalili nam termowizor. Gdzieś ty, kurwa, był?
Olszan kiwnął lekko głową. Agnieszka wcisnęła przełącznik.
– Dasz radę walczyć po ciemku?
– Mamy gogle. Na działko starczy, a rakiet i tak zero.
Noktowizyjne okulary nie dorównywały kamerze termicznej, jeśli chodzi o zasięg i jakość widzenia, ale przy odległościach rzędu kilkuset metrów były wystarczająco skuteczne. Nadal mieliśmy problem. Wukaem Mazurka nie zwojował za wiele.
– Będziecie atakować? – upewnił się Olszan.
– A mamy wyjście? Za dnia gówno zrobię. Grom, ten zasrany czołg… I jeszcze partyzanci. Jak tu leciałem, musiałem omijać dwa patrole. Szukają was. De Sousa też zaraz będzie szukał. Łączyłem się ze Starym. Sra w gacie. Mówi, że zostało nam kilkanaście godzin. Dłużej nie da razy utrzymać tego w tajemnicy.
Читать дальше