Umysł Bonda nie ustawał w wysiłku, sumując wszystkie „za", zbywając jak największą liczbę „przeciw". Za całą tą kalkulacją Bond przyznawał się przed sobą z całkowitym spokojem, że ma wściekłą ochotę doprowadzić tę partię do końca i przekonać się, o co w niej chodzi. Pragnął stawić tym ludziom czoła, rozgryźć zagadkę, a jeśli rzecz była rodzajem spisku – udaremnić go i wygrać. M. pozostawił mu inicjatywę. Miał w ręku dziewczynę i Spektora. Po co panikować? Czy są tu jakiekolwiek powody do paniki? Ucieczka byłaby szaleństwem i może uniknięcie jednej pułapki tylko zapędziłoby go w drugą. Pociąg gwizdnął przeciągle i począł zwalniać.
Teraz co się tyczy pierwszej rundy. Jeśli Kerim poniesie fiasko. Jeśli trzej mężczyźni pozostaną w pociągu…
W przeciwną stronę przeparadował ciągnięty przez wytężającą wszystkie siły lokomotywę długi skład towarowy. Orient Express zazgrzytał i szarpnął na zwrotnicach, a potem odbił od linii głównej. Na zewnątrz ukazały się cztery nitki torów, pomiędzy którymi rosła trawa, i pusta rampa rozładunkowa. Zapiał kogut. Express zwolnił do tempa marszu i na koniec, z westchnieniem hamulców hydraulicznych i świstem spuszczanej pary, zgrzytliwie stanął. Dziewczyna poruszyła się we śnie. Bond delikatnie przełożył jej głowę na poduszkę, wstał i wysunął się z przedziału.
Była to typowa prowincjonalna stacja Bałkanów – obłożona nie wygładzonym kamieniem fasada surowych budynków, zakurzony pas peronu – równego z gruntem, a zatem zmuszającego wysiadających do długiego zeskoku – nieco dziobiących ziemię kur i paru niechlujnych, zarośniętych urzędników, którzy stojąc bezczynnie nawet nie próbowali strugać ważnego. W przodzie, obok tańszej części składu, rozgadana horda wieśniaków z tobołkami i koszykami z wikliny czekała na zakończenie kontroli celnej i paszportowej, aby wcisnąć się do wagonów i dołączyć do upchanego w nich roju.
Naprzeciwko Bonda wychodziły na peron zamknięte drzwi, a wisząca nad nimi tablica informowała POLIS. Bond odniósł wrażenie, iż w brudnym oknie obok tych drzwi mignęła mu głowa i barki Kerima.
– Passeports. Douanes!
W korytarzu pojawił się cywil w towarzystwie dwóch policjantów; mieli ciemnozielone mundury i pistolety w kaburach u czarnych pasów. Poprzedzał ich konduktor pukający do drzwi.
Kiedy dotarli do dwunastki, konduktor wygłosił pełną wzburzenia przemowę po turecku i wyciągnąwszy przed siebie plik paszportów i biletów ułożył je w wachlarz jak karty do gry i począł kolejno przeglądać. Gdy skończył, cywil przywołał gestem dwóch policjantów, zapukał z wigorem do drzwi, a kiedy się otwarły – wkroczył do środka.
Bond nieznacznie przesuwał się korytarzem. Słyszał mamrotanie w kiepskiej niemczyźnie. Jeden z głosów był opanowany, drugi – wystraszony i gorący. Paszport i bilet herr Kurta Goldfarba zaginęły. Czy herr Goldfarb zabrał je może z przedziału konduktora? Z pewnością nie. A czy w ogóle herr Goldfarb wręczył konduktorowi swe papiery? Naturalnie. Zatem sytuacja jest w najwyższym stopniu niefortunna. Należy przeprowadzić dochodzenie. Bez wątpienia Poselstwo Niemieckie w Istambule wyjaśni sprawę (ta sugestia rozbawiła Bonda). Tymczasem należy oświadczyć z ubolewaniem, że pan Goldfarb nie może kontynuować podróży. Bez wątpienia będzie w stanie podjąć ją jutro. Herr Goldfarb zechce się ubrać. Jego bagaż zostanie przeniesiony do poczekalni.
Agent MGB, który wypadł na korytarz, okazał się smagłym południowcem, a zarazem najniższym rangą z „gości". Jego ziemista twarz była szara ze strachu. Był rozczochrany i ubrany tylko w spodnie od piżamy. W rozpaczliwym pośpiechu, z jakim pognał korytarzem, nie było jednak nic komicznego. Przy szóstce stanął i wziął się w garść. Zapukał z trudem panując nad nerwami. Drzwi uchyliły się na długość łańcucha, a Bond dostrzegł mięsisty nos i kawałek wąsa. Łańcuch został zdjęty i Goldfarb wszedł do środka. Nastąpiła chwila ciszy, podczas której cywil sprawdzał dokumenty dwóch starszych Francuzek z dziesiątki, a potem Bonda.
