– Więc zaprasza ją do siebie na poniedziałkowy wieczór?
– Tak to widzę. Zaczyna się od miłego telefonu – Palmer do Carol Manion, starzy przyjaciele. Przyjedź, pogadamy o zaistniałej sytuacji, dojdziemy do jakiegoś polubownego rozwiązania. Sędzia wspomina, że jest bardzo czuły na punkcie prywatności Carol, więc dopilnował, by ani on, ani Staci nie wspomnieli o tym nikomu. Staci chce tylko trochę czasu, może regularne spotkania z dzieckiem.
– Ale…
– Właśnie. Ale Carol nie chce polubownego porozumienia. Rok wcześniej straciła Camerona. Nie ma mowy, żeby ta biała zdzira z przyczepy campingowej miała do czynienia z Toddem, teraz jej jedynym synem, i życiem, jakie dla niego stworzyła. Więc kiedy pojawia się u sędziego w poniedziałek, ma broń. Gotowa jest uczynić wszystko, aby cała sprawa skończyła się wraz ze śmiercią sędziego i Staci.
– A Parisi?
– Zastanawiałem się nad tym i mogło być tak. Słuchaj. Wiemy, że Carol nie otworzyła ognia od razu. Sędzia siedział przy biurku, tak? A Staci stała obok. Czyli przynajmniej przez chwilę rozmawiali, może dużo dłużej. Myślę, że Palmer powiedział Carol, że on, albo Staci, rozmawiali już z Andreą, że ona zajmie się szczegółami odwiedzin, dokumentami, coś w tym stylu. No więc zadzwoniła do Andrei tego samego wieczora albo następnego dnia i umówiła się na spotkanie na środę.
– Yhy.
– Co?
– Dobrze ci szło. Dlaczego czekałaby do środy?
– Może Andrea nie miała wcześniejszego terminu.
– Ale gdybyśmy zidentyfikowali Rosalier wcześniej, Parisi dostrzegłaby powiązanie i zgłosiła się na policję.
– Może, ale niekoniecznie. Nie sądzę, że musiałaby komukolwiek powiedzieć. Jest prawnikiem. Manion mogła zadzwonić, obiecać zaliczkę, by powstała relacja adwokat-klient, po czym wyznać jej wszystko w poniedziałek, a tamta nie mogłaby słowa pisnąć. I nie zrobiłaby tego. Andrea mogła spotkać się z nią, myśląc, że będzie prowadziła jej obronę w sądzie. – Po minucie ciszy, spytał: – Dev?
– Jestem.
– Podoba mi się.
– Mnie też.
– Ale nadal nie mamy dowodów.
– Ano nie.
– Ani śladu Andrei.
– Hej, Wyatt – powiedział Juhle łagodnie – tego możemy nigdy nie mieć. Rozumiesz?
– Wiem. Nie liczę na to. Manionów nie ma w domu, tak przy okazji.
– Pojechałeś tam?
– Ta.
– Po co?
– Może, żeby z nimi porozmawiać. Juhle wziął głęboki wdech.
– Wyatt, myślę, że wkroczyliśmy na obszar działania policji. Może dotarłeś już tak blisko, to teraz ja zacznę wykonywać moją pracę. Nie chcesz przecież tego popsuć.
– OK.
– Gdzie jesteś?
Hunt nie odpowiedział od razu.
– Stoję przed ich domem.
– Wyatt!
– Spokojnie, Dev. Nic się nie martw. Nie zrobię nic głupiego.
– Już robisz coś głupiego. Jeśli Carol zabiła Andreę, to sprawa policji.
– Oczywiście, cóż innego?
– Coś, co sam chciałbyś z niej wyciągnąć. Może jakieś przeczucie, że mógłbyś znaleźć Andreę?
– Nie.
– No więc co? Andrea nie żyje, Wyatt. Naprawdę. Przykro mi, ale taka jest prawda. I wolałbym, żebyś nie rozmawiał z żadnym z Manionów, nawet jeśli nadarzyłaby ci się okazja. Mówię poważnie.
– Jak powiedziałem, nie ma ich w domu.
– Ciebie też nie ma, a powinieneś.
– Niedługo tam pojadę.
– A dokładnie?
– Jak tu skończę.
Kiedy się rozłączył, zadzwonił do Mickeya Dade’a i próbował skusić go na wybranie się do Napa, by znalazł Piwnice Manionów, sprawdził, czy właściciele są w domu w zagłębiu winiarskim. Mickey nie okazał zbytniego zainteresowania tą wycieczką. Już stracił trochę możliwości zarobku jako taksówkarz, jeżdżąc dla Hunta poprzedniego wieczora i tego dnia rano. Piątek jest jego najlepszym dniem, a potrzebne mu są pieniądze na zajęcia w przyszłym tygodniu. Poza tym był już w tamtych okolicach wielokrotnie i wie, gdzie są Piwnice Manionów. Nie bardzo starali się ukryć budynki, skoro zadali sobie trud postawienia i wyposażenia sal do degustacji i całej reszty.
