Wzięłam głęboki oddech i gapiłam się na swoje adidasy – Tak, mój panie – powiedziałam cicho. Wzniósł ręce w górę.
– Dosyć! – oznajmił niebu. – Dosyć! – I odszedł.
Nie miałam zamiaru gonić za nim, bo musiałabym biec, żeby nadążyć. Ruszyłam więc w przeciwnym kierunku.
– Lily! – krzyknęła za mną jakaś kobieta. – Lily, poczekaj!
Mimo że miałam ochotę uciec, zatrzymałam się i odwróciłam.
Becca Whitley goniła mnie, trzymając pod rękę wielkiego faceta z jasnymi kręconymi włosami. W pierwszej chwili pomyślałam, że ten gość powinien dogadać się z zastępcą Emanuelem, stworzyć drużynę i zająć się na poważnie karierą we wrestlingu.
Becca była jak zwykle udekorowana, miała kolczyki ze sztucznymi brylantami i usta obrysowane tak ciemną konturówką, że wyglądała naprawdę wulgarnie. Kiedy miała na sobie te barwy wojenne, zawsze byłam zaskoczona, gdy przypominałam sobie, że była tak pełna wdzięku i tak dokładna na zajęciach karate i że całkiem sprawnie zarządzała mieszkaniami. Byłam przekonana, że to oznaczało, iż uległam stereotypom, których nie znosiłam, gdy ktoś używał ich w stosunku do mnie.
– To mój brat, Anthony – powiedziała z dumą Becca.
Spojrzałam na niego. Miał małe łagodne błękitne oczy. Byłam ciekawa, czy oczy Becki miały taki sam kolor, gdy nie nosiła szkieł kontaktowych. Anthony uśmiechnął się jak dobrotliwy olbrzym. Chciałam pokazać dobre maniery, ale nadal myślałam o Jacku. Podałam rękę bratu Becki i doceniłam wysiłek, jaki włożył w to, żeby uścisk nie był zbyt mocny.
– Na długo przyjechałeś, Anthony? – zapytałam.
– Na tydzień lub coś koło tego – powiedział. – Później być może wybierzemy się z Beccą na wycieczkę. Od lat nie widzieliśmy niektórych naszych krewnych ze strony ojca.
– Czym się zajmujesz? – Starałam się okazać uprzejme zainteresowanie.
– Jestem doradcą w więzieniu w Teksasie – odpowiedział, szczerząc białe zęby w szerokim uśmiechu. Wiedział, że zareaguję na jego słowa.
– Trudna praca – powiedziałam.
– Trudni ludzie – odpowiedział, kręcąc głową. – Ale zasługują na drugą szansę po tym, jak odsiedzą wyrok. Mam nadzieję, że wypuszczę ich na wolność w lepszym stanie, niż byli, gdy trafili do więzienia.
– Nie wierzę w resocjalizację – powiedziałam bez ogródek.
– Ale spójrz na tego chłopca, którego niedawno aresztowano – powiedział rozważnie. – Tego, który w zeszłym roku uszkodził samochód Deedry. Znów trafił do więzienia. Nie sądzisz, że osiemnastolatkowi przydałaby się każda pomoc, jaką może otrzymać?
Spojrzałam na Beccę, oczekując oświecenia.
– Ten chłopak, który pracuje w składzie budowlanym – wyjaśniła. – Szeryf rozpoznała jego głos. To on odpowiadał za te świńskie telefony do Deedry. Deedra zachowała nagrania z automatycznej sekretarki. Taśmy były w szufladzie jej nocnego stolika.
Czyli Deedra poważnie potraktowała te telefony. A osoba, która do niej wydzwaniała, to nikt, mężczyzna, o którym wszyscy myśleli jako o nieszkodliwym dzieciaku.
– Widzisz, ile się nauczył w więzieniu? – powiedziałam do Anthonyego Whitleya.
Anthony chyba rozważał próbę przekonania mnie, że uratowanie chłopca poprzez rozmowy było warte poświęconego mu czasu, ale porzucił starania, zanim zaczął. Mądrze.
– Chciałem ci podziękować za uratowanie naszego pradziadka – powiedział sztywno po krępującej przerwie. – Becca i ja wiele ci zawdzięczamy.
Machnęłam ręką. Nie ma za co. Zerknęłam przed siebie, zastanawiając się, jak daleko dotarł Jack.
– Och, Lily, powinnaś wpaść do mnie później, muszę z tobą o czymś porozmawiać – powiedziała Becca, więc chyba wyglądałam, jakbym chciała odejść.
Wymamrotałam słowa pożegnania, odwróciłam się – może mimo wszystko pójdę za Jackiem – wyrzucając oboje Whitleyów i z oczu, i z serca.
