Opiekunka potrząsnęła głową i spojrzała w bok.
– Zawiadomimy cię, kiedy tylko czegoś się dowiemy – obiecała.
– Dziękuję. – Anna zacisnęła palce na pudełku. Sama nie wiedziała, dlaczego, ale za nic nie chciała go oddać. – Mogę to jej… przechować?
– W tej sytuacji powinniśmy oddać wszystkie rzeczy Jaye do opieki społecznej.
Anna z trudem się opanowała. Te słowa zabrzmiały tak złowrogo, tak ostatecznie. Jakby rozmawiali o rzeczach kogoś zmarłego.
– Bardzo mi na tym zależy. Przekażę je później Pauli. Naprawdę.
Fran wahała się jeszcze przez chwilę, a potem skinęła głową. Clausenowie, niczym dwoje strażników, odprowadzili ją do drzwi i patrzyli, jak wychodzi z pudełkiem przyciśniętym do piersi. Kiedy dotarła do samochodu, zobaczyła, jak małżonkowie wymieniają ukradkowe spojrzenia.
Nagle zastygła w przerażeniu. Nie mogła się ruszyć ani myśleć. Nie mogła nawet otworzyć wozu. Kiedy tak stała, ze wzrokiem utkwionym w Clausenów, po głowie krążyło jej tylko jedno pytanie: Co się stało z Jaye?
Czwartek, 18 stycznia, godz. 23.50
Jaye obudziła się z jękiem. Bolała ją głowa i plecy. Usta miała wyschnięte i szorstkie, jak spieczona słońcem ziemia. Przewróciła się na bok i znów jęknęła. Poczuła kwaśny zapach i otworzyła oczy.
Wtedy sobie przypomniała. Idzie do autobusu. Patrzy przez ramię, czy wciąż ma za sobą tego zboczeńca. Uśmiecha się do siebie, bo znów go zgubiła. Tak jej się przynajmniej wydaje. Nagle ktoś ją wciąga w krzaki, przytykając do ust i nosa jakąś szmatę. Próbuje krzyczeć, ale tylko wciąga w płuca obrzydliwy zapach.
Ciemność.
Przerażona Jaye gwałtownie usiadła, czując, że serce chce jej wyskoczyć z piersi. Gdy tylko zdołała się trochę opanować, rozejrzała się po ciemnym pokoju. Była sama.
Parę minut oddychała przez nos, żeby się uspokoić. Instynkt podpowiadał jej, co ma robić. Uspokój się. I zorientuj w sytuacji.
Siedziała na składanym łóżku, na nagim, brudnym materacu. Zacisnęła usta, żeby się nie rozpłakać. W pokoju znajdował się jeszcze ogrodowy leżak z aluminium, umywalka i sedes. Na jego zbiorniku leżała rolka papieru toaletowego, a na umywalce nierozpakowana szczoteczka i pasta do zębów. Obok wisiał ręcznik.
Jaye zaczęła rozglądać się po pokoju. Tapeta odchodziła płatami od ścian, odsłaniając tynk. Okno zabito deskami, ale przez szpary wślizgiwało się do środka przyciemnione światło księżyca.
Jaye na palcach podeszła do drzwi i sięgnęła do klamki. Przypomniała sobie horror, który oglądała parę tygodni wcześniej. Tam też dziewczyna, mniej więcej w jej wieku, próbowała wydostać się z pustego pomieszczenia, ale gdy dotknęła klamki, ta przemieniła się w węża.
To tylko film, przekonywała siebie, lecz jej obecna sytuacja wydawała się równie przerażająca. Drzwi były zamknięte. Dwie łzy spłynęły jej po policzkach. Powstrzymała następne, łając siebie za niewczesne nadzieje. Jaki porywacz zostawiłby otwarte drzwi?! Chyba tylko jakiś wariat!
Będzie musiała poszukać innej drogi ucieczki. Spojrzała w dół i dostrzegła, że u dołu drzwi znajduje się wejście dla kota. Uklękła i obejrzała klapkę. Wyglądała na zupełnie nową, jeszcze nieużywaną. Przycisnęła ją, ale okazało się, że jest zablokowana od zewnątrz. Nacisnęła mocniej i zasuwka zaczęła się poddawać. Mogłaby ją rozwalić kopniakiem, ale i tak nie przecisnęłaby się przez taki malutki otwór. To nie miało sensu.
Wstała i podeszła do zabitego na głucho okna. Przytknęła oko do szpary, lecz na zewnątrz było ciemno. Światło nie pochodziło, jak jej się zdawało, od księżyca, ale od samotnej lampy ulicznej. Poza tym wszystko tonęło w mroku.
Słyszała jednak ruch uliczny i przytłumione ludzkie głosy. A więc ktoś mógł ją usłyszeć i może nawet uwolnić, lub przynajmniej zawiadomić policję.
