Młody stał i tylko kiwał głową. Lekko, ale wystarczająco wyraźnie, bym z miejsca przekreślił plan A. Planu B nie zdążyłem uruchomić.
– Bierz granatnik – dokończył spokojnie Szamocki. – Jak ci każę w coś strzelać, to będziesz strzelał. Jasne?
– Tak jest, panie poruczniku.
– Nie martw się – powiedziała Kaśka, kiedy odeszli. – To i tak by się nie udało.
Miała pewnie rację, więc zamiast polemizować, pokazałem jej palcem drugi koniec wozu: siedzisko kierowcy.
– Co by się nie udało? – zainteresował się Grześkowiak.
– Strajk. Adam chciał postraszyć Szamockiego strajkiem, jeśli mnie nie zostawi. – Mimo ciemności dopatrzyła się mego osłupienia, bo błysnęła zębami w uśmiechu. – Czego to faceci nie zrobią, byle się baby pozbyć. Ale nic z tego.
Słychać było, że żartuje. Grześkowiak pewnie rozciągnąłby to i na paplanie o strajku.
Gdybyśmy byli sami.
– Niekoniecznie. – Lechowskim nie trzęsło od paru minut, odpoczął, przestał się wykrwawiać. Może dlatego jego głos brzmiał bardziej donośnie. – Pozostaje drugi sposób.
Następny. Zacząłem podejrzewać, że dorwali się do jakiejś zakamuflowanej flaszki.
– Drugi sposób? – podchwycił Grześkowiak.
– To nie jest robota dla kobiet. Dla matek – poprawił się Lechowski. – Uzgodniliśmy z Młodym, że po cichu wypuścimy panią Kasię. Poczeka tu. Jak przeżyjemy, wróci z nami. Jak nie, to pieszo jakoś się dowlecze do wody i ludzi.
– Po cichu?
– Miałeś patrzeć w drugą stronę. Plutonowy widzi coś z prawej, obracasz wieżę, sprawdzasz przez celownik, a w tym czasie ona skacze.
– Co? – Grześkowiak najwyraźniej nie wierzył. Ja też nie wierzyłem: że mogłem wymyślić coś tak idiotycznego.
– Jedziemy powolutku, wyskakuje, pada. Młody raz-dwa wciska się na jej miejsce. To da się zrobić.
– Pojebało was?! Przecież ci z tyłu…
– A myślisz, że po co wjechali na tę górę? – Na pomyśle postawiłem krzyżyk; broniłem już tylko swego honoru. – Mają się rozglądać, jak będziemy przeskakiwać drogę. Potem my ubezpieczamy, a oni skaczą. Dopóki stoją, jeden patrzy na zachód, drugi na wschód. Nic by nie zauważyli.
– To da się zrobić – powtórzył Lechowski.
– Już nie – zauważyła Kaśka z uśmiechem. Było za ciemno, bym potrafił ocenić jego rodzaj, ale sam uśmiech słyszałem wyraźnie. – Zabrali nam Młodego.
– I on na to poszedł? – zapytał Grześkowiak z niedowierzaniem.
– Plutonowy poprowadzi – kusił Lechowski. – Ty tylko udasz, że nic nie widziałeś.
– Pojebało cię?!
– Panie plutonowy, niech mu pan to powie. To co nam.
To nie miało sensu. Nie w przypadku Grześkowiaka. Ale im dłużej wyobrażałem sobie uśmiech Kaśki, tym więcej było w nim goryczy i rozczarowania. Nie miałem dość odwagi, by skapitulować bez walki. Zwłaszcza że to jej z pozoru idiotyczne wyznanie o niedoszłym strajku mogło być właśnie pokrętnym apelem o pomoc. Tonący brzytwy się chwyta.
– Legioniści mają cholernie dobre wozy. O tej porze to pewnie będą AMX-10RC. W praktyce supernowoczesne czołgi na kołach. Szybkie, zwrotne, z termowizją, przelicznikiem i wszystkimi bajerami. Od czołgu różnią się tylko słabszym opancerzeniem, no i chyba nie mają stabilizatora, więc nie strzelają w biegu. Ale za to jak taki stanie i wymierzy, to jak snajper: musi się mocno sprężyć, żeby nie trafić. Szybciej nas wypatrzy, dogoni i wymanewruje w każdym terenie, a rozwali pierwszym pociskiem. Tak to wygląda.
Grześkowiak milczał przez chwilę.
– Trochę chujowo – skomentował w końcu.
– Nie musimy nawet na nich wpaść przy przekraczaniu drogi. Wystarczy, że przejadą tędy, nim zasypie ślady. No a potem mamy jeszcze randkę z Afgańczykami. Diabli wiedzą, co kombinują. Też może trzeba będzie strzelać.
– No i?
– Nie powinniśmy mieszać w to kobiet.
