– Tak, rozumiem, ale… ale nie mogę. – Potrząsnęła głową dla wzmocnienia swoich słów. – Naprawdę nie mogę!
– Dlaczego tak bardzo siebie krzywdzisz? – spytał już mniej uprzejmie. – Czy nie rozumiesz, że trafiła ci się niepowtarzalna, dosłownie niepowtarzalna szansa? Musisz ją wykorzystać.
– Chciałabym, ale…
– Dobrze, mogę jeszcze negocjować. Dostaniesz więcej pieniędzy. Dostaniesz gwarantowany budżet. Sama podejmiesz decyzję dotyczącą tytułu i okładki. Wydawnictwo uważa, że masz swoje pięć minut i w tej chwili jesteś potencjalną żyłą złota, musisz tylko zgodzić się na warunki, jakie…
– Will, posłuchaj mnie choć przez chwilę. Chciałabym… chciałabym to zrobić, ale nie mogę. Naprawdę nie mogę!
Jej agent milczał bardzo, bardzo długo. Kiedy w końcu się odezwał, miał pełen goryczy, przepełniony rezygnacją głos:
– Czy to ostateczna decyzja?
– Tak – odparła, niemal dławiąc się tym słowem. – Ostateczna.
– Dobrze, to ty jesteś szefem. – Zrobił pauzę. – Ale na twoim miejscu poradziłbym się psychiatry. Bo jest z tobą naprawdę źle, chociaż pewnie sama tego nie widzisz.
Odłożył słuchawkę, a Anna jeszcze przez chwilę wsłuchiwała się w sygnał. Starała się panować nad sobą. Nie była głupia. Wiedziała, że teraz będzie musiała poszukać nie tylko nowego wydawnictwa, ale i nowego agenta.
Nowy początek. Tak długo walczyła o to, żeby w końcu zaczęli ją wydawać! Teraz znowu będzie musiała do tego wrócić.
– Nawet się nie pożegnał? – zapytał Dalton, chociaż znał już odpowiedź. – Nigdy go nie lubiłem, Anno. Ani ja, ani Bill. Aroganckie chamidło.
Próbowała się uśmiechnąć, ale jej się to nie udało.
– Nigdy ci o tym nie mówiłem, ale parę razy potraktował mnie niegrzecznie przez telefon – ciągnął Dalton. – Jest nie tylko nadęty i głupi – dodał, zniżając głos – ale również, moim zdaniem, nienawidzi homoseksualistów. Jestem tego pewny.
Szkoda tylko, że jest tak dobrym agentem, pomyślała. Szanowanym przez wydawców. Takim, który wie, jak sprzedawać książki.
Zobaczyli wchodzącą do kwiaciarni kobietę. Dalton zerknął na Annę.
– Zajmę się nią, a ty się pozbieraj.
Skinęła głową, natomiast on uścisnął ją krzepiąco i podszedł do lady. Jednocześnie odezwał się dzwonek. Podniosła słuchawkę z nadzieją, że to Will z przeprosinami.
– „Perfect Rose“, słucham?
– Anna? Tu Ben Walker. Zaczekaj! Proszę cię, nie odkładaj słuchawki, dopóki nie usłyszysz, co mam do powiedzenia.
Kurczowo zacisnęła dłoń wokół przenośnego telefonu. Miała ochotę rozłączyć się w taki sposób, jak przed chwilą zrobił to jej agent. Ale ponieważ właśnie sama przeszła przez to upokarzające doświadczenie, nie chciała odgrywać się na innych. Nie przeszkadzało jej, że Walker zaczął mówić jej na „ty“, ale sama postanowiła nie zostawać w tyle.
– Dobrze – powiedziała. – Ale zrób to szybko, bo jestem w pracy.
– Przepraszam, że wlazłem z buciorami w twoje prywatne życie. Wiem, że było to niegrzeczne i mało delikatne. Za bardzo zależało mi na twojej relacji. Bardzo przepraszam.
Poczuła się usatysfakcjonowana tymi przeprosinami, chociaż nie do końca.
– Tak się składa, że nie lubię mówić o przeszłości. Mam to już za sobą.
– Niestety, mijasz się z prawdą. Nie rozumiesz? Jeśli boisz się przeszłości i ukrywasz się przed nią, to znaczy, że stanowi ona część twojej teraźniejszości.
Jaye wytknęła jej prawie to samo, użyła tylko innych słów. Zresztą Willowi chodziło w gruncie rzeczy o coś podobnego. „Na twoim miejscu poradziłbym się psychiatry. Jest z tobą naprawdę źle“. Słowa agenta jeszcze dźwięczały jej w uszach. Kto bardziej może jej pomóc niż lekarz z taką specjalizacją?! Z pewnością wie dużo więcej o podobnych przypadkach niż ona, która była ofiarą, gdy zaś on – obserwatorem.
