– Ten star zrobił się kuloodporny?
– Zrobił się wart miliona dolców. A Grześkowiak nie jest idiotą. Nie jesteś, prawda? – Grześkowiak energicznie pokręcił głową. – Zresztą od tej pory obowiązuje zasada: jak zobaczę otwór waszej lufy, strzelam. Będziecie z przodu, więc spokojnie: na boki możecie śmiało walić.
Byle nikomu nie przyszło do głowy obracać wieży do tyłu. No to na razie tyle. Do wozów, panie i panowie. Aha, Adam: to na prawej ławce to benzyna. Gdyby do was strzelali, ustawiaj się raczej lewą burtą, bo się cholernie mocno usmażycie.
*
Jechaliśmy w piątkę: poza wyznaczoną przez Czarka załogą pod pancerzem 0312 zmieścili się jeszcze Młody i Lechowski. Ten ostatni leżał, zajmując większość lewej ławki.
Balansował na pograniczu przytomności i spadania na podłogę, więc ktoś wpadł na pomysł sklecenia mu legowiska z siatek maskujących. Młody usiadł przy prawych drzwiach, obok gniazdka interkomu. Za sąsiadkę miał plastikową beczkę z benzyną. Dalej, aż po wieżę, też zalegały rozmaite pojemniki z dala pachnące stacją paliw. Więcej przyzwoitych, wygodnych miejsc w wozie nie było, ale chyba nie dlatego Kleczko trafił do bewupa trzeciej drużyny.
– Spoko, Młody – usłyszałem Grześkowiaka w słuchawkach. – Tych do odstrzału porucznik wziął do siebie.
Nie wiem, czy pocieszył Młodego. Mnie nie bardzo. Zwłaszcza że wszyscy byliśmy w hełmofonach, a telefon pokładowy działał znakomicie. W sekundę później wóz najpierw podskoczył jak zając na jakimś kamieniu, a potem, czort wie po co, skręcił.
– Do odstrzału? – Nad głosem Kaśka panowała trochę lepiej niż nad wolantem.
– Łoban przegiął z tym mostem. Mógł nas wszystkich posłać do Bozi. I dalej się stawia.
Odbiło mu.
– Ale ten w piżamie? – Młody sprawiał wrażenie bardziej poruszonego. – Przecież nic…
Biegiem wszystko robi.
Grześkowiak nie od razu odpowiedział.
– Biegiem też niedobrze. Czyściłeś kible?
– Co? Znaczy… te u nas?
– Chłopaki robią sobie jaja z nowych. – Zrozumiałem, że mówi do Kaśki. – Że niby trzeba wiadrem i taką bańką na kiju. Guzik prawda, pompa przyjeżdża i szambo wysysa, ale paru się nabrało. Tyle że najgłupszy po paru minutach do Bruszczaka pobiegł, pytać, czy na pewno. A Kleczko całe popołudnie zapierdalał.
– Macie tu falę? – zdziwiła się Kaśka.
– Falę? Na misji? – roześmiał się. – Falami to ten gówniarz ze strachu leje. W życiu nie widziałem bardziej wypłoszonego gościa.
– No to chyba nie będzie świrował? – zapytał niepewnie Młody. – Łoban to co innego, ale on?
– Słyszałeś, co Radosna mówiła. Nie chce się za plecy całe życie oglądać. A z takim mięczakiem na karku by musiała. Krzyknij, a wszystko wyśpiewa. Marzenie prokuratora.
– Strach też nieźle sznuruje usta – zauważyła Kaśka.
– Tylko że on się nie boi. On od razu wpada w panikę. Wtedy, nad kanałem, zwyczajnie się posrał. Myślałem, że to tylko takie głodne kawałki z książek, ale on normalnie…
– Nad kanałem?
– Co, Adam nie mówił? – Chyba się uśmiechnął. – No tak. Razem spodnie suszyli. – Odczekał znaczącą chwilę, nim dorzucił: – Nie no, żartuję, żartuję.
Nie byłem w nastroju do żartów.
– Uważaj, gdzie jedziesz – burknąłem. – Ma być dokładnie południowy wschód. – BWP natychmiast zaczął zygzakować, udowadniając, że kierowcę mamy równie zdyscyplinowanego, co zielonego. – To Kleczkę Bruszczak posyłał na badania?
– Do psychiatry? A niby kogo? Jedna nocna warta: gostek strzela. No nic, bywa. Druga: znów coś mu się przywidziało. Jeb serią po wydmach. Kamerę już mieliśmy, ale Brus jeszcze to przełknął. No to Kleczko wziął i na trzeciej granatem przypieprzył. Dobrze, że nasadkowym, daleko, bo jeszcze by komu krzywdę zrobił. Ale i tak stary się wściekł. Kleczko by wyleciał, tylko że akurat się ta afera z rentami zrobiła. Wie pani: co to „Wyborcza” pisała.
