– Tak długo, jak to będzie możliwe. Zależy od nas. Wielu ludzi wejdzie pomiędzy nas. Zostaniemy rozłączeni. Nie będzie zawsze tak jak teraz, w tym małym pokoiku. Za kilka dni będziemy musieli wyjść na świat i to nam nie przyjdzie łatwo. Nie miałoby sensu mówienie ci czegoś innego. Twarz Tatiany pojaśniała. Uśmiechnęła się do Bonda.
– Masz słuszność. Nie będę zadawać więcej głupich pytań. Ale nie powinniśmy dłużej marnować czasu.
Uniosła jego głowę, wstała i położyła się obok niego.
Godzinę później, kiedy Bond stał na korytarzu, u jego boku znalazł się nagle Darko Kerim. Uważnie zbadał twarz Bonda i powiedział przewrotnie:
– Nie powinieneś tak długo sypiać. Przegapiłeś historyczne pejzaże północnej Grecji. No i czas już na premier seruice.
– Potrafisz tylko myśleć o jedzeniu – odparł Bond. Skinięciem głowy ukazał drzwi sąsiedniego przedziału. – Jak tam nasz przyjaciel?
– Ani drgnął. Konduktor miał go na oku. Ten facet skończy jako najbogatszy konduktor w spółce wagonów sypialnych. Pięćset dolarów za papiery Goldfarba, a teraz po stówce ryczałtu dziennie. – Kerim zachichotał. – Powiedziałem, że może nawet dostanie medal za zasługi wobec Turcji. Jest przekonany, że ścigamy gang przemytniczy. Ten pociąg to główny środek przerzutu opium do Paryża. Nie jest wcale zdziwiony, a tylko mile zaskoczony wysokością honorariów. No a ty, dowiedziałeś się czegoś więcej od tej swojej rosyjskiej księżniczki? Wciąż mam obawy. Jest za spokojnie. Ci dwaj, którzy zostali, mogli sobie, tak jak mówi dziewczyna, zupełnie niewinnie jechać do Niemiec. Benz, być może, nie wy-ściubia nosa, bo się nas boi. Wszystko idzie jak po maśle, a jednak, a jednak… – Kerim pokręcił głową. – Ci Rosjanie to fantastyczni szachiści. Kiedy chcą przeprowadzić operację, czynią to błyskotliwie. Rozgrywka jest drobiazgowo zaplanowana, ruchy przeciwnika wzięte pod uwagę – przewidziane i skontrowane. Gdzieś w głębi duszy – twarz Kerima odbijająca się w szybie była posępna – mam wrażenie, że ty, ja i dziewczyna jesteśmy pionkami na bardzo wielkiej planszy… że pozwala się nam wykonywać ruchy, bo nie kłócą się one z rozgrywką Rosjan.
– Ale jaki jest cel operacji? – Bond patrzył w mrok. Mówił do swego odbicia w szybie. – Co chcą osiągnąć? Ciągle do tego wracamy. Oczywiście, wszyscy węszyliśmy w tym jakiś spisek. A dziewczyna może sobie nawet nie zdawać sprawy, że jest weń zamieszana. Wiem, że coś ukrywa, ale sądzę, że to tylko drobny sekrecik, który uważa za mało istotny. Obiecuje, że powie mi wszystko po przyjeździe do Londynu. Wszystko? Co ma na myśli? Powtarza tylko, że muszę ufać… że nie ma niebezpieczeństwa. Musisz przyznać, Darko – Bond szukał potwierdzenia w spokojnych, przebiegłych oczach – że na razie staje na wysokości zadania.
W oczach Kerima nie było entuzjazmu. Nic nie powiedział.
Bond wzruszył ramionami.
– Przyznaję, że się w nią wklapałem. Ale nie jestem głupcem, Darko. Szukałem przesłanek wszystkiego, co mogłoby okazać się pomocne. Rozumiesz, niejednego można się dowiedzieć, kiedy padają pewne bariery. Padły i wiem, że mówi prawdę. W każdym bądź razie dziewięćdziesiąt procent prawdy. I wiem, że te dziesięć procent uważa za pozbawione znaczenia. Jeśli oszukuje, to dlatego, że jest oszukiwana. To możliwe, jeśli się przyjmie tę twoją szachową analogię. Ale wciąż wracamy do pytania, czemu to wszystko służy. – Głos Bonda stwardniał. – I jeśli chcesz wiedzieć, to chcę pozostać w grze, dopóki się nie dowiemy.
Upór, malujący się na twarzy Bonda, wywołał wesołość Kerima, który nagle wybuchł śmiechem.