Jack zawrócił. Spotkaliśmy się pośrodku następnej przecznicy. Przywitaliśmy się szorstko, skinieniem głowy. Nie będziemy kłócić się o to samo. Zamknęliśmy ten temat.
– Kto to był? – zapytał, spoglądając za mnie. Odwróciłam się.
– Becca Whitley, znasz ją. I jej brat Anthony. Właśnie go poznałam. Duży facet.
– Hmm. Brat?
– Tak, Anthony. Brat.
Jack objął mnie ramieniem i ruszyliśmy w drogę, jakby nie był na mnie wcześniej zły.
– Nie są zbyt podobni – powiedział po chwili.
– Nie, nie za bardzo – zgodziłam się, rozmyślając, czy czegoś nie przegapiłam. – A ty jesteś podobny do siostry?
– Nie, wcale – powiedział Jack. – Ma bardziej zaróżowioną cerę i jaśniejsze włosy.
Po drodze do domu nie mówiliśmy zbyt wiele. To, że się kochaliśmy, było chyba w tym momencie wystarczającym tematem do przemyśleń. Jack postanowił popracować w Body Time nad mięśniami brzucha, ale ja byłam okropnie obolała po wyciąganiu Joego C. przez okno sypialni.
– Mogę zacząć robić pranie, jeśli chcesz iść.
– Nie musisz tego robić – zaprotestował.
– Nie ma problemu. Wiedziałam, że Jack nie znosi robić prania.
– Zrobię kolację – zaoferował.
– Okej, pod warunkiem że nie podasz czerwonego mięsa.
– Fajitas z kurczaka?
– Dobrze.
– W takim razie w drodze do domu wstąpię do Superette.
Gdy Jack odjechał, pomyślałam, że ta krótka wymiana zdań była bardzo domowa. Nie uśmiechnęłam się, ale miałam tę myśl w zanadrzu, gdy otwierałam walizkę Jacka, która tak naprawdę była uwielbianą przez niego dużą torbą. Jack nie sprawiał wrażenia pedanta, ale taki był. W torbie miał ciasno ułożone ubrania na kilka dni i wszystkie należało uprać. W bocznych kieszeniach zabijacze czasu: krzyżówki, thriller w miękkiej okładce i program telewizyjny.
Zawsze gdy podróżował, zabierał ze sobą egzemplarz, bo oszczędzało mu to trochę nerwów. Program na ten tydzień był nowy i gładki, ten z zeszłego tygodnia – pognieciony i z oślimi uszami.
Już miałam wyrzucić ten nieaktualny, gdy uświadomiłam sobie, że było to to samo wydanie, które zniknęło ze stolika Deedry. Przekartkowałam gazetę, jakby mogła mi coś wyjaśnić. Znów byłam bliska wyrzucenia jej do śmieci, ale zmieniłam zdanie i położyłam pisemko na stole kuchennym. Miało mi przypomnieć, żebym opowiedziała Jackowi dziwną historyjkę o jedynej rzeczy, której brakowało w mieszkaniu Deedry.
Gdy sortowałam ubrania Jacka, moje myśli przewędrowały z mieszkania Deedry do Becki. Chciała ze mną porozmawiać. Spojrzałam na zegarek. Jack nie wróci do domu jeszcze przynajmniej przez godzinę. Załadowałam do pralki jego dżinsy i koszule. Zamknęłam drzwi, a klucze włożyłam do kieszeni. Ruszyłam w kierunku Apartamentów Ogrodowych. Przeszłam przez parking z ponumerowanymi miejscami – jednym na każde mieszkanie – do tylnego wejścia do budynku. Było piękne niedzielne popołudnie, dwa mieszkania były tymczasowo niezamieszkane, więc na zewnątrz stały tylko dwa auta, zaparkowane pod wiatą: niebieski dodge Becki i nowy pikap Claudea.
Spojrzałam na puste miejsce postojowe należące do Deedry i coś mi przyszło do głowy. Nie lubię nierozwiązanych zagadek. Weszłam do otwartej drewnianej budowli – tak naprawdę przypominającej szopę – i zaczęłam przyglądać się przedmiotom zawieszonym na gwoździach, które wbito w niewykończone ściany. Któryś z dawnych lokatorów powiesił tu narzędzia. Deedra zostawiła parasolkę, na półce stał pojemnik z płynem do spryskiwaczy, szmatka do wskaźnika poziomu oleju, skrobaczka do lodu i płyn do czyszczenia szyb. Zdjęłam z gwoździa parasolkę, odwróciłam ją i nie wypadło z niej… nic. W miejscu, gdzie zawsze Deedra zostawiała zapasowy klucz, już go nie było.
Читать дальше