Spotkaj się z nim, nakłaniała samą siebie. Co ci zależy? Albo będzie niewypał, albo coś zyskasz.
– Powiedz raz jeszcze, o co ci konkretnie chodzi? – poprosiła już całkiem spokojnie.
– Chętnie spotkałbym się z tobą i opowiedział o wszystkim. Jeśli uznasz, że to ci nie odpowiada albo po prostu nie interesuje, nie będę cię do niczego nakłaniał.
Wyczuła jego podniecenie i stwierdziła, że ona też jest podekscytowana. Wciąż jednak się wahała. Czas wlókł się niemiłosiernie.
Co mi zależy? – pomyślała. Straciłam Jaye, anonimowość i możliwość wydawania książek. Może rzeczywiście powinnam porozmawiać z psychiatrą.
– Dobrze, możemy się spotkać – zgodziła się w końcu. – Czy może być „Café du Monde“, dziś o piątej? Kto przyjdzie pierwszy, zajmuje stolik.
Czwartek, 18 stycznia, godz. 16.45
Anna pierwsza pojawiła się w „Café du Monde“. Lokal znajdował się przy Jackson Square w Dzielnicy Francuskiej. Słynął z jednej rzeczy – beignetów. To wystarczyło, żeby stał się legendą Nowego Orleanu. Żaden z turystów odwiedzających to miasto nie mógł się im oprzeć. Zresztą sami nowoorleańczycy również je uwielbiali i korzystali z każdej okazji, żeby posilić się nimi właśnie w „Café du Monde“. Po co zadowalać się innymi, skoro ma się w pobliżu te najlepsze?
Anna, mimo chłodu, wybrała stolik na zewnątrz, z widokiem na St. Peter’s Street. Uwielbiała tę porę, późne popołudnie, kiedy większość ludzi spieszyła z pracy do domu. I te półcienie, powolne umieranie dnia i początek zmroku. Zamówiła kawę z mlekiem i usiadła, obserwując tłum. Zwracała szczególną uwagę na mowę ciała i twarze przechodzących osób. Uchem łowiła strzępy rozmów, starając się zapamiętać niektóre zwroty z zamiarem wykorzystania ich w książkach.
Ludzie fascynowali ją, ale i przerażali. Byli nieustającym źródłem radości, zdziwienia i zauroczenia. Czy tak właśnie myślał psycholog lub psychiatra o swoich pacjentach? Czy tak właśnie myślał doktor Beniamin Walker?
Ucieszyła się, gdy wreszcie dostała parującą filiżankę kawy. Zaczęła grzać o nią ręce, zdziwiona, że jest aż tak zdenerwowana. Jeszcze parę lat po porwaniu chodziła na wizyty do różnych lekarzy „od czubków“, jak mawiał ojciec. Po raz ostatni zdarzyło się to, gdy miała szesnaście lat i zupełnie sobie nie radziła. Bała się ludzi i czuła, że w każdej chwili może się z nią stać coś złego. Zupełnie straciła poczucie bezpieczeństwa. Rodzice byli zajęci sobą i rozwodem, a jednak zauważyli, że coś jest nie tak. Stąd nowa pani psycholog. To ona, w ich zastępstwie, miała ją zrozumieć, poznać jej najczarniejsze myśli i pomóc pogodzić się ze światem. Tyle, że nic nie rozumiała, bo jej najgorsze życiowe doświadczenia ograniczały się do nieudanej fryzury. Poza tym była niemiła i obcesowa, co jeszcze bardziej zniechęcało Annę.
Była zła na rodziców za tę nieudaną terapię i kiedy w końcu zgodzili się ją przerwać, ślubowała sobie, że już nigdy nie pozwoli na tak niedelikatne i prostackie grzebanie w swoim życiu.
Więc co, do licha, tu robiła? Spojrzała na zegarek. Doktor Walker spóźniał się już dziesięć minut. Mogłaby uciec. Wstać i pójść sobie. Czemu nie? Jego spóźnienie stanowiło dogodny pretekst i nie miałaby później najmniejszych wyrzutów sumienia. Wzięła torebkę i wyjęła z niej portmonetkę, żeby zapłacić za niedopitą kawę. Nagle z przerażeniem uświadomiła sobie, że trzęsą jej się ręce.
– Bardzo przepraszam za spóźnienie. – Ben minął ją i usiadł naprzeciwko. – Nie mogłem znaleźć kluczy. Miałem je przy sobie dziś rano, a potem nagle zniknęły. Dziś rano! – jęknął. – To był dopiero koszmar! Budzik nie zadzwonił i zaspałem. Nic dziwnego, bo siedziałem całą noc w Internecie, szukając materiałów. – Zaśmiał się. – Dobrze, że nie przyjąłem posady na uniwersytecie. Byłbym przysłowiowym roztargnionym profesor…
Читать дальше