Najpierw będzie musiał zdobyć jej zaufanie.
Wziął głęboki oddech i pełen determinacji wszedł do środka. Anna wyszła z zaplecza. Rozpoznał ją po wspaniałej grzywie rudych włosów, takich samych, jakie miała jej matka.
– Dzień dobry – przywitał się uprzejmie, podchodząc z uśmiechem do lady.
Ona też się do niego uśmiechnęła.
– Czym mogę służyć?
Muszę od razu być szczery, pomyślał.
– Nazywam się Beniamin Walker – rzekł, wyciągając dłoń w jej stronę. – Jestem psychologiem.
Uścisnęła jego dłoń, acz z pewnym zdziwieniem.
– Miło mi pana poznać.
– Mnie również.
– Czym mogę służyć? – powtórzyła. – Mamy piękne hortensje. Prosto z Kalifornii. A nasze róże są najwspanialsze w całej…
– Hm, tak naprawdę chciałem się tylko z panią spotkać – przerwał z uśmiechem.
– Ze mną?
– Po pierwsze podziwiam pani pracę…
– Pracę? Ach, chodzi panu o wiązanki – wtrąciła szybko. – Niestety to nie moje dzieło, chociaż bardzo tego żałuję. To Dalton Ramsey, właściciel „Perfect Rose“ i prawdziwy mistrz w swoim fachu, przygotował cały wystrój kwiaciarni.
– Źle mnie pani zrozumiała, panno North. Chodziło mi o książki.
Krew odpłynęła z jej twarzy.
– Ksią… Skąd pan wiedział?!
– Justine Blank jest moją dobrą znajomą. To ona mi powiedziała, gdzie mogę panią znaleźć.
Anna wyglądała zarówno na zdziwioną, jak i zmartwioną, czy może raczej – wystraszoną. Tak, ona po prostu się bała. Ben wiedział, że musi natychmiast rozwiać jej obawy, bo inaczej zostanie spławiony.
– Jestem, jak mówiłem, psychologiem. Justine wie, że można mi zaufać. Od lat zajmuję się wpływem traumatycznych doznań z dzieciństwa na dorosłe życie pacjentów… to znaczy, ludzi. Pani przypadek zawsze mnie interesował. A kiedy dowiedziałem się, że to pani jest Harlow Grail, postanowiłem tu przyjść. Mam nadzieję, że zgodzi się pani ze mną porozmawiać.
Musiała przetrawić te informacje. Jej twarz odzyskała trochę kolorów, ale wciąż była bardzo blada.
– Oglądał pan ten program w sobotę – szepnęła.
– Tak, oraz przeczytałem dedykację w „Śmiertelnej pieszczocie“. Dlatego zadzwoniłem do Justine, a ona skierowała mnie tutaj. Mam nadzieję, że się pani nie gniewa?
Spojrzała przez okno, a potem na niego. Z jej wzroku wyczytał, że nie jest zadowolona i właśnie zamierza odesłać go do wszystkich diabłów.
– Mój… przypadek, jak pan to raczył nazwać, interesuje wiele osób, choć wcale o to nie zabiegam. Bo mnie on już nie interesuje. Zrobiłam, co mogłam, żeby o tym wszystkim zapomnieć. Przepraszam pana, ale muszę zająć się pracą.
– Niech mnie pani chociaż wysłucha!
– Nie mam takiego obowiązku. Wytropił mnie pan niczym łowną zwierzynę. Naruszył moją prywatność. Czy sądzi pan, że mi się to podoba?
– Wiem, że czuje się pani zagrożona.
Zmarszczyła czoło.
– Wcale tego nie powiedziałam.
– Nie musiała pani. To przecież oczywiste. Przeżyła pani koszmar. Kiedy ci ludzie panią porwali, utraciła pani kontrolę nad własnym życiem, a śmierć tego chłopca zniszczyła pani poczucie bezpieczeństwa. – Urwał i patrzył na nią przez parę sekund. – To odebrało pani wiarę w świat, w jego ład i dominację dobra. Zwraca pani uwagę przede wszystkim na zło i brud, bo tamte przeżycia tak ukierunkowały pani percepcję. Chowa się pani przed ludźmi, ponieważ nie może pani nikomu w pełni zaufać. Zamknęła się pani w skorupie. Zmieniła adres i nazwisko. Stała się inną osobą. Pani stosunki z ludźmi są zapewne przyjazne, ale nigdy serdeczne. A moja prośba narusza pani poczucie bezpieczeństwa.
