Pomyślałam, że te zdjęcia będą leżeć na stole w biurze szeryfa i wszyscy bez wyjątku będą je mogli obejrzeć. Zalała mnie fala żalu, a odruch, nakazujący mi dotrzeć do mieszkania Deedry przed policją, zabrać zdjęcia i je spalić, niemal mnie przygniótł.
Marlon Schuster walnął pięścią w karoserię swojego samochodu, a jego siostra, skupiona raczej na mojej twarzy niż na jego, podskoczyła. Starałam się nie patrzeć jej w oczy. Marlon musiał obnosić się ze swoją żałobą w bardziej dyskretnym miejscu.
– Czyli ma pani klucz do jej mieszkania? – zapytała Marta Schuster.
– Tak – odpowiedziałam szybko. – I zaraz go pani oddam.
Porzuciłam swoją godną Don Kichota potrzebę chronienia prawdziwej natury Deedry przed prowadzącymi śledztwo w sprawie jej śmierci. Byłam pewna, że prawie wszyscy w miasteczku słyszeli, że Deedra prowadziła się dość swobodnie. Ale czy będą chcieli szukać mordercy z takim samym zapałem, jeśli wcześniej zobaczą te zdjęcia? Czy będą trzymać gęby na kłódkę, żeby plotki nie dotarły do matki Deedry?
Zacisnęłam mocno usta. Powiedziałam sobie w myślach, że nic już nie mogę zrobić. Pozostawiłam Deedrę samej sobie. Uruchomiłam machinę śledztwa, ale poza tym nie mogłam jej pomóc. Koszty, które musiałabym ponieść, byłyby zbyt wysokie.
Tak myśląc, odczepiłam klucz Deedry od pozostałych i położyłam go szeryf Marcie Schuster na dłoni. Przemknęło mi przez głowę jakieś mgliste wspomnienie i zastanowiłam się, czy wiem coś o innym kluczu. Tak, przypomniałam sobie, Deedra trzymała zapasowy klucz w skrytce przy wiatach garażowych. Gdy otworzyłam usta, żeby powiedzieć o tym szeryf, wykonała gest, który miał uciąć mój komentarz. Wzruszyłam ramionami. Powiedziałam sobie, że to tak naprawdę był mój jedyny klucz i skoro go oddałam, Deedra Dean zniknęła z mojego życia.
– Będę potrzebować listy osób, które tam pani widywała – powiedziała ostro szeryf Schuster.
Chciała wrócić na miejsce zbrodni, często obracała się w stronę lasu.
Ruszyłam już w kierunku auta. Nie podobało mi się, że uciszyła mnie w ten sposób, przecież nie trajkotałam. Nie lubiłam, gdy ktoś mi coś nakazywał.
– Nigdy nikogo tam nie widziałam – powiedziałam, już odwrócona plecami.
– Przez te wszystkie lata, kiedy sprzątała pani jej mieszkanie, nigdy nikogo pani tam nie spotkała? – Ton głosu Marty Schuster uświadomił mi, że doskonale znała reputację Deedry.
– Jej ojczym był tam któregoś ranka, gdy jej samochód nawalił.
– I to wszystko? – zapytała Marta Schuster, nie kryjąc niedowierzania.
– Tak.
Oczywiście trzy czy cztery dni temu Marlon wymykał się z mieszkania Deedry, ale o tym szeryf już wiedziała, a nie był to dobry moment na przypominanie jej o tym.
– To trochę zaskakujące.
Obróciłam się lekko, wzruszając ramionami.
– To wszystko?
– Nie. Chcę, żeby spotkała się pani ze mną w jej mieszkaniu za dwie godziny. Zna pani jej rzeczy, więc będzie pani wiedziała, czy coś zginęło. Zgodzi się pani ze mną, że lepiej, żeby pani Knopp nie musiała tego robić.
Poczułam się jak w pułapce.
– Dobrze, przyjadę.
Nie mogłam powiedzieć nic innego.
Moje zaangażowanie w pokręcone życie Deedry Dean jeszcze się nie skończyło.
Camille Emerson znienawidziła mnie później za to, że nie przekazałam jej tej mojej małej wiadomości, ale po prostu nie chciałam rozmawiać o śmierci Deedry. Camille i tak wychodziła, ściskając w pulchnej dłoni listę.
– Tym razem pamiętałam o zostawieniu czystej pościeli – powiedziała z odcieniem dumy w głosie.
