– Co ty kombinujesz? – upomniała się Patrycja.
– Na razie daję szansę temu gnojkowi. – Student ujął w dwa palce sporządzony ładunek, zademonstrował obecnym. – Widzisz, jaki mały? Jak znalazł na rehabilitację dla ciebie. Bo się musisz zrehabilitować, Łoban. Nie ma lekko. Mało nam ciężarówki w kanał nie posłałeś.
– Student – rzuciłem przez zęby – daj spokój.
– Byłem drugi, trzeci w grupie – posłał mi uśmiech. – I nagle łup: „Przykro nam, musimy pana skreślić, to wyższa uczelnia, nie przedszkole, zna pan regulamin”. Stary zachorował, cała forsa na lekarzy poszła. Komornik brykę mi zabrał. Spod akademika, na oczach wszystkich.
Rodziców była. Kumple boki ze śmiechu zrywali. Anka… Akurat na Mazury mieliśmy… No i w końcu pojechała. Tylko nie ze mną. I wjechała do łóżka temu, co zawiózł. Nie mówię, że od razu.
Z kurwą się nie prowadzałem. Ale i nie z idiotką. Wyczuła, na co się zanosi, no i po trochu, po trochu… – Podszedł bliżej, wsunął laskę trotylu pod klamrę paska Łobana. Już się nie uśmiechał. – Obiecałem sobie, że to ostatni raz.
– On z tym nie ma nic wspólnego. – Głos Kaśki zabrzmiał trochę płaczliwie.
– Ma – wyprowadził ją z błędu. – Bez tej forsy dalej będę zerem. A pan Łoban chciał mnie jej pozbawić. Zero ze mnie zrobić. I to tylko dlatego… A właśnie, Łoban. Dlaczego? Bo cię nie wzięliśmy? Zawiść?
– Nie chciałem… – Łoban utknął na kilka sekund. Nie patrzył nikomu w twarz. – Pokręciło mi się z tym wiązaniem.
– Nie chciałeś zniszczyć mostu? – udał radosne zdziwienie Student. – No proszę! Czyli jesteś z nami? – Nie doczekał się odpowiedzi, ale tylko dlatego, że czekał za krótko. Łoban wyraźnie zmagał się z sobą i niechętne „tak” wisiało chyba w powietrzu. – No to wsadzisz mu to – skinął w stronę sierżanta. – Wiesz gdzie.
Twarz Łobana zakrzepła nagle w kamienną maskę.
– Odbiło ci?! – ruszyłem w ich kierunku. Student cofnął się niespiesznie, wycelował we mnie automat. Zatrzymałem się natychmiast. – Nie po to cię Szamocki wybrał, żebyś…
– Rób lepiej ładunki. Saper jesteś, to twoja działka. Potrzebujemy jeszcze ośmiu. No, chyba że Łoban jest z tych pasywnych i woli, jak to jemu wkładają. Wtedy siedem wystarczy. Po jednym na głowę. – Odczekał chwilę i dodał: – A Szamocki właśnie po to mnie wybrał.
Dokładnie po to. Żeby ktoś stworzył zespół z tej bandy.
– Co pan chce zrobić? – Kaśka zdołała usunąć z głosu płaczliwe nutki. Nadal jej drżał, ale bliższe to było wibracji napiętej struny.
– Mała inicjacja. Każdy bierze ładunek, podpala lont. Wspólna odpowiedzialność. Nikt nie pójdzie na układ z prokuratorem. Razem walczymy, razem giniemy, razem siedzimy.
– Zamordujesz ich? – Dała sobie spokój z „panem”.
– Chcieli nas zabić. Przegrali. My zabijemy ich. Normalka. Odwieczne prawo natury.
– Beze mnie – rzuciła przez zęby.
– Dobra – wzruszył ramionami. – Bez ciebie. Siedem ładunków, Kulanowicz. Młody, wiąż Francuzom nogi. Jednym sznurem, do kupy.
Chłopak posłusznie zabrał się do roboty.
– Siedem? – zapytałem ostrożnie.
– Łoban, cokolwiek postanowi, już ma. Zostaje nas siedem osób.
– A Kaśka?
– Bum – powiedział spokojnie.
Stał za daleko. Nawet gdybym jakimś cudem wyjął bagnet spod kamizelki… No i była jeszcze Patrycja.
I Ilona. Tak naprawdę od niej powinienem zacząć.
Jeśli mnie zabiją, nigdy nie będzie moja.
– Stracimy kierowcę – zdobyłem się na rzeczowy ton.
– Łoban ją zastąpi. Prawda, Łoban?
– Pierdol się.
Nie powinien tego mówić. Albo przynajmniej nie tak: niemal triumfalnie. A ona nie powinna się stawiać. Za dużo nieposłusznych naraz.