– Skąd pan to wie? – wydusiła z siebie drżącym głosem po długiej i pełnej napięcia minucie milczenia. – Przecież nigdy pana nie widziałam.
– Ale ja znam pani przeszłość, bo czytałem pani powieści i prasowe relacje z porwania. – Włożył jej do ręki swoją wizytówkę. – Piszę książkę o wpływie traumatycznych doświadczeń z dzieciństwa na osobowość. Informacje, które mógłbym od pani uzyskać, bardzo by mi pomogły.
Otworzyła usta. Ben wiedział, że chce odmówić. Dostrzegł to w jej oczach i w charakterystycznym przykurczu mięśni wokół ust. Postanowił się jednak nie poddawać.
– Proszę to sobie przemyśleć, zanim da mi pani ostateczną odpowiedź – rzucił i szybko wyszedł z kwiaciarni.
Czwartek, 18 stycznia, godz. 8.45
Anna miała wrażenie, że następne dwadzieścia cztery godziny trwały całą wieczność, a ona jest o sto lat starsza. Wciąż rozglądała się z niepokojem dookoła, starając się wyśledzić przyczajonego napastnika. Słyszała każdy szelest i skrzypnięcie w starym budynku, niespokojnie wsłuchiwała się w odgłosy kroków na korytarzu.
Spała źle albo wcale. Przewracała się na łóżku, wspominając wydarzenia sprzed lat. Sen mieszał jej się z jawą. A kiedy w końcu zasnęła, obudziła się z imieniem Timmy’ego na ustach. To, że krzyczała właśnie: „Timmy!“, a nie „Kurt!“, wydało jej się jeszcze straszniejsze. I jednocześnie dziwne.
Sama nie wiedziała, kogo bardziej winić za swoje samopoczucie: czy Bena Walkera, który odnalazł ją bez żadnego trudu po obejrzeniu programu, czy też śledczego Malone’a za to, że posiał w niej ziarno wątpliwości dotyczące listów od Minnie.
Uznała w końcu, że obaj ponoszą za to odpowiedzialność, ale szczególnie ten przemądrzały policjant, a to dlatego, że wcześniej bez zastrzeżeń ufała Minnie, a on odebrał jej tę ufność.
Anna wymamrotała pod nosem jakieś przekleństwo i wyszła spod prysznica. Cholerny Malone spowodował, że stała się jeszcze ostrożniejsza niż zwykle. Wystraszył ją, a potem nie kiwnął nawet palcem, żeby pomóc. Anna potrząsnęła głową. Nie, Minnie nie jest żadnym pokręconym wielbicielem, który bawi się z nią w swoje psychopatyczne gry, tylko zwykłym dzieckiem. Przecież myśli jak dziecko i pisze jak dziecko. I potrzebuje pomocy.
Anna zdecydowała, że pomoże Minnie, niezależnie od tego, co powie policja.
Spojrzała na zegarek, a następnie wysuszyła włosy i ubrała się. W kwiaciarni powinna być o dwunastej, miała więc jeszcze całe trzy godziny na prywatne śledztwo.
Znalazła buty, włożyła je i zawiązała sznurówki. Poprzedniego wieczoru zadzwoniła pod numer, który Minnie podała w liście. Odebrał jakiś mężczyzna. Szkoda. Anna liczyła, że uda jej się skontaktować bezpośrednio z dziewczynką. Zaczerpnęła tchu i spytała, czy może mówić z Minnie.
Mężczyzna milczał przez piętnaście sekund, a następnie bez słowa odłożył słuchawkę. Właśnie wtedy Anna doszła do wniosku, że Minnie rzeczywiście jej potrzebuje.
Licząc na to, że w końcu to ona odbierze telefon, dzwoniła co najmniej sześć razy, ale bez powodzenia. Teraz zamierzała pojechać do Mandeville, niewielkiego miasteczka na północnym brzegu jeziora Pontchartrain, żeby sprawdzić adres Minnie. Kiedy już to zrobi, zdecyduje, co dalej.
Mniej więcej godzinę później stwierdziła, że adres niewiele jej pomoże, mieścił się tam bowiem prywatny punkt pocztowy i ksero. Anna raz jeszcze sprawdziła adres, a następnie weszła do środka. Uśmiechnęła się do mężczyzny za ladą i powiedziała, jak się nazywa.
– Jestem pisarką – zaczęła wyjaśnienia – i dostaję listy od wielbicielki. Mam kierować odpowiedzi na ten adres. – Podała mu kopertę. – Pisałam już do niej i wiem, że dostała moje listy, tylko nie mam pojęcia, jak to możliwe.
Читать дальше