– Będąc na twoim miejscu, przyjacielu, wyślizgnąłbym się z pociągu w Salonikach – z maszyną i, jeśli sobie życzysz, także z damą, choć to już nie jest takie ważne. Wynająłbym samochód do Aten i pierwszym samolotem poleciał do Londynu. No, ale mnie nie wychowano na gracza. – Kerim wymówił te słowa z ironią. – Dla mnie to nie gra. To interes. Z tobą inaczej. Jesteś hazardzistą. M. także. Musi być hazardzistą, bo w innym razie nie dałby ci wolnej ręki. On także chce poznać rozwiązanie tej łamigłówki. Niech tam. Ale ja wolę grać ostrożnie, na pewniaka, zdając się jak najrzadziej na los szczęścia. Sądzisz, że sytuacja jest korzystna, że ci sprzyja? – Darko Kerim odwrócił się i stanął z Bondem twarzą w twarz. – Posłuchaj, przyjacielu – powiedział z mocą, kładąc wielką dłoń na ramieniu Bonda. – Oto jest stół bilardowy. Normalny, płaski, zielony stół do bilardu. Uderzyłeś swoją białą kulę, która cicho i gładko toczy się ku czerwonej. Kieszeń jest tuż obok. W sposób fatalny i nieunikniony trafisz czerwoną, która wpadnie do kieszeni. Takie jest prawo stołu do bilarda, prawo sali bilardowej. Lecz gdzieś poza orbitą tych zdarzeń pilot odrzutowca stracił przytomność i jego samolot pikuje wprost na tę salę bilardową… albo ma wybuchnąć rurociąg gazowy… albo zaraz uderzy piorun. Budynek wali się i na ciebie, i na stół bilardowy. Co się zatem stało z tą białą kulą, która nie mogła chybić czerwonej, i z czerwoną, która nie mogła nie wpaść do kieszeni? Biała kula nie mogła chybić wedle praw stołu bilardowego. Lecz prawa stołu bilardowego nie są prawami jedynymi, tak samo jak w toczonej teraz grze nie mają wyłączności prawa rządzące drogą, jaką i ty, i pociąg pokonujecie ku swym przeznaczeniom.
Kerim ufwał. Skwitował swoją orację bagatelizującym wzruszeniem ramion.
– Są to sprawy, mój przyjacielu, dobrze ci znane – powiedział z lekką nutą przeprosin. – A ja od prawienia tych banałów poczułem pragnienie. Popędź dziewczynę i chodźmy na kolację. Tylko błagam, wystrzegaj się niespodzianek. – Położył dłoń na wysokości środkowego guzika marynarki. – Podkreślam wagę tej prośby kładąc rękę nie na sercu, boby to było za poważne, lecz na żołądku, który ma dla mnie wielkie znaczenie. Obu nas czekają niespodzianki. Cygan mówił, byśmy na siebie uważali. Teraz ja powtarzam to samo. Możemy toczyć rozgrywkę na stole bilardowym, ale nie zapominajmy o czujności wobec reszty świata. Mój nos – poklepał go – tak mi mówi.
Żołądek Kerima zaburczał natarczywie, jak zbagatelizowany aparat telefoniczny z kimś rozzłoszczonym i upartym po drugiej stronie przewodu.
– No właśnie – powiedział Kerim z troską. – A nie mówiłem? Musimy koniecznie coś zjeść.
Skończyli kolację w chwili, gdy pociąg dotarł do obrzydliwie nowoczesnej stacji węzłowej w Thessalonikach. Ruszyli z powrotem korytarzem, a zanim rozstali się na noc, Kerim ostrzegł dźwigającego małą, ciężką torbę Bonda:
– Niedługo znowu będziemy niepokojeni. Granica o pierwszej. Grecy to małe piwo, ale ci Jugosłowianie lubią budzić wszystkich, którzy podróżują w puchach. Poślij po mnie, gdyby ci dokuczyli. Nawet w ich kraju znam pewne nazwiska, o których można napomknąć. Jestem w drugim przedziale następnego wagonu. Mam go tylko dla siebie. Jutro przeniosę się na łóżko naszego przyjaciela Goldfarba w dwunastce. Na razie zupełnie miło parkuje mi się w pierwszej klasie.
Bond podrzemywał czujnie, kiedy pociąg pracowicie piął się w górę doliny Yardar ku wrotom Jugosławii. Tatiana znowu spała z głową na jego kolanach. Rozmyślał o tym, co mu powiedział Darko. Zastanawiał się, czy kiedy już bezpiecznie przejadą Belgrad, nie powinien odesłać wielkiego mężczyzny do Istambułu. Nie było fair ciągnąć go przez całą Europę i zmuszać do udziału w awanturze, która rozgrywała się poza jego terytorium i dla której nie miał specjalnego zrozumienia. Darko najwyraźniej podejrzewał, że Bond zadurzył się w dziewczynie i stracił zdolność trzeźwej oceny operacji. Cóż, było w tym ziarnko prawdy. Byłoby z pewnością bezpieczniej wysiąść z pociągu i podążyć do kraju inną trasą. Jednak – przyznawał przed sobą otwarcie – idea ucieczki przed tym spiskiem, jeśli w samej rzeczy chodziło tu o spisek, napawała go odrazą. Jeśli natomiast nie chodziło, myśl o poświęceniu trzech dni z Tatianą była mu równie przykra. No i M. jemu pozostawił decyzję. Jak słusznie powiedział Darko, M. także był ciekaw prześledzić rozgrywkę do końca. Przewrotnie pragnął się dowiedzieć, o co chodzi w tej całej łamigłówce. Bond odsunął od siebie problem. Podróż przebiegała dobrze. Po co panikować?
Читать дальше