– Jeśli ich nie znajdziesz, Wyatt – powiedział – to na twoim miejscu pomyślałbym o zmianie zawodu. Słyszałem, że hydraulika jest w modzie.
Kiedy Hunt podjechał pod posiadłość Manionów, zadzwonił do drzwi, słuchając jak kurant wygrywa melodyjkę, która umilkła w niewidocznym, przepastnym wnętrzu. Przez jakiś czas siedział w samochodzie, unieruchomiony przez sprzeczne uczucia. Nie wiedział, gdzie są Manionowie, ani kiedy wrócą. Nie był też stuprocentowo pewien, co zamierza zrobić, jeśli się pojawią i musiałby z nimi rozmawiać.
Ale pojechał tam, kierując się instynktem, a teraz ponownie usłyszał jego głos. Wysiadł z samochodu i stał przez chwilę, wpatrując się przez mgłę w ciemną fasadę domu. Przeszedł przez ulicę i zaczął iść w stronę drzwi, gdy usłyszał za sobą dźwięk otwieranych i zamykanych drzwi samochodu. Odwrócił się i zmrużył oczy pod nagłym, jaskrawym światłem latarki. W jego stronę zbliżało się dwóch mężczyzn.
– Stać! Policja! Podnieś ręce nad głowę!
Zamiast tego, myśląc, że to Juhle lub jego koledzy, których namówił, żeby podręczyli go dla zabawy, Hunt rozłożył ramiona i ruszył w ich stronę:
– Co wy…
– Powiedziałem nad głowę!
– Sięga po broń…!
Nagle ruszyli na niego pędem, jeden uderzył go mocno w głowę, brutalnie popchnął do tyłu, oszałamiając, nim miał nawet szansę zareagować.
– Jezu! Hej! Co do…
A wtedy już obaj się nim zajęli, profesjonaliści w każdym calu, którzy wiedzieli, jak szybko obezwładnić człowieka i ewidentnie robili to już wiele razy. Jeden pociągnął ręce Hunta za plecy, przetaczając go na mokrą trawę; drugi, z kolanem w jego żebrach, jedną ręką ściskał mu kark, a drugą obszukał go, znajdując pistolet i wyciągnął go z kabury.
– Proszę, proszę – usłyszał. Spojrzał w górę, w nieco oszołomioną twarz Shiu. Skuwając go, policjant niemal wyłamał mu ramiona ze stawów.
Hunt nadal czuł kolano wgniatające się w jego kręgosłup i dłoń na karku. Wciąż się szarpiąc, zdołał powiedzieć:
– Shiu, to ja, Wyatt Hunt. Daj spokój. Popełniasz błąd!
– To ty popełniłeś błąd – usłyszał głos drugiego mężczyzny – kiedy nie podniosłeś rąk.
Dysząc, niezadowolony z ucisku na kark, Hunt rzucił ze złością:
– Mam pozwolenie na ten pistolet – powiedział. – Sprawdź w moim portfelu, prawa kieszeń z tyłu.
– Wiem, kim jesteś – odparł Shiu. – Uspokój się i zaraz to wyjaśnimy.
Niemniej ucisk na jego plecy i kark nie osłabł. Dłonie wyszarpnęły portfel z jego kieszeni, strumień światła zatańczył na wypielęgnowanym trawniku, przez kilka sekund chór ciężkich oddechów wypełniał nocną ciszę, ale nikt się nie odezwał.
– Co tu robisz, Hunt? – powiedział w końcu Shiu.
Hunt przetoczył się na bok, mrugając pod wpływem światła.
– Może tak zdejmiesz mi te kajdanki?
– Jeszcze nie – padła odpowiedź. – Zadałem ci pytanie. Co tu robisz?
Hunt udzielił odpowiedzi, która, jak sądził, może się im spodobać:
– Pomagam Devinowi.
Sprawy nie potoczyły się tak, jak Hunt planował.
Z jakiegoś powodu, prawdopodobnie chcąc zażyć trochę nieprzerwanego snu, nim rozpocznie w sobotę rano pracę, Juhle nie odebrał telefonu, gdy Shiu zadzwonił do niego przekazać wieści.
Shiu i Al Poggio, drugi glina biorący udział w zatrzymaniu, należeli do grupy około dziesięciu inspektorów wydziału zabójstw, którzy sporo czasu po służbie poświęcali na ochronę dla Manionów. W mieście, gdzie policjanci dorabiali do pensji, wynajmując się do wszystkiego: od wydarzeń sportowych po konwencje zawodowe, od pokazów mody po uroczyste otwarcia, najlepszą fuchą była tego typu prywatna ochrona. I stąd zarezerwowana była dla elity, takiej jak wydział zabójstw i kilku innych starszych inspektorów. Płatna pięćdziesiąt dolarów na godzinę, praca ta była śmiesznie łatwa i polegała zazwyczaj na kilku godzinach zmiany oglądania telewizji – przemysłowej, kablowej i krajowej.
Читать дальше