Tym razem usłuchała. Skorzystałem z faktu, że lufa działa jest pusta, załadowałem odłamkowym i – nie przykładając się zanadto – posłałem pocisk w stronę wozu Studenta.
Eksplodował tam, gdzie chciałem: między nami, na tyle blisko kryjówki przeciwnika, by na jakiś czas zasłonić mu widok. Bałem się ryzykować przestrzelenia, więc świadomie zaniżyłem nastawę odległości i gwiżdżące nad wieżą odłamki raczej nie postraszyły Studenta. Nie dałem tym samym żadnemu szansy rozprawienia się z mocowaną na wyrzutni rakietą, ale cóż – niczego nie dostaje się za darmo. Kupowałem czas, a to był najskuteczniejszy sposób.
Złapałem RPG razem z nosidłem na amunicję, zabrałem noktowizor, przecisnąłem się na zwolnione miejsce kierowcy. Rozglądałem się przez chwilę, wysilałem pamięć, po czym uruchomiłem aparaturę dymotwórczą i wygramoliłem się z wozu, by sprawdzić, czy działa.
Działała. Rozgrzany silnik błyskawicznie odparowywał doprowadzane przez specjalną instalację paliwo. Patrząc na gęstą chmurę, rosnącą w oczach do imponujących rozmiarów, skląłem się w duchu za bezmyślność. Kiedy jak kiedy, ale w trakcie ucieczki ten stary patent mógł się okazać naprawdę użyteczny. Powinienem dużo wcześniej…
– To pomoże? – W głosie Kaśki brakowało optymizmu. Może tłumiła go zadyszka.
Lechowski sprawiał wrażenie przytomnego, ale chyba bardziej wyniosła go z wozu, niż pomogła wysiąść. Teraz klęczała obok drzwi, przy nogach Szamockiego.
– Celownik powinno oślepić. – Rozejrzałem się. – Zasuwajcie za tamtą górkę.
– A ty?
– Nie będzie strzelał. Potrzebuje tej rakiety.
– To zostanę.
Nie chciało mi się kłócić. Może zresztą miała rację: beze mnie raczej nie przeżyją. A szybka śmierć od eksplozji jest łatwiejsza niż bezsilne wyczekiwanie na nieuchronne obok wraku wozu i mojego trupa.
– To wracaj do środka. Może próbować rozpryskowymi.
Uniosłem się i sprawdziłem, jak noktowizor radzi sobie z coraz gęściejszą chmurą dymu.
Wyglądało na to, że nie bardzo. Chyba dostrzegałem górkę, za którą krył się wóz Studenta, ale tylko chyba.
Rakieta w każdym razie nie nadlatywała.
Zamiast niej przyleciała fala elektromagnetyczna.
– Dobra, Adam – zaszemrał wiszący przy kamizelce radmor. – Szybciej będzie, jak się dogadamy.
Nie rozmawialiśmy długo – Studentowi chyba naprawdę się spieszyło – ale chmura spowijająca wóz zdążyła zgęstnieć na tyle, że najpierw trafiłem butem w stopę Kaśki, a dopiero potem zauważyłem ją, siedzącą obok haka holowniczego.
– Przepraszam.
– I co? – Zignorowała i przeprosiny, i kostkę, prawdopodobnie otartą uderzeniem żołnierskiego kamasza.
– Nic. Musimy jechać. Dasz radę?
– Czego chciał? – Dźwignęła się, lecz tylko na kolana.
– Niczego sensownego. Chodź. Zmywamy się.
– Będą strzelać? – Nie wstawała.
– Ale nie trafią – uśmiechnąłem się jak ktoś, kto prosi, by nie brać jego słów śmiertelnie serio.
– Coś ci musiał proponować. To nie idiota.
– No nie wiem. Chciał, byśmy się wami wymienili.
– Nami?
– Panienkami – zażartowałem. – Ty za Patrycję.
– No to faktycznie idiota. Młodsza, ładniejsza i na pewno lepiej obciąga. Lepiej, co?
Nie byłem w stanie odpowiedzieć ot tak, z marszu.
– Nie… to znaczy… skąd mam wiedzieć?
– No tak – zgodziła się. – Ja nie zdążyłam.
– Kaśka…
– Tak szczerze: spałeś z nią?
– Nie. Przecież ci mówiłem.
– To nic złego.
– Nie mówię, że złego. Mówię, że nie spałem.
– U niej to zawód, u ciebie fizjologia. – Sprawiała wrażenia kogoś, kto ciągnie zaplanowany monolog, nie zwracając uwagi na rozmówcę. – Czysty, uczciwy układ.
