Przymocowaliśmy kostki Tu-Tuta do nóg krzesła. Klamra po stronie Deana była trochę większa, ponieważ płynął przez nią prąd. Siedzący w tym miejscu jutro Bitterbuck będzie miał ogoloną lewą nogę. Indianie mają z zasady mało owłosione ciało, ale nie chcieliśmy ryzykować.
W czasie gdy ja i Dean unieruchamialiśmy kostki Tu-Tuta, Brutal zajął się jego prawym nadgarstkiem. Harry dał krok do przodu i zrobił to samo z lewym. Kiedy skończyliśmy, Harry skinął głową do Brutala, który zawołał do Van Haya:
– Przerzuć na jedynkę!
Usłyszałem, jak Percy pyta Jacka Van Haya, co to znaczy (trudno było uwierzyć, jak mało wiedział ten chłopak, jak mało nauczył się w trakcie służby na bloku). Van Hay wyjaśnił mu półgłosem, o co chodzi. Dzisiaj to nic nie znaczyło, ale jutro, kiedy Percy usłyszy: “Przerzuć na jedynkę”, Van Hay przesunie dźwignię, która uruchomi więzienny generator mieszczący się za blokiem B. Świadkowie usłyszą monotonny niski pomruk i rozjaśnią się światła w całym więzieniu. Obserwujący to w innych blokach więźniowie pomyślą, że jest już po wszystkim, że egzekucja się skończyła, podczas gdy w rzeczywistości dopiero się zacznie.
Brutal obszedł dookoła krzesło, żeby Tu-Tut mógł go lepiej widzieć.
– Arlenie Bitterbuck – powiedział – na mocy werdyktu wydanego przez równych ci stanem przysięgłych oraz prawomocnego wyroku sędziego zostałeś skazany na śmierć na krześle elektrycznym. Niech Bóg ma w opiece mieszkańców tego stanu. Czy chcesz powiedzieć coś przed wykonaniem wyroku?
– Tak – odparł Tu-Tut, patrząc swymi świecącymi się oczkami i wykrzywiając usta w bezzębnym szczęśliwym uśmiechu. – Chcę dostać kurczaka z kartofelkami i sosem, chcę nasrać ci na czapkę i chcę, żeby Mae West siadła mi na gębie, bo straszliwy ze mnie jebaka.
Brutal próbował zachować powagę, ale było to niemożliwe. Odrzucił do tyłu głowę i wybuchnął tubalnym śmiechem. Dean osunął się na skraj podwyższenia, wsadził głowę między nogi i wyjąc niczym kojot, złapał się za czoło, jakby chciał zatrzymać mózg tam, gdzie było jego miejsce. Harry walił głową w ścianę i ryczał hu-hu-hu, jakby utkwiła mu w gardle kość kurczaka. Zaśmiewał się nawet Jack Van Hay, który nie był raczej znany z poczucia humoru. Mnie też chciało się śmiać, wcale tego nie ukrywam, ale jakoś się opanowałem. Pamiętałem, że nazajutrz wszystko odbędzie się naprawdę, i na krześle, na którym teraz siedział Tu-Tut, umrze człowiek.
– Zamknij się, Brutal – powiedziałem. – Wy też, Dean i Harry. A ty, Tu-Tut, uważaj, bo jeszcze raz się tak odezwiesz i koniec z tobą. Każę Van Hayowi przesunąć wajchę na dwójkę.
Tu-Tut posłał mi uśmiech, który mówił: ale mi się udał numer, panie Edgecombe, naprawdę mi się udał. Widząc, że wcale nie żartuję, zrobił jednocześnie zdziwioną i żałosną minę.
– Co pana ugryzło? – zapytał.
– To wcale nie jest śmieszne – oświadczyłem. – To mnie ugryzło i jeśli brakuje ci oleju w głowie, żeby cokolwiek zrozumieć, zamknij lepiej jadaczkę.
Srożyłem się, ale oczywiście odżywka Tu-Tuta była śmieszna i przypuszczam, że to właśnie jeszcze bardziej mnie rozwścieczyło. Rozejrzałem się dookoła i zobaczyłem, że Brutal uważnie mi się przypatruje, wciąż lekko się uśmiechając.
– Cholera – zakląłem. – Robię się chyba za stary do tej roboty.
– Nieprawda. Jesteś w szczytowej formie, Paul – odparł.
Ani on, ani ja nie byliśmy wcale w szczytowej formie, przynajmniej do tej roboty, i obaj o tym świetnie wiedzieliśmy. Najważniejsze jednak, że odeszła im ochota do śmiechu. To dobrze, nie chciałem bowiem, żeby któryś z nich przypomniał sobie jutro w nocy bezczelną odzywkę Tu-Tuta i dostał ataku kolki. Ktoś mógłby pomyśleć, że coś takiego – strażnik, który prowadzi skazanego na krzesło elektryczne, skręcając się ze śmiechu – jest po prostu niemożliwe, ale kiedy człowiek znajduje się w stresie, wszystko może się zdarzyć. O czymś takim ludzie gadaliby przez dwadzieścia lat.