Ledwie spojrzał na jego paszport. Zatrzasnął dokument i oddał konduktorowi.
– Podróżuje pan z Kerim Bejem? – zapytał po francusku. Jego oczy były nieobecne.
– Tak.
– Merci, Monsieur. Bon voyage. - Zasalutował, odwrócił się na pięcie i zapukał gwałtownie do drzwi przedziału szóstego. Otwarły się i wszedł do środka.
Pięć minut później rozwarły się ponownie. Cywil, władczo teraz wyprostowany, przywołał policjantów i surowo powiedział im coś po turecku. Potem odwrócił się w stronę przedziału.
– Proszę się uważać za aresztowanego, mein Herr. Próba przekupstwa funkcjonariusza państwowego jest w Turcji poważnym przestępstwem.
Rozległa się gniewna oracja w kiepskiej niemczyźnie Goldfarba, którą ucięło w pół słowa jedno krótkie, stanowcze zdanie po rosyjsku. Ukazał się inny Goldfarb, Goldfarb z oczami szaleńca, powędrował na oślep korytarzem i wszedł do numeru dwunastego. Policjant zajął stanowisko przy drzwiach i czekał.
– A teraz pańskie papiery, mein Herr. Proszę bliżej. Muszę porównać ze zdjęciem. – Tajniak podniósł do światła niemiecki paszport w zielonych okładkach. – Bliżej proszę.
Z twarzą pobladłą od gniewu agent MGB podający się za Benza wyszedł niechętnie na korytarz. Miał na sobie lśniący niebieski szlafrok z jedwabiu. Z wyższością jego twarde brązowe oczy spojrzały wprost w oczy Bonda.
Cywil zamknął paszport i wręczył go konduktorowi.
– Pańskie papiery są w porządku, mein Herr. A teraz, jeśli pan pozwoli, bagaż. – Wszedł do przedziału, mając za sobą drugiego policjanta. Człowiek z MGB odwrócił ku Bondowi swój wygolony kark i przypatrywał się rewizji.
Bond zauważył wybrzuszenie pod lewą pachą i zarys pasa wokół bioder. Zastanawiał się, czy powinien zwrócić na to uwagę tajniaka. Doszedł do wniosku, że lepiej siedzieć cicho. Mogli go wziąć na świadka.
Rewizja była skończona. Cywil zasalutował z rezerwą i podążył w głąb korytarza. Gość z MGB wrócił do szóstki i zatrzasnął za sobą drzwi.
Szkoda, pomyślał Bond. Jeden się wymknął.
Popatrzył w okno. Ku drzwiom oznaczonym napisem POLIS eskortowano otyłego mężczyznę w szarym filcowym kapeluszu. Na karku miał rozogniony czyrak. W głębi korytarza trzasnęły drzwi. Pod opieką policjanta z wagonu wysiadł Goldfarb. Idąc z pochyloną głową przeciął zakurzony peron i zniknął w tych samych drzwiach, co jego kompan.
Parowóz gwizdnął, było to jednak gwizdnięcie nowego rodzaju – zuchwała, przeraźliwa fanfara greckiego maszynisty. Zatrzaśnięto drzwi wagonu sypialnego. Ukazał się, zmierzający w kierunku stacji, cywil z drugim policjantem. Strażnik na końcu pociągu zerknął na zegarek i wyciągnął chorągiewkę. Nastąpiło szarpnięcie, słabnące crescendo wybuchowych sapnięć parowozu i pierwsza część składu Orient Expressu podjęła podróż. Druga, która podąży trasą północną przez Żelazną Kurtynę – przez odległy o zaledwie pięćdziesiąt mil Dragoman na granicy bułgarskiej – pozostała przy zakurzonym peronie, czekając na jej podjęcie.
Bond otworzył okno i po raz ostatni spojrzał na tureckie przejście graniczne, gdzie w pustym pokoju siedzi dwóch mężczyzn, na których tak jakby ciążyły już wyroki śmierci. Dwa ptaszki z głowy, pomyślał. Dwa z trzech. Szanse prezentowały się lepiej.
Obserwował pusty peron z jego kurami i samotną sylwetką strażnika aż do chwili, gdy długi pociąg zatrząsł się na zwrotnicach i z szarpnięciem wypadł na pojedynczą główną linię. Z brzydkiego, wyżarzonego terenu przeniósł wzrok na słońce, co jak złota gwinea stawało z równin Turcji. Zapowiadał się piękny dzień.
Читать дальше