– Ta kobieta, świadek Erin, mówi, że nie. Na godzinę przed strzałem widziała, jak Emma wychodzi, i jest pewna, że nie wróciła. A podobno opuściła swoje stanowisko przy oknie tylko na chwilę, żeby pójść do łazienki i zajrzeć do kogoś, kto nazywa się Arnold.
– No dobrze. Wiemy zatem, że Emmy nie ma w domu. Nie pojawiła się też w mieszkaniu Ethana. Nie mam pojęcia, gdzie jeszcze moglibyśmy jej szukać. Może Lauren by to wiedziała – zastanawiał się Alan na głos.
– Lauren potrzebuje snu – przypomniał mu Cozy. – Zajmijmy się sprawami po kolei. – Wystukał następny numer. – Posłuchaj, to ci się spodoba – zapowiedział, pokazując telefon.
– Mitchell, obudź się, tu Cozy Maitlin. Nie sądzisz, że powinniśmy porozmawiać o twojej koleżance?… Tak, oczywiście, że chodzi o Lauren. Ilu ludzi od ciebie zostało dziś aresztowanych? Tak, zaczekam. – Odwracając się do Alana, Cozy wyjaśnił: – To Mitchell Crest, pierwszy zastępca prokuratora. Znasz go, prawda? Idzie do telefonu w innym pokoju, żeby jego żona nie musiała popełniać morderstwa. Cieszę się, że go obudziłem. Naprawdę nie rozumiem, jak mogli pozwolić mu teraz spać. Gdy wystrzeli pistolet startera, chciałbym mieć kogoś z tamtej drużyny w pobliżu.
Alanowi niezbyt spodobało się sformułowanie „gdy wystrzeli pistolet”.
Mitchell zgłosił się. Cozy wysłuchał go i powiedział:
– Tak, dobrze słyszałeś. Jestem współobrońcą. Moją partnerką jest ostra jak brzytwa adwokatka z Jeffco, przyjaciółka oskarżonej… Mitchell, co przez to rozumiesz? „Pokorny” to moje drugie imię… Znów okazuje się, że twoje informacje są ścisłe. Mitch, ona jest jak buldog. Nie zadowoli się byle ochłapem ani nie wpadnie w żadną z twoich pułapek. W końcu zaczniesz się cieszyć, że możesz mieć do czynienia z kimś tak łagodnym jak ja. Słuchaj, przypuszczam, że wkrótce będziesz chciał wystawić nakaz, a my zamierzamy z tobą współpracować… Tak, masz rację, zawsze pomagam władzom… Dlaczego sądzisz, że coś słyszałem? Nic nie słyszałem. Po prostu znam cię i wiem, jakimi drogami podąża twój umysł. O, nie, to ty snujesz jakieś podejrzenia… Umowa stoi? W zasadzie pomagamy ci we wszystkim. Wyłączamy dla ciebie alarm przeciw włamaniowy i… – Cozy przykrył mikrofon i spytał Alana, czy ma psa. Alan skinął głową. -…i wyprowadzamy z domu złego psa… Słucham?… Nie wiem, doberman albo rottweiler czy coś w tym rodzaju. Słyszałem, jak Lauren kiedyś mówiła, że został wytresowany, żeby bronić domu. Poza tym dopilnujemy, żeby od tej chwili nic się w domu nie zmieniło, jeżeli – Mitchell, słuchasz? – jeżeli policja pozwoli nam być przy przeszukaniu i jeżeli powiesz im, żeby nie przewracali domu do góry nogami. Tak, o nic więcej cię nie proszę. Nie mamy nic do ukrycia.
Cozy jeszcze raz przykrył ręką mikrofon i powiedział do Alana:
– Nakaz został wystawiony. On myśli, że policja już może u ciebie być. Chyba nic nie wie o drugiej strzelaninie ani o tym, że spowodowała opóźnienie. No dobrze, skoro i tak nie dałem mu spać… – Znów zaczął mówić do aparatu:
– Mitchell, słyszałeś o strzałach na Pearl, przy Mail? – Chwilę słuchał, aż w końcu uniósł brew, a potem kciuk w znaku zwycięstwa. – Nie. Nie znam szczegółów. Po prostu w drodze do kancelarii zobaczyłem tam mnóstwo policji… Tak… Przypuszczam, że to rzeczywiście mogło wszystko opóźnić… Byłoby wspaniale. Jeżeli zadzwonisz do nich, powiedz im, że mąż Lauren i ja jedziemy prosto do domu i tam czekamy na policję… Na pewno jutro się zobaczymy… Będziesz chciał zaczekać z wniesieniem oskarżenia? Oczywiście, tak właśnie myślałem… Tak, wiemy o specjalnym prokuratorze. Żałuję, że nie będę miał okazji częściej widywać twojej uroczej buźki. Ale pamiętaj, że ja tu występuję jako obrońca i nie mogę się układać, póki nie porozmawiam z koleżanką i z klientką. No tak… nie pomyślałem o tym. To jest jak małżeństwo. Pogadamy jutro, a teraz spróbuj się jeszcze przespać. Cześć.
