– Grześkowiak miał rację. A ja coś ci wiszę. Muszę oddać, póki żyjesz.
Nie miała nóg jak modelka – do samej szyi – i ważyła więcej, niż ważą modelki, nawet te niewysokie. Wolałem nie stawiać jej na swych udach. Pozostawał skłon. Wiedziałem, że będzie nam niewygodnie, więc zacząłem od pozbycia się kamizelki kuloodpornej. Do Turkmenistanu trafiły najnowsze amerykańskie modele, w końcu choć trochę ergonomiczne, ale wciąż pozostawał sztywny gorset z za wysokim kołnierzem i mnóstwem wystających elementów, mało przyjaznych kobiecej skórze. Zwłaszcza takiej.
Wewnętrzna część uda to wrażliwe miejsce.
Moja prawa dłoń trafiła najpierw tam. Uwięzła na chwilę, bo Kaśka odruchowo zacisnęła kolana – ale chyba wybrałem dobrą stronę nogi. Myślami wciąż była w całkiem innych rejonach i sięgając ku biodrom, ku gumce majteczek, mógłbym oberwać lekkiego kopniaka w szczękę.
– Zwariowałeś?
Za cicho to powiedziała, bez odrobiny oburzenia albo, nie daj Boże, szyderczego śmiechu. Zrozumiałem, że może mnie posądzać o wszystko, tylko nie o robienie czegoś z gruntu głupiego.
Wsunąłem lewą dłoń pod jej sukienkę. Ani szybko, ani wolno. Normalnie. Ruchem człowieka, który wykonuje jak należy celowe, użyteczne czynności i nie ma powodu się nad nimi zastanawiać.
Kolana rozstąpiły się nieznacznie. Niemy sygnał dla uwięzionej między udami ręki.
Wyciągałem ją powoli, próbując wyczuć, czy ucisk faktycznie na powrót narasta i czy Kaśka, podobnie jak ja, nie żałuje, że natura nie obdarzyła mnie dłońmi Myszki Miki.
– Daj spokój…
Próbowała być rozsądna. Na konsekwencję zabrakło już sił. Kiedy w końcu oswobodziłem dłoń i ująłem z obu stron jej biodra, od razu wychyliła je w moją stronę. Troszkę później zrozumiałem, że to z powodu koła, o którego krawędź opierała się pośladkami, lecz w pierwszej chwili uznałem ten ruch za rodzaj ponaglenia. Szybciej niż zamierzałem, zsunąłem z Kaśki białe, bawełniane majteczki i nie tracąc czasu na przewlekanie ich przez obie stopy, zanurkowałem głową pod brzeg sukienki.
Prawa noga Kaśki przemieściła się w bok. Nieznacznie. Może po prostu próbowała coś zrobić z oplecionymi wokół kostki, zahaczonymi o sprzączkę sandała majtkami. Może starała się powiedzieć: „poczekaj, muszę pomyśleć”. Na pewno nie była to jeszcze entuzjastyczna zgoda.
Wsunąłem palce obu dłoni w miękką, włochatą poduszeczkę, otworzyłem sobie drogę do wilgotnego wnętrza. Musnąłem je po raz pierwszy, na razie delikatnie, koniuszkiem nosa i ustami. Łokciami rozpychałem kolana dziewczyny. Powoli, dokładnie na tyle, na ile mi pozwalała.
– Adam…
Sprzeciw? Westchnienie? Nie powinienem tego w ogóle słyszeć, jej uda powinny otulić mi twarz z uszami włącznie. Tak się to robi. Kobieta może szeptać „nie”, nie ryzykując, iż zostanie wysłuchana.
Nie była długonogą modelką i już teraz, na początku, najgłośniej protestował mój kark, ale czułem, że nie mogę pozwolić sobie na luksus zmiany pozycji. Gdybym popuścił choć na chwilę, próbował układać Kaśkę na wznak czy sadzać na błotniku, wyrwałaby mi się. Bałem się ryzykować. Ściskałem w zębach coś więcej niż płatki delikatnej, ciepłej tkanki, zamykające drogę w głąb kobiecego ciała. Ściskałem jej życie. Wilgoć, którą czułem na policzkach, była jak pot z dłoni kogoś zawieszonego nad przepaścią. Puść na chwilę – a zabijesz.
– Nie mogę… Boże, cała się lepię… Adam, przestań.
Płakała wieczorem. W myślach żegnała się z posadą, z córką, może z życiem. Świat jej się walił. Nie miała głowy do kąpieli i gorycz jej ciała nie była teraz goryczą źle spłukanego mydła. Wiedziałem, że tak będzie, i bałem się momentu, w którym i ona to sobie uświadomi.