– Obraza dowódcy – powiedział cicho Student, podnosząc automat. – Przegiąłeś, Łoban.
Pozdrów robale.
Strzelił tylko raz. Wystarczyło.
Pocisk trafił w czoło i wyszedł potylicą, razem ze sporą częścią mózgu. Łoban umarł prawdopodobnie na stojąco. Na ziemię padały już całkiem bezwładne zwłoki.
Bałem się, że Kaśka zacznie krzyczeć i Student z rozpędu zastrzeli także ją.
Pomyliłem się. Nikt nie krzyczał. Przełknąłem z wysiłkiem ślinę.
– No to… nie zastąpi.
Powiedziałem to spokojnie. Nie z mściwą satysfakcją, która zabiła Łobana. Po prostu spokojnie. A najdziwniejsze, że naprawdę czułem spokój.
– Zabijasz albo jesteś zabijany – rzucił w przestrzeń Student. – Taka jest zasada. Kto nie podpali lontu razem z innymi, dołączy do Francuzów. Słyszysz, Kaśka?
Gdyby stała bliżej, chybaby go opluła. Zwinięte w pięści dłonie aż drżały z pasji.
Nikt się nie odzywał. Młody zacisnął węzeł na kostce ostatniego z leżących w szeregu jeńców, podniósł się powoli. Miał nieszczęśliwą minę, ale omijał spojrzeniem i Kaśkę, i mnie.
Patrycja stała z boku z kciukami zatkniętymi za pas i twarzą skrytą w cieniu.
– Jesteś z nami czy kładziesz się obok? – Student wskazał legionistów.
Kaśka milczała kilka sekund.
– Nikogo nie zabiję.
– To się kładź. Młody, utnij jeszcze kawałek.
Młody nie spieszył się z tym. Chyba słusznie. Student sprawiał wrażenie kogoś, kto czeka raczej na kapitulację niż samobójstwo. Wolałem jednak nie testować rozsądku Kaśki.
– Szamocki powiedział, że za bewupa dostaniemy dodatkowe pół miliona. – Mówiłem do Studenta, ale równie często spoglądałem na Patrycję. – Dobrze by było, żeby dojechał na miejsce transakcji.
– Bez niej zostaje nas pięcioro – zauważył Student.
– Mało. Przy wymianie mogą być problemy. Im więcej…
– Wiem – przerwał mi spokojnie. – Myślisz, że czemu daję jej wybór? Wiem, że się przyda. Ale po cholerę się w to bawić, jeśli nas po wszystkim zakapuje? Jak prokurator ma gromadę zabójców i jedną, co nie zabijała, to pójdzie na każdy układ. Świadek koronny, dożywotnia opieka państwa, praca, mieszkanie. Nie będę ryzykował.
Logiczne. Na jego miejscu mówiłbym to samo.
– Nie wydam was – burknęła Kaśka.
– Obiecanki cacanki – wzruszyła ramionami Patrycja.
– Nie wydam was – powtórzyła głośniej. Dopiero teraz dało się usłyszeć, że to, co w niej buzuje, to nie sam gniew, odraza, chęć wydrapywania oczu. Było tego mnóstwo, jak piany na wrzącej zupie, ale sama zupa składała się głównie ze strachu i rozpaczy. – Musiałabym donieść na Adama. Nie rozumiecie? Muszę milczeć.
– Tak dobrze pieprzy? – uśmiechnęła się jasnowłosa. – Cholera, Adam, chyba cię za darmo pocieszę, jak Kasia wyleci w powietrze. Musisz być niezły. Tak rozkochać dziewczynę w parę godzin… No, no.
– To więcej niż parę godzin – mruknąłem. Zastanawiałem się, jaką taktykę obrać.
– Nie chrzań. Wiem o tej twojej dziennikareczce. To dlatego ją grzmocisz? – skinęła w stronę Kaśki. – Bo też dziennikarka, z dzieckiem i ze Stargardu? Zastępcza Ilona? Podobne są chociaż?
– Nie są. – Tego jednego byłem pewien: że z wyglądu trudno je pomylić. Bo cała reszta…
Kaśkę znałem bez porównania dłużej, marzyłem o niej lata temu, nie mając pojęcia, że po świecie chodzi jakaś Ilona Roman. Ale teraz… Patrycja strzeliła jak kulą w płot, tyle że płot odbił rykoszet i kula trafiła w tarczę chyba gdzieś całkiem blisko dziesiątki. – Słuchaj, Student, to przecież bez sensu. Nikt nie sprawdzi, kto podpalał te lonty. Równie dobrze ty możesz pójść na układ z prokuratorem i nas wszystkich… Nie zmuszaj jej do tego. Jest z nami, prowadzi ten zasrany wóz, weźmie forsę. Nie wystarczy?
Читать дальше