– Na pomoc! – krzyknęła podniecona i zaczęła walić pięściami w deski.
Krzyknęła jeszcze dwa razy, robiąc przerwy, żeby usłyszeć reakcję. Nie było żadnej. Szmer głosów nie zmienił się ani na jotę. Nikt nie zawołał. Nikt nie przyszedł do jej więzienia.
Nie słyszą mnie, pomyślała. Są zbyt daleko.
Wpadła w szał. Podbiegła do drzwi i zaczęła je kopać, dziko przy tym wrzeszcząc. Po chwili zachrypła. Dłonie ją bolały, ramiona osłabły. W ciąż jednak wołała, aż jej głos stał się ledwie słyszalny. W końcu, zupełnie wyczerpana, opadła na podłogę i zaczęła płakać.
Piątek, 19 stycznia
Dzielnica Francuska
Nazywała się Evelyn Parker. Była piękna, lubiana, bystra i pełna energii. Co tydzień bywała w śródmiejskich lokalach, żeby się zabawić. Pracowała jako pomoc u pewnego dentysty i mieszkała w dzielnicy Bywater. Zginęła w swoje dwudzieste czwarte urodziny.
– Ale pech, co, Malone? Rozstać się z życiem akurat w dniu urodzin! – westchnął Sam Tardo, jeden z członków ekipy technicznej. – Nie dotykaj niczego. Musimy jeszcze zbadać ciało.
Quentin mruknął coś w odpowiedzi i kucnął obok ofiary. Przeglądał centymetr po centymetrze, szukając jakichś śladów: urwanego guzika, kawałka papieru, jakiejś plamy, odcisków palców.
– Myślisz o tym, co ja? – spytał Terry, nachylając się, żeby lepiej przyjrzeć się ofierze. – Nancy Kent.
– Tak. – Quentin zmarszczył brwi. – Evelyn Parker też była ruda, tyle że bardziej marchewkowa. I też bawiła się tej nocy, kiedy ją zamordowano. Wygląda na to, że ktoś najpierw ją zgwałcił, a potem udusił. Podobnie jak Nancy Kent, znaleziono ją w pobliżu klubu.
– Kapitan będzie wkurzona. – Johnson wzruszył ramionami. – Jakby to była nasza wina!
– Kto ją znalazł? – spytał Quentin.
– Biegaczka.
Malone wytrzeszczył na niego oczy.
– Co biegaczka robiła o tej porze za klubem?
– Ta dziewczyna zawsze biega wcześnie rano, razem z psem myśliwskim, bo tak jest bezpieczniej. Właśnie ten pies oszalał, zanim jeszcze dotarli do klubu. Biegał tam i z powrotem, więc postanowiła sprawdzić, co się stało.
– Walden spisał jej zeznania?
– Taa… – Johnson wskazał budynek klubu. – Teraz przesłuchuje właściciela. Gdzie byliście wcześniej? Musieliśmy odwalić z Waldenem praktycznie całą robotę.
– Odpieprz się. – Terry skrzywił się z wyraźną niechęcią. – Obaj jeszcze spaliście, kiedy my już mieliśmy trzy trupy w Desire. Prawdopodobnie porachunki narkotykowe.
Część śródmieścia, nosząca nazwę Desire, była jednym z najniebezpieczniejszych miejsc Nowego Orleanu. Żaden policjant nie zapuszczał się tam samotnie. Mieszkańcy też najchętniej chodziliby w zbrojnej asyście, ale niewielu mogło sobie na to pozwolić.
– Szczęściarze – mruknął Johnson i owinął się mocniej jesionką. – Zawsze omijam Desire szerokim łukiem.
Walden, który stanął w drzwiach klubu, pomachał ręką, żeby przyszedł. Johnson przeprosił ich i ruszył w tym kierunku. Quentin znowu spojrzał na ofiarę. W przeciwieństwie do Kent walczyła z całych sił o życie. Miała siniaki i obtarcia na twarzy, szyi i piersiach. Nosiła obcisłe dżinsy i sądząc z położenia jej ciała, napastnik miał spore trudności z tym, żeby je ściągnąć. Były skręcone wokół jej kolan, a majtki zupełnie podarte.
Quentin zerknął na Terry’ego, żeby powiedzieć mu o dżinsach, ale zamilkł, widząc, jak bardzo jest zmęczony. Oczy nabiegły mu krwią. Nic nie mówił i tylko patrzył na Malone’a.
Quentin zmarszczył brwi. Byli w Desire ze dwie godziny, a przedtem Quentin spał sobie smacznie, więc nie czuł się senny. Ale gdzie wobec tego był wcześniej jego partner?
Читать дальше