– Kasia, musimy jechać. Poprosiłem o czas do namysłu, ale to raptem minuta, dwie. Jak się nie doczeka odpowiedzi, zacznie strzelać. Przynajmniej wejdź do środka.
Dźwignęła się. Wsiedliśmy do wozu. Zamknęła nawet pokrywę. Ale pierwsze słowa, jakie usłyszałem w hełmofonie, nie przypominały klasycznego meldunku kierowcy.
– Ze mną to też fizjologia. Rozumiem. Tylko szkoda, że nie powiedziałeś.
Miałem ochotę warknąć, że to nie pora na rozmowy o głupotach. Pewnie by wystarczyło.
– Z tobą nie – rzuciłem sucho zamiast tego. – Jedź.
Nie pojechała.
– Wymiana i co dalej? Wracamy razem do bazy?
– Na wschodzie są trochę wyższe górki. – Trzymałem się poprzedniego tonu. – Rozpędź się w tej chmurze. Powinniśmy przeskoczyć bezpiecznie.
– Ona z tobą, ja ze Studentem? – Zignorowała moje słowa dokładnie tak samo, jak ja jej. – Przyjdzie bez broni? Żebyś mógł ją zabić, jeśli on mnie zabije?
– Kasia, on naprawdę mówił o dwóch minutach. Rusz dupę.
– Tłustą mam, ciężko ruszyć. – Nie zdążyłem wymyślić stosownego komentarza. – Powiedz mu, że się zgadzam.
Dałem sobie spokój z komentarzami.
– Nie.
– Tak.
– Zabije cię.
– To najwyżej. Ty zabijesz Patrycję i wszyscy będą szczęśliwi. Więcej forsy do podziału, żadnej laski, o którą Ilona mogłaby być zazdrosna. Dwie konkurentki z głowy.
– Jedna.
– A tak, przepraszam. Patrycja. Z takim tyłkiem żadna ze mnie konkurentka.
Nie mogłem powstrzymać uśmiechu. Zabijała nas, ale przynajmniej śmierć będę miał fajniejszą, niż myślałem.
– Też tak mówi. Że ma za gruby tyłek.
– Patrycja?
Coś jej zachrzęściło w głosie. Nie zauważyłem u siebie zdolności telepatycznych, ale czułem, co jej chodzi po głowie. „Nie opowiada się takich rzeczy obcym facetom.”
– Ilona.
Milczała. Żałowałem, że tak daleko ode mnie. Chciałbym jej dotknąć. Choćby dłonią, jeśli nie da się ustami.
– Dwie głupie idiotki – powiedziałem miękko. – Bardzo ładne je macie. Obie.
Myślałem, że teraz ruszy. I może nawet nie myliłem się tak bardzo. Ale połowa komplementu – bo tyle na nią przypadło – to trochę za mało na taką dziewczynę.
– Adam, ja mówię serio. Zróbmy tak. Przecież nie zaryzykuje jej życia.
– Student? Nie doceniasz go.
– Wiem: to wredny kutas. Ale jest jeszcze Chudzyński. I ty. – Zawahała się chyba, dokończyła jednak zdecydowanym tonem. – Dwóch facetów, którzy by się za nas mścili.
– Naprawdę go nie doceniasz. Studiował psychologię. Wie, że co innego bronić, a co innego mścić.
– Aha. Dzięki.
– Pewnie bym go zabił – powiedziałem spokojnie. – To znaczy: próbował. Ale problem w tym, co on sobie myśli. A jego zdaniem skreślę cię lekko dla szansy na Ilonę.
Milczała kilka sekund.
– No to się chyba nie myli.
– Szczerze? Gdybym miał pewność, że to mi ją da, może bym się zastanawiał. Kocham ją, wiesz. To robi z człowieka niezłego sukinsyna. Miliard ludzi byś poświęcił dla tej jednej. Ale nikt mi nie da pewności.
– Szansa nie wystarczy? – zapytała cicho. – Przy takiej nagrodzie…
– Nagroda zajebista – przyznałem. – Tylko że szansa prawie żadna. Nie oddam cię na odstrzał, czarnulo. Miliard ludzi tak, ale nie ciebie. Chyba mi się przydasz.
– Na otarcie łez? – Nie odpowiedziałem. – Myślisz, że bym mogła? Po tym wszystkim, co mi o niej opowiadałeś? Myślisz, że jakakolwiek normalna kobieta by mogła?
– Normalna? – zastanowiłem się. – Chyba nie.
– Przecież ty z niej jakieś bóstwo… Nawet próbować nie warto. Jakbyś się z lokomotywą przepychała. Masz jej pełną głowę i jeszcze ci się uszami wylewa.
Читать дальше