– Będziesz cicho, Tu-Tut? – zapytałem.
– Tak – obiecał z obrażoną miną najstarszego na świecie dziecka.
Dałem Brutalowi znak głową, żeby kontynuował, a on zdjął kaptur z tkwiącego z tyłu oparcia mosiężnego haczyka i nałożył go Tu-Tutowi na głowę, naciągając aż do podbródka, wskutek czego wycięty na górze okrągły otwór maksymalnie się rozszerzył. Następnie pochylił się, wyjął z wiadra mokrą gąbkę, wcisnął w nią palec i polizał jego czubek. Zrobiwszy to, włożył gąbkę z powrotem. Jutro miało to wyglądać trochę inaczej. Jutro miał wepchnąć gąbkę do środka metalowego kasku, wiszącego za oparciem. Ale dzisiaj nie; dzisiaj nie musieliśmy moczyć staremu Tu-Tutowi głowy.
Ze stalowego kasku zwisały z obu stron paski; przypominał trochę hełm żołnierza piechoty. Brutal nałożył go Tu-Tutowi na głowę, zakrywając otwór w czarnym kapturze.
– Wkładają mi czapeczkę, wkładają mi czapeczkę, wkładają mi żelazną czapeczkę – mamrotał zduszonym głosem stary. Skórzane paski nie pozwalały mu prawie otworzyć ust i podejrzewałem, że Brutal zaciągnął je trochę mocniej, niż to było konieczne.
– Arlenie Bitterbuck, zgodnie z prawem tego stanu przez twoje ciało popłynie teraz prąd elektryczny, co spowoduje zgon – oznajmił Brutus Howell, po czym dał krok do tyłu i odwrócił się w stronę pustych krzeseł. – Niech Bóg zlituje się nad twoją duszą.
Tu-Tut, pragnąc zapewne powtórzyć swój poprzedni komediowy sukces, zaczął podskakiwać i miotać się na krześle. Prawdziwi klienci Starej Iskrówy prawie nigdy tego nie robią.
– Teraz się smażę! – zawołał. – Smażę się! Smażę! Jezu! Smażę się jak indyk w brytfannie!
Zobaczyłem, że Harry i Dean w ogóle na niego nie patrzą. Odwrócili się od Starej Iskrówy i spoglądali w stronę drzwi prowadzących do mojego gabinetu.
– Niech mnie wszyscy diabli – mruknął Harry. – Jeden ze świadków pojawił się dzień wcześniej.
W progu, ze zwiniętym wokół łap ogonkiem, siedziała mysz, wpatrując się w nas czarnymi jak paciorki oczyma.
Egzekucja się udała; jeśli istnieje w ogóle coś takiego jak “udana egzekucja” (w co mocno wątpię), to egzekucja Arlena Bitterbucka, członka starszyzny rezerwatu Washita, była udana. Wódz źle zaplótł swoje warkoczyki – za bardzo trzęsły mu się ręce – i w końcu zrobiła to porządnie i równo jego najstarsza córka, kobieta mniej więcej trzydziestoletnia. Chciała wpleść w nie pióra jastrzębia, jego ptaka, ale nie pozwoliłem na to. Mogły się zająć ogniem i spłonąć. Oczywiście tego jej nie powiedziałem; oświadczyłem po prostu, że to niezgodne z przepisami. Nie protestowała, pochyliła tylko głowę i dotknęła palcami skroni, żeby okazać swoje rozczarowanie i dezaprobatę. Zachowywała się z wielką godnością, co do pewnego stopnia gwarantowało, że tak samo zachowa się jej ojciec.
Kiedy nadszedł jego czas, Wódz opuścił celę, nie protestując i w ogóle się nie opierając. Czasami musieliśmy im odrywać palce od krat – sam złamałem kilka i nigdy nie zapomnę cichego trzasku, z jakim pękały – ale Wódz, dzięki Bogu, ulepiony był z innej gliny. Przeszedł całą Zieloną Milę aż do mojego gabinetu, gdzie ukląkł, aby pomodlić się z bratem Schusterem, który przyjechał do nas swoim starym gruchotem z baptystycznego kościoła Niebiańskiego Światła. Schuster przeczytał Wodzowi kilka psalmów, a gdy doszedł do tego, w którym jest mowa o odpoczynku przy spokojnej wodzie, Bitterbuck zaczął płakać. Nie był to jednak zły płacz, nie histeria, w żadnym wypadku. Wydawało mi się, że myśli o spokojnej wodzie tak czystej i tak zimnej, że pijąc ją człowiek ma wrażenie, że przecina mu usta.
Читать дальше