Wpakowałem granat w sam środek sześciokołowca. Po trafieniu Młodego nie bardzo było go widać zza kurzu, ale obraz przekrzywionego pojazdu wrósł mi już na tyle mocno w pamięć, że miałem pewność w tej kwestii. Dostał, na pewno. Pytanie, na ile skutecznie.
Chciałem załadować armatę pociskiem kumulacyjnym i dobić go. Może nikt by się nie zorientował. Na szczęście nie musiałem.
Wóz w końcu zaczął płonąć.
Zaraz potem Kaśka uruchomiła silnik.
Jakaś ludzka postać, zataczając się, wyszła zza dymiącego AMX-a. Kilka kroków – i padła.
Nasz BWP ruszył. Nie spodziewałem się tego. Nie protestowałem jednak: miałem pustkę w głowie i sam nie wiedziałem, co dalej. Czekałem na komendę Szamockiego.
Nie doczekałem się. Przejechaliśmy sto metrów – i nic.
Ktoś zaczął do nas strzelać z karabinu. Widziałem pojedyncze mrugnięcia płomienia, kilka kul zabębniło o pancerz. Bez sensu. Ten drugi, ukryty przedtem w zaroślach, działał z sensem: zrywając się i podnosząc ręce.
– Załatw ich. – Student po raz pierwszy skorzystał z dostępu do radia. – Dostaliśmy.
Porucznik dostał.
O Jezu. Tylko nie to. Poważnie rozważałem pomysł zabicia go, ale teraz poczułem się, jakby ktoś wyjął mi płuca i zastąpił ołowianymi.
– Żyje. – Nie wiem, czy czytał w moich myślach, czy sam siebie pocieszał. – Chyba tylko… Załatw ich. Musimy się zająć Szamockim.
Ten z karabinem nadal strzelał. Jak się ma dużo szczęścia, można trafić w celownik. Mógł mieć dużo. Ale wywaliłem w jego kierunku serię raczej z chęci odwetu.
Kasia zaczęła zwalniać.
– Nie strzelaj!
– A oni mogą?!
– Poddają się!
Fakt: już druga para rąk wzniosła się ku niebu. Miejsce, które przeczesałem serią, spowijał kurz, ale nic nie bębniło o blachy, więc może i trzeci skapitulował. Albo dostał.
Powinienem poczuć ulgę, bo wojna, ta połączona z ryzykiem, chyba się już skończyła. Piechota po rozbiciu jej transportera może jeszcze powalczyć z opancerzonym przeciwnikiem. Ci tutaj raczej nie mieli czym.
Wygraliśmy.
– Podjedź bliżej. Na sto metrów od nich.
Powinienem czuć ulgę. Ale nie czułem. Dałem im nawet ostatnią szansę: zsuwając się z fotela i kucając nad ciałem Grześkowiaka. Jeśli mieli granatnik i dostatecznie wiele desperacji…
To nie było czyste zagranie, bo nawet gdyby dowództwo francuskie popadło w lekką paranoję i rozdawało granatniki czołgistom, przy ucieczce z trafionego wozu trudno chwytać więcej niż jeden. A jednym mogli co najwyżej popełnić samobójstwo: Student rozstrzelałby ich z bezpiecznej odległości. Wiedziałem, że nie będą walczyć i ten ukłon w ich stronę był bardziej formą zagłuszania wyrzutów sumienia niż rycerskim gestem.
Oczywiście nikt nie wpakował nam żadnego kumulacyjnego paskudztwa. Zabrałem Grześkowiakowi przypięty do kamizelki bagnet, upchnąłem pod własną kamizelkę i przecisnąłem się do przedziału desantowego.
– I jak? – zapytał Lechowski. Zaskakująco spokojnie jak na kogoś, kto, kompletnie bezsilny, musi leżeć i czekać na huk dartego pancerza, ogień i śmierć.
– Nie wiem. – Podniosłem jeden z ciśniętych na podłogę naboi. – Zobaczymy. Pomożesz mi?
– Co mam zrobić?
– Leżeć. Na tym.
– Nie ma sprawy. W leżeniu jestem dobry.
Naboje do armaty bewupa mają trochę ponad metr długości, ale tylko 73 milimetry średnicy. To niewiele. Układaliśmy je pod legowiskiem z siatki maskującej, a on nawet nie musiał zsuwać się z ławki.
Nie pytał o nic więcej. I dobrze. Nie miałem nawet zalążka planu.
*
Jeńców było trzech. Kiedy podjechaliśmy, żaden już nie miał broni. Nie szukaliśmy jej.
Musiałem się spieszyć. Drugi AMX dymił jak źle zadeptane ognisko i w każdej chwili mógł rąbnąć nam w twarze całą zgromadzoną w środku amunicją. Wyciągnąłem z kieszeni kominiarkę, założyłem na twarz. Potem wychyliłem się z włazu, pokazałem Francuzom na migi, by ładowali się na pancerz przed wieżą. Dwaj wdrapali się sami, trzeciego musieli wciągać.