Próbowała uciec. Złapałem od tyłu jej udo i zacząłem podnosić właśnie po to, by ją zatrzymać. To, że trafiając na mój bark, ułatwiła nam obojgu sprawę, było niezamierzonym efektem ubocznym.
Albo i nie. Trochę wcześniej chyba uniosła się na palcach, silniej wsparła łokciami o błotnik. Urosła. Mogłem wnikać w nią głębiej, szybciej i mocniej.
– Jestem brudna. – Ledwie ją słyszałem, i to nie dlatego, że jej udo przywarło ciasno do mego ucha. – Adam… Nie tak. Proszę…
Nagle przed oczami stanęła mi zalana słońcem redakcja „7 dni”, Ilona siedząca przed monitorem, wachlująca się brzegiem własnej bluzki, narzekająca na upał. Jak to było…?
„Wali ode mnie jak z chaty Masaja”?
Gówno prawda. Może i była wtedy spocona, ale pachniała jak zwykle: czystym ubraniem, które załapało się na kawałek miejsca w pralce wypchanej rzeczami Olafa – nałogowego brudasa.
Rozpieszczała go, kupowała lody i batony, a potem tuliła, służąc za chusteczkę umorusanej po brwi, chłopięcej buzi. Siadywała po turecku na zakurzonych parkowych ławkach, chlupała w pośpiechu chińskie zupki, bawiła się z zaprzyjaźnionymi psami. Parę razy przyłapałem ją ze świeżą plamą na spodniach czy koszulce. I była przy tym najbardziej schludną osobą, jaką potrafiłem sobie wyobrazić. Tylko język miewała niewyparzony.
– Starczy już. Przestań. Nie musisz tak…
Miała rację. Nie musiałem. Bałem się, zamartwiałem, kochałem inną, ale w dole brzucha rozrastało się przyjemne ciepło i gdybym po prostu spłacał dług, wyrównywał rachunki o tę jedną chwilę rozkoszy, której ja doświadczyłem, a ona nie…
Czułem, że mi nie idzie, że od Francuzów może udało mi się być lepszym w walce, lecz na pewno nie uda się w miłości. Palce, język i zęby przeszkadzały sobie nawzajem. Byłem zbyt brutalny i za mało stanowczy równocześnie; twarz oblepiało mi więcej własnego, nerwowego potu niż kobiecych soków, choć Kaśka przyjęła mnie z nadspodziewaną szczodrością.
Powinienem dać sobie z tym spokój, rozpiąć spodnie i wziąć ją jak należy.
Cofałem już nawet rękę, tę mniej potrzebną, ugniatającą spięty pośladek. Gdyby opadła dostatecznie nisko… Ale odrobinę wcześniej paznokcie Kaśki przejechały mi jak grzebień po potylicy, uchu, po dostępnych, niewtopionych w jej brzuch fragmentach twarzy. Pięta przełożonej przez bark nogi wbiła się w kręgosłup z zachłannością haka abordażowego.
Oprzytomniałem.
Nie wolno ryzykować. Zlewały mi się stopniowo w jedność: ona i Ilona. Problem ewentualnego braku męskich sił stanął na głowie i stał się nagle problemem ich nadmiaru.
Jedno nieostrożne, zbyt długie przymknięcie powiek, jakaś chmura, która przesłoni niebo i zmieni twarz Kaśki w nierozpoznawalny owal, wspomnienie zerwane ze smyczy – i będę załatwiony. Wyobrażę sobie, że to moja szarooka boginka i poooleci…
Chyba byłoby mi dobrze. Nawet w taki oszukańczy sposób. Tylko że potem za nic nie przekonałbym Kaśki do ciągnięcia tego dalej. Siebie może tak – chustka w rękę, chwila sprzątania, po sobie bądź co bądź – ale nie ją.
Podziękuje uprzejmie, uśmiechnie się smutno – i da się zabić.
Może ostatni raz miałem okazję robić to z kobietą. Grześkowiak miał rację: w obliczu takiej perspektywy największe pieniądze świata stają się mało ważne.
Ale życie takiej dziewczyny?
Skreślić ją dla chwili przyjemności?
To jej należała się przyjemność. I to właśnie taka: podarowana bezinteresownie. Budząca chęć do życia.
Prawie mi się udało. Jej brzuch, pośladki, dłoń pieszcząca moją głowę, przerzucona przez bark noga – wszystko stopniowo zaczynało pulsować miłosnym rytmem. Odpływała. Chyba nawet usłyszałem pierwszy jęk.
Читать дальше