Skinęłam głową, nie mając ochoty na poklepywanie dorosłej kobiety po plecach za wykonanie tak prostej czynności jak przygotowanie mi pościeli na zmianę. Camille Emerson była wesołą bałaganiarą. Mimo że nie mogę powiedzieć, że jej nie lubiłam – tak naprawdę cieszyłam się, że dla niej pracuję – Camille starała się ocieplić nasze stosunki i doprowadzić je do czegoś w rodzaju fałszywej przyjaźni, co irytowało mnie równie mocno jak pracodawcy traktujący mnie niczym niewolnika.
– Do zobaczenia później! – powiedziała w końcu, nie uzyskawszy odpowiedzi.
– Do widzenia – odpowiedziałam po sekundzie. Całe szczęście, że byłam w odpowiednim nastroju do ciężkiej pracy, bo od mojej ostatniej wizyty Emersonowie narobili więcej bałaganu niż zwykle. Było ich tylko czworo (Camille, jej mąż Cooper i dwóch synów), ale każde z nich postawiło sobie za cel życie w centrum chaosu. Po tym jak któregoś dnia spędziłam kilkanaście minut, próbując dopasować rozmiarami prześcieradła i łóżka, poprosiłam Camille, żeby zostawiała czystą pościel na każdym z nich. Było to o wiele lepsze rozwiązanie niż zostawanie u Emersonów dłużej, bo moje poniedziałki zawsze były dość zajęte, a Camille bladła na samą myśl o płaceniu mi dodatkowych pieniędzy. Byłyśmy więc obie zadowolone ze współpracy, oczywiście pod warunkiem że Camille pamiętała o swoim zadaniu.
Moja komórka zadzwoniła, gdy próbowałam osuszyć świeżo wyszorowaną umywalkę w łazience na dole.
– Słucham? – zapytałam nieśmiało.
Nadal nie przyzwyczaiłam się do noszenia telefonu.
– Cześć.
– Jack.
Poczułam, że się uśmiecham. Przez to, że trzymałam telefon, dość niezgrabnie chwyciłam mop i środki czystości w wózeczku i przeszłam korytarzem do kuchni.
– Gdzie jesteś?
– U Camille Emerson.
– Jesteś sama? – Tak.
– Mam wiadomość – powiedział Jack na wpół podekscytowany, na wpół zaniepokojony.
– To znaczy?
– Za pół godziny mam samolot.
– Dokąd?
Jack miał przylecieć i zostać ze mną na noc.
– Pracuję nad oszustwem. Główny podejrzany wyjechał wczoraj do Sacramento.
Poczułam się jeszcze gorzej niż po znalezieniu ciała Deedry. Nie mogłam się doczekać wizyty Jacka. Zmieniłam już nawet pościel i wróciłam wcześniej z siłowni, żeby upewnić się, że mój mały domek aż lśni czystością. Ukłuło mnie rozczarowanie.
– Lily?
– Słucham.
– Przykro mi.
– Musisz pracować. – Mój głos był równy i bez wyrazu. – Jestem tylko… – Zła, nieszczęśliwa, pusta; wszystkie odpowiedzi były prawdziwe.
– Też będę za tobą tęsknić.
– Tak? – zapytałam tak cicho, jakby ktoś obok podsłuchiwał. – Będziesz o mnie myślał, gdy będziesz sam w swoim pokoju hotelowym?
Opowiedział mi, co zrobi.
Porozmawialiśmy jeszcze przez chwilę. Mimo że poczułam satysfakcję, gdy zrozumiałam, że Jack naprawdę żałował, że nie będzie ze mną, końcowy rezultat pozostawał taki sam: nie zobaczę go przez co najmniej tydzień, a w zasadzie dwa tygodnie były bardziej realne.
Gdy skończyliśmy rozmawiać, zdałam sobie sprawę, że nie powiedziałam mu o śmierci Deedry. Nie miałam zamiaru dzwonić raz jeszcze. Pożegnaliśmy się. Spotkał kiedyś Deedrę i to była cała ich znajomość… o ile dobrze wiedziałam. Z niepokojem uświadomiłam sobie, że mieszkał naprzeciwko niej, zanim go poznałam. Skierowałam myśli na inne tory, ponieważ nie chciałam się martwić mało realną możliwością, że Jack zasmakował wdzięków Deedry, zanim mnie poznał. Wzruszyłam ramionami. Powiem Jackowi o jej śmierci przy następnej okazji.
Wyciągnęłam z kubła przepełniony worek na śmieci, zawiązałam go na supeł i skupiłam się, gdy Camille Emerson chwiejnym krokiem weszła przez kuchenne drzwi, obładowana siatkami z zakupami i przepełniona życzliwością.
Читать дальше