Jack objął mnie za ramiona.
– Chcę stąd wyjść – wyszeptałam.
Nie mogłam tego zrobić, wiedzieliśmy o tym oboje.
– Przepraszam – powiedziałam tak, żeby zostać usłyszaną przez wszystkich; głos miałam lodowaty – robi mi się słabo.
Jack westchnął.
– Sam chętnie bym stąd poszedł. – Co ją zabiło?
– Nie zginęła od kuli. To raczej rany zadane nożem. Zadygotałam. Nienawidzę noży.
– Czyśmy przywieźli to ze sobą, Jack? – zapytałam szeptem.
– Nie – odpowiedział. – To już tutaj było, zanim przyjechaliśmy. Ale zniknie, zanim stąd wyjadę. Kiedy Jack się czegoś uczepi, nie odpuszcza nigdy, nawet jeśli trzyma rzecz z niewłaściwego końca. – Jutro – powiedziałam do niego cicho. – Jutro porozmawiamy.
– Dobrze.
Zabierałam Varenę na noc do rodziców. Nie mogła zostać w tym domu. Była już spakowana i czekała przy bocznym oknie, patrząc na jasno oświetlony ogród, po którym uwijały się postacie policjantów. Odwróciłam się więc w stronę wyjścia, ale ledwie odeszłam na krok od Jacka, cofnęłam się i złapałam go za nadgarstek. Nie potrafiłam tak po prostu wyjść. Wbiłam wzrok w stopy i zmagałam się z sobą.
– Lily? – Pod pytającą intonacją jego głos brzmiał chrapliwie. Mocno zagryzłam wargi.
– Już idę – powiedziałam i puściłam go. – Do zobaczenia jutro rano, o ósmej. W twoim motelu.
Spojrzałam na jego twarz. Skinął głową.
– Zamknij dom na klucz, kiedy policja pozwoli ci wyjść, dobrze?
Varena chyba nas nie słyszała. Stała jak posąg przy oknie, a torba z jej rzeczami leżała obok na podłodze.
– Jasne – odparł, nie spuszczając ze mnie oka.
– To do jutra – powiedziałam, odwróciłam się do niego plecami i wyszłam, przynaglając Varenę, żeby poszła za mną.
Podjęłam już w życiu wiele trudnych decyzji, ale ta należała do najtrudniejszych.
Kiedy przyjechałyśmy do domu rodziców, była zaledwie dziewiąta, chociaż czułam się tak, jakby była północ. Nie miałam ochoty nikogo widzieć ani z nikim rozmawiać, ale ktoś musiał powiedzieć rodzicom, ktoś musiał z nimi pomówić. Na szczęście Varena wzięła się w garść, zanim stanęła przed moją matką, i chociaż trochę popłakała, zdołała opowiedzieć o okropnej śmierci Meredith Osborn.
– Mam odwołać ślub? – zapytała ze łzami.
Wiedziałam, że matka jej to wyperswaduje. Naprawdę nie byłam w stanie znieść dłużej niczyjego towarzystwa. Poszłam do swojego pokoju i stanowczo zamknęłam za sobą drzwi. Na korytarzu pod nimi stanął ojciec; poznałam go po krokach.
– Dobrze się czujesz, kurczaku? – zapytał. – Tak.
– Chcesz zostać sama?
Zacisnęłam pięści tak mocno, że moje krótkie paznokcie zdołały mi się wbić w wewnętrzną stronę dłoni.
– Tak, wolałabym.
– W porządku.
I poszedł sobie, niech mu Bóg wynagrodzi.
Leżałam na twardym łóżku z rękoma splecionymi na brzuchu i myślałam.
Nie miałam pomysłu na to, w jaki sposób mogłabym zebrać więcej informacji o trzech dziewczynkach, z których jedna była zapewne Summer Dawn. Byłam jednak przekonana, że Meredith Osborn zginęła, ponieważ wiedziała, która z nich nie jest tą, za którą ją uważamy. Próbowałam sobie wyobrazić, jak Lou O'Shea albo pastor atakują Meredith w jej ogródku na mrozie, ale po prostu nie potrafiłam. Tym bardziej nie mogłam sobie przedstawić łagodnego Dilla Kingery w roli nożownika. Matka Dilla z pewnością była niezrównoważona, ale nie zauważyłam u niej skłonności do okrucieństwa. Wydawała się co najwyżej ociężała umysłowo. Pomyślałam o tym, że Meredith Osborn opiekowała się Kristą O'Shea i Anną Kingery. Co takiego zobaczyła – albo usłyszała – że doszła do wniosku, iż jedna z nich urodziła się jako ktoś inny?