– Przeszukają dom? – spytał Alan.
– Tak. Chyba tak. Chciałbym być pewien, że nie macie na ścianie w salonie planu okolic domu Emmy do was. To bardzo skomplikowałoby obroną Lauren.
Alan nic nie odpowiedział.
– Alan, czy coś takiego wchodzi w grę? – Cozy przeczekał jeden oddech i ponaglił Alana: – W tej chwili ważą się jej losy. Muszę mieć pewność.
– Nie, Cozy. O ile wiem, w domu nie ma nic, co mogłoby zaszkodzić Lauren.
Choć właściwie skąd miał to wiedzieć? Przecież nie wiedział nawet, że jego żona nosi w torebce pistolet.
Gdy zjechali ze świeżo odśnieżonej South Boulder Road na polne drogi Spanish Hills, Alan z trudem prowadził samochód. W niektórych miejscach śnieg był tak głęboki, że nawet wielkie koła landeruisera ledwo dawały sobie z tym radę.
Spodziewał się zobaczyć całe stado radiowozów i samochodów z biura szeryfa na żwirowej drodze oddzielającej jego skromny dom od odnowionej farmerskiej siedziby, w której mieszkała Adrienne. Jednak droga była pusta, jeśli nie liczyć minitraktora marki John Deere z pługiem śnieżnym. Adrienne jeździła nim w tę i z powrotem.
Ubrana była w jaskraworóżowy kombinezon do snowboardu i z pewnej odległości wyglądała jak królik reklamujący baterie.
Alan spojrzał na zegar na desce rozdzielczej i z zaskoczeniem pokiwał głową.
– Kto to jest? – wykrzyknął zdumiony Cozy.
– To Adrienne. Urolog. Nasza sąsiadka. Uwielbiam jej idiotyczny traktor, korzysta z każdej okazji, żeby nim pojeździć. Chociaż o tej porze to dziwne nawet jak na nią.
– Musi odśnieżać drogę właśnie teraz? Nie mogła poczekać do rana?
– Adrienne jest na sali operacyjnej w czasie, gdy większość ludzi dopiero przeciera oczy.
– I zawsze tak hałasuje w nocy? Bo jak rozumiem, mieszkasz w którymś z sąsiednich domów. Jak to wytrzymujesz?
Adrienne oczyściła już szeroki pas prowadzący do drogi od jej garażu na dwa samochody. Odświeżyła również pojazd przed drzwiami domu Lauren i Alana. Z jakiegoś powodu jechała teraz przez trawnik do starej szopy na południowym krańcu posiadłości, gdzie jej zmarły mąż Peter miał pracownię.
– W którym domu mieszkasz? – spytał Cozy.
– W tym małym.
– Ładny widok?
– Widzimy całe niebo.
– Więc zostanę tu do rana. To będzie pewnie jedyna okazja, żeby zobaczyć coś tak wyjątkowego.
Alan zatrzymał samochód na odśnieżonym podjeździe, wdzięczny Adrienne za jej bezsenność.
Adrienne zakończyła odśnieżanie drogi do szopy i podjechała do Alana i Cozy’ego. Przednie światła traktora zgasły. Ubranie Adrienne było zamarznięte, lśniło od maleńkich kryształków lodu. Jej brwi wyglądały jak wiosenne chmurki.
Nikt się nie odezwał, póki nie wyłączyła hałaśliwego silnika.
– Ren, dzięki za to, że zrobiłaś mi miejsce dla samochodu. Pamiętasz Coziera Maitlina? Poznaliście się w szpitalu. Zamierzasz jeszcze się przespać tej nocy?
Adrienne uśmiechnęła się do Cozy’ego, ale jej usta były tak zmarznięte, że wolała się nie odzywać i nie kompromitować się jąkaniem. Skinieniem głowy pokazała Alanowi, że chce wejść do domu.
Alan otworzył drzwi, wyłączył alarm i zaprowadził Adrienne do kuchni.
Cozy wszedł za nimi do domu, ale zatrzymał się w progu, zdjął zaśnieżone buty i powiedział:
– Rozejrzę się trochę, zanim przyjedzie policja. Wolę się upewnić, że nie czeka nas żadna niespodzianka.
Adrienne poczuła, że powoli taje. Wzrokiem poprosiła Alana o wyjaśnienia.
– Policja zaraz tu będzie, żeby przeprowadzić rewizję – powiedział.
Читать дальше