– To nie moja kobieta. Nie ja ją mieszam. I nie ja w niej mieszałem – dorzucił z paskudnym uśmieszkiem. – Jakby dała pomieszać, to może i nadstawiałbym łeb. Ale darmo?
Pomyślałem, że Szamocki dobrze zrobił, zabierając mi automat. Ten gnojek aż się prosił o kulę.
– To propozycja? – Kaśka sprawiała wrażenie dużo spokojniejszej ode mnie. – Ciekawa, ale chyba nie skorzystam. Tu wcale nie jest tak fajnie. Już wolę jechać z wami.
Przez chwilę było cicho. Ruszyłem wzdłuż gąsienicy, cały czas zastanawiając się, czy nie skręcić wcześniej, nie wdrapać się na wieżę i nie skopać mu z karku tej roześmianej mordy.
Pewnie dawno zapomniał o szczerzeniu zębów, ale i tak zrobiłbym to z przyjemnością.
– Krzysiek, ona ma córkę – usłyszałem cichy i może przez to brzmiący tak błagalnie głos Lechowskiego.
– A ja, kurwa, psa. Też z rozpaczy zdechnie, jak ją wypuszczę, a Szamocki wpakuje mi kulę w łeb.
– Nic ci nie zrobi. Jesteś mu potrzebny.
– A Kaśka jest potrzebna nam. Nie słyszałeś? Dwie bitwy się szykują. A załoga to trzech ludzi. Jak kogoś brakuje, zaczyna się pieprzyć. Co, ty ją zastąpisz?
– Plutonowy.
– A plutonowego? Myślisz, że dowódca jest tylko po to, żeby dupę wygodnie wozić? Nie wkurwiaj mnie, dobrze? Nie pójdę do Szamockiego i nie powiem, co żeście kombinowali, bo kogo jak kogo, ale ciebie może spokojnie kropnąć. Ale nie wkurwiaj mnie więcej takimi tekstami.
Trudno powiedzieć, czy Lechowski zrezygnowałby po tym ostrzeżeniu. Nie miałem okazji sprawdzić.
– Zbierajcie się, Adam – odezwała się znienacka radiostacja. – Raz kozie śmierć.
*
To była chyba najgorsza droga w całym Turkmenistanie: zauważyłem ją dopiero, gdy rzuciła mną o strop. Inna sprawa, że tu, w rozległej dolinie, wiatr hulał jak się patrzy i pewnie przegapiłbym nawet przyzwoitą asfaltówkę. Szlaku, który przecinaliśmy, nie pokryto asfaltem: kiedyś przejechał tędy buldożer, zepchnął na boki co większe kamienie, i tyle. To na tych kamieniach tak nami rzuciło.
Potem też rzucało. Uformowane wiatrem fałdy przebiegały prostopadle do kierunku jazdy, a Kaśka nie żałowała paliwa. Dopadliśmy południowego łańcuszka wzniesień, zanim dobrze rozejrzałem się po okolicy.
– Ta górka na trzynastej. – Przynajmniej celu nie straciłem z oczu. – Zajedź z prawej.
Mniej stromo.
Kaśka skręciła posłusznie. I dużo delikatniej niż na początku: zaczynała nabierać wprawy.
– Może być z lewej – mruknął Grześkowiak.
– Co? – Od razu zacząłem wypatrywać jakiejś przegapionej przeszkody. Teren był dość urozmaicony: trochę kamieni, gdzieniegdzie kępy traw, nawet parę krzaków.
– Jak staniemy prawą burtą do tamtych, łatwiej będzie się wymknąć. – Odczekał chwilę i dodał: – Kaśce.
Wiedziałem, że Kaśce. Zastanawiałem się tylko, na którym wyboju trzasnął aż tak mocno głową w strop.
– Pomożesz mi? – zapytała cicho. Wóz wyraźnie zwolnił. Nie miała dostatecznie podzielnej uwagi. Albo bała się, że kolejny podskok i zderzenie z blachami przywróci mu rozum.
– Na postoju nie ma sprawy. Adam zostaje, gdzie jest, a ciebie stąd nie widać. Wyłgam się. – Znów zrobił krótką pauzę. – Ale nie za darmo.
BWP skręcił w lewo. Byliśmy już blisko, więc manewr trudno było przegapić. Nie odezwała się. Musiałem sam zgadywać, co oznacza ten gest.
– Dobra – prawie się uśmiechnąłem. – Ile chcesz?
Kobieta, którą da się kupić, to chyba najgorsze, co się może facetowi przytrafić. Ale haracz to inna para kaloszy. Czasem prawie przyjemnie jest zapłacić. To trochę tak, jak z kwiatami: mężczyźni bulą słono za coś kompletnie bezużytecznego tylko po to, by udowodnić, że im zależy.
Читать дальше