Nigdy nie miałam dziecka, toteż nie wiem, jak wyglądają kwestie formalne po porodzie. Wiem, że niektóre szpitale pobierają od noworodków odciski stopek – widziałam je oprawione w ramki na ścianach domu Althausów, kiedy u nich sprzątałam. Dostaje się też oczywiście akt urodzenia. I zdjęcia. Wiele szpitali robi zdjęcia specjalnie dla rodziców. Moim zdaniem wszystkie noworodki wyglądają z grubsza tak samo, są czerwone i pomarszczone albo brązowe i pomarszczone. Dla mnie jedyną zasadniczą różnicą jest to, że jedne mają włosy, a inne nie.
Od Carol Althaus, która skądinąd sama przeszła wiele porodów, dowiedziałam się, że odciski palców pobierane przez policję na przykład w supermarketach nie są szczególnie pomocne, ponieważ są kiepskiej jakości. Nie wiem, czy to prawda, ale zabrzmiało przekonująco. Byłam gotowa się założyć, że odciski stóp Summer Dawn, jeśli w ogóle istnieją, będą nieprzydatne z tych samych powodów.
A więc odciski palców i stóp to ślepa uliczka. Badanie DNA na pewno potwierdziłoby tożsamość Summer Dawn, ale trzeba by najpierw wiedzieć, kogo mu poddać. Jack nie mógłby żądać, żeby wszystkie trzy dziewczynki przeszły badania DNA. To znaczy zażądać mógłby, ale wszyscy rodzice z pewnością by mu odmówili.
Gapiłam się w sufit, dopóki nie uświadomiłam sobie, że mój umysł w kółko przetwarza ten sam ciąg myśli i nie jest to ani trochę bardziej owocne niż za pierwszym razem.
Kiedy się rozbierałam i wkładałam nocną koszulę, przypomniałam sobie, że gdy Jack po raz pierwszy został u mnie na noc, następnego ranka obiecałam sobie, że nigdy go o nic nie poproszę.
Dotrzymanie tej obietnicy sporo mnie kosztowało. A kiedy się ponownie kładłam do swojego panieńskiego łóżka, musiałam sobie kilkakrotnie powtórzyć, że ta obietnica miała pewien aneks: i nie ofiaruję mu niczego, o co sama nie zostanę poproszona.
Za ścianą usłyszałam, że moja siostra w swoim dawnym pokoju podobnie jak ja szykuje się do snu. Wiedziałam, że Varena cierpi, że cierpi podwójnie, ponieważ wszystkie te okropieństwa dzieją się akurat w czasie, który powinien być najszczęśliwszym w jej życiu.
Czułam się bezradna.
To najbardziej frustrujące uczucie, jakie istnieje.
Następnego ranka wstałam i wyszłam z domu, zanim jeszcze rodzice zaczęli się po nim krzątać. Nie mogłam się doczekać ósmej. Wyskoczyłam z łóżka, wzięłam szybki prysznic i wrzuciłam na siebie zwykłe ciuchy, nie deliberując nad nimi zbytnio, byle były ciepłe.
Z pewnym trudem odpaliłam samochód i ruszyłam białymi od mrozu ulicami. Przed motelem stało kilka samochodów, więc do drzwi Jacka zastukałam cicho. Otworzył mi po sekundzie i wpuścił mnie do środka. Pospiesznie zamknął drzwi; był bez koszulki i wzdrygnął się od chłodu, który ze mną wpuścił.
Mój plan zakładał, że usiądę na jednym z wygodnych plastikowych krzeseł, a Jack na drugim, i przedyskutujemy jego plany oraz sposób, w jaki mogłabym mu pomóc.
Przebieg wypadków był jednak taki, że natychmiast po zamknięciu drzwi rzuciliśmy się na siebie jak wygłodniałe wilki. Z chwilą kiedy go dotknęłam, moje ręce zaczęły się rozkoszować każdym swoim ruchem. Z chwilą gdy go pocałowałam, zapragnęłam go natychmiast. Dosłownie dygotałam z pożądania i nie byłam w stanie sama się rozebrać; Jack ściągnął mi sweter przez głowę, zsunął dżinsy i bieliznę, pomógł wyjąć z nich nogi i zaciągnął mnie do łóżka, które było jeszcze ciepłe od jego ciała.
Potem leżeliśmy ciasno objęci. Nie przejmowałam się tym, że lewe ramię mi ścierpnie, a Jackowi najwyraźniej nie przeszkadzało, że przygniatam mu lewą nogę.
Szeptał mi do ucha moje imię. Delikatnie odgarnęłam rozpuszczone, splątane włosy z jego twarzy. Przesunęłam palcami po zaroście na jego podbródku. Na końcu języka miałam słowa, których nie chciałam wypowiedzieć. Zacisnęłam zęby i dalej go dotykałam. Musiałam postawić tamę tej niedorzecznej, rozkołysanej fali, która wzbierała w moim sercu.
Читать дальше