Wszyscy słaniali się na nogach jak bokserzy po ciężkim meczu. Zamknąłem właz i ruszyliśmy w drogę powrotną.
AMX nie wyleciał w powietrze. Niestety. Mieliśmy żywych jeńców. Trzy kłopoty, z którymi coś trzeba zrobić.
Jechaliśmy na południe, a ja zastanawiałem się, czy nie wrócić do Lechowskiego, nie wziąć pocisków i nie rozwalić jeszcze jednego wozu bojowego. Dla odmiany – z szachownicą na wieży. Chyba dałoby się to zrobić. Dwóch ludzi wywlekło ze środka kierowcę. Kleczkę poznałem po piżamie, Studenta po tym, że wysiadł z wieży. Czyli nikt się nie odgryzie. Gdybym dobrze trafił i BWP nie wyleciałby w powietrze, obaj by pewnie przeżyli. Nic, tylko strzelać.
Może nawet nie zabiję Łobana.
Ale jeśli trafię źle i wóz wybuchnie, może dostać się także ciężarówce: star właśnie podjeżdżał, stawał obok. W takim przypadku zginą wszyscy, przepadnie milion dolarów. Plus premia za bewupa.
Pozostanę gołodupcem i będę musiał zapomnieć o Ilonie. Była za biedna, by się wiązać z bezrobotnym nieudacznikiem. Ten przystanek na Szczecińskiej często omijała: stargardzki dziennikarz nie zarabia tyle, by pochopnie rozjeżdżać się autobusami.
– Kasia…
– Tak?
– Jeden strzał i możemy wracać do domu.
Powinienem mówić dalej, roztrząsać plusy i minusy, ale nie potrafiłem. I tak powiedziałem za dużo. Jeśli nie ja sam, to brzmienie mego głosu.
Zrozumiała. Milczała za długo jak na kogoś, kto nie zrozumiał, ma wątpliwości.
– Nie.
Ja też milczałem dość długo. Jechaliśmy powoli. Może bała się pogubić pasażerów, zmiażdżyć gąsienicami półżywych, oszołomionych eksplozjami ludzi. W każdym razie miałem czas. Patrycja dołączyła do pochylonej nad rannym dwójki, nikt nie biegł do bewupa, nie mierzył w nas z armaty.
– Wyjdziemy z tego czyści. To ostatnia taka okazja.
– Bez tej forsy przegram w sądzie. Stracę córkę. Tomek mi ją odbierze.
Spokojnie, rzeczowo, lakonicznie.
Ulżyło mi. To wyglądało na przemyślaną decyzję.
– Dobra. W takim razie jesteś zakładniczką. Dogadasz się z Francuzami?
– Wiesz, co umiem po francusku?
Domyśliłem się – po sarkastycznym tonie pytania.
– Może znają angielski. A ty?
– Średnio. Chyba że pytasz o chłodny seks. Z tym lepiej. Lata praktyki.
Po co to powiedziała? Zwrotnica w mózgu? Zaczęła mówić o mężu, córce i poniosło ją dalej? Połowę celownika przesłaniała mi zakrwawiona głowa jakiegoś pechowca, którego być może wieźliśmy na egzekucję, w drugiej połowie widziałem Studenta, szybkim krokiem zmierzającego do bewupa, kto wie czy nie z myślą o wpakowaniu nam rakiety. Patrycja była na nią wściekła. Mieliśmy ważniejsze od seksu problemy.
Mieliśmy? A od zakochania?
Mogą w ogóle być ważniejsze?
To była gówniana noc, ale zgodziłbym się powtarzać ją w nieskończoność, gdyby ranek przynosił zaspaną, otuloną w szlafrok Ilonę, jej policzek podstawiony do pocałowania, jajecznicę jedzoną z jednej patelni.
– Aha, Adam… Mogłeś mi wcześniej powiedzieć. Nie wiedziałam.
Ja też nie wiedziałem – o czym mówi. Odłożyłem to na razie. Odczekałem, aż Student zniknie we włazie, i skorzystałem z pokładowego radia.
– Wysadzę jeńców. Stąd nic nie zobaczą. Odbiór.
– Miałeś ich załatwić – warknął gniewnie.
– Zaraz będziemy u was. Pogadamy. Bez odbioru.
Kazałem Kaśce zatrzymać wóz i wytłumaczyłem, w czym rzecz. Wysłuchała, otworzyła właz, podniosła się bez entuzjazmu. Jeden z legionistów, ten który strzelał z karabinu, cofnął nogę, jakby chciał kopnąć, lecz na widok kobiecej głowy zastygł w bezruchu.
Читать дальше