– Odszkodowania dla weteranów? – Wiedziała. – Urazy psychiczne z pola walki?
Parę miesięcy temu jedna z warszawskich kancelarii adwokackich wpadła na nowatorski pomysł dojenia państwa. Pozbierała byłych żołnierzy turkmeńskiego kontyngentu i wysmażyła pod adresem MON-u pozew o dwa miliony złotych. Argumentacja była prosta: na misję wyjeżdżali prawdziwi kozacy, duma Wojska Polskiego, a wrócili zestresowani nieszczęśnicy, którzy bez psychologa, prochów i wódy porządnie zasnąć nie potrafią. Pracy znaleźć też oczywiście nie potrafią. Z winy wojennej traumy. Kontyngent polski był spory, zmiany, przynajmniej na początku, częste, a bezrobocie w kraju nadal dwudziestoprocentowe, więc obrotni prawnicy bez trudu znaleźli kilku byłych nadterminowych, którym armia nie zaproponowała kontraktu i którzy, jak miliony innych Polaków, zasilili szeregi bezrobotnych.
Sprawa zrobiła się głośna, bo z marszu przekuto ją na oręż polityczny. Żaden wyrok oczywiście nie zdążył zapaść, ale niektóre z prognoz były pomyślne dla powodów. Stawaliśmy się Zachodem i nawet ewidentnie idiotyczne pozwy miały w sądzie szansę, o ile za sprawę wzięli się dobrze ustawieni prawnicy.
– Radosna mówi, że nasi lekarze dostali cichy szlaban na wystawianie żółtych papierów.
Morale? Kwitnące. Optymizm? Tryska. Póki ktoś nie zacznie do kumpli strzelać, nie mają prawa dopatrzyć się żadnych odchyleń. Żeby potem psychiatra w kraju podkładki nie miał. Stresu się szeregowy nabawił? To chyba, kurwa, w samolocie, wracając. W turbulencję wpadli, stewardesa nakrzyczała albo co. Bo tu, u nas, do końca był Rambo. No i się Kleczce upiekło. Ze szpitala zadzwonili, że psychiatra chory i że może za tydzień, a z brygady, żeby Bruszczak dupy nie zawracał, nie mieszał, a jak mu wartownik na służbie za dużo strzela, to zabrać amunicję, i po krzyku. Albo dać na obierak, do kartofli.
– Proste – przyznała Kaśka. – Ale ten Kleczko… On nie udaje, prawda?
– Udaje. Żołnierza. Na studia się nie dostał, bo go egzamin zestresował. Potem w sztabie się dekował, no i jakoś mu starzy załatwili wyjazd do Azji. Chyba bał się powiedzieć, że boi się jechać. No i teraz mamy problem.
Zerknąłem w peryskop, ten środkowy, z noktowizyjną przystawką. Po bokach rosły już nie wydmy, lecz całe łańcuchy piaskowych gór, ale na razie jechaliśmy po płaskim. Trochę wiało, lecz też nie bardzo. Luksusowe warunki, które lada minuta się skończą. To nie był dobry moment, tyle że potem mogliśmy nie mieć już lepszego.
– To wasi kumple – rzuciłem od niechcenia.
– Ten zasraniec na pewno nie – zaprotestował Grześkowiak. – Kiedyś mu połówkę sprzedałem. Tanio, po kosztach prawie. Grzywacz go przyłapał, pyta, skąd wódka, a ten od razu:
„Grześkowiak handluje”. Nie, kurwa, że mu załatwił, swoją oddał czy co… Nie. Od razu:
„handluje”. Grzywacz jest w porządku, więc tylko mnie opieprzył, ale jakby na innego trafiło…
Byłbym w plecy parę stów, o przepustkach nie mówiąc. Może nawet do kraju by mnie odesłali, bo wtedy jeszcze więcej chętnych mieli niż miejsc tutaj. To na takich kumpli ja sram.
– No a Łoban?
– Łoban jest w porządku – przyznał.
– Ale narozrabiał. Próbował zniszczyć most. Mogą go chcieć…
Nie dokończyłem. Czekałem na jego reakcje.
– Nie mój problem – mruknął.
– Jesteśmy im potrzebni. – Ostrożnie dobierałem słowa. – Jak się wszyscy postawimy, trzy razy pomyślą, zanim…
– Powiedziałem Szamockiemu, że w to wchodzę. A u mnie słowo jest słowo. – Milczał przez chwilę. – To ile właściwie będzie tej forsy?
Читать дальше