– Przed wyjściem odebrałam telefon od mojego agenta. Dlatego się spóźniłam.
– No, nareszcie! Już mogę się cieszyć? Wydadzą twoją nową książkę?
– Tak… – odparła z ociąganiem, a potem uniosła dłoń, żeby powstrzymać gratulacje. – Ale tylko na ich warunkach.
– Na ich warunkach? To znaczy?
– Chcą mi zmienić nazwisko. Ich zdaniem Harlow Grail może sprzedać znacznie więcej książek niż Anna North.
– Nie rozumiem. – Ściągnął brwi. – Przecież w twojej ostatniej książce nie ma nawet wzmianki o jakimkolwiek porwaniu.
– To nie ma najmniejszego znaczenia. Chodzi tylko o to, żeby przyciągnąć media – rzekła z goryczą. – Mój agent powiedział mi bez ogródek, że moja książka pozostanie jeszcze jedną w swoim gatunku, ale można to zmienić, gdy się okaże, że napisała ją „mała księżniczka z Hollywood“.
– Bardzo mi przykro, Anno. Masz do czynienia z hienami. To naprawdę obrzydliwe.
– Jest gorzej, niż myślisz. Jeśli na to nie pójdę, to w ogóle zrezygnują ze współpracy. Moje książki przynoszą zbyt małe zyski.
– Czyli wszystko albo nic.
– Na to wygląda. – Zaczęła liczyć pieniądze z kolejnego woreczka, zadowolona, że ma co zrobić z rękami. – Mój agent oczywiście namawia mnie, żebym się zgodziła. Nie rozumie, czemu się waham. Jego zdaniem większość autorów zrobiłaby wszystko, żeby się wypromować, a poza tym i tak już wiadomo, kim jestem, i świat się nie skończył.
– Jak widać, to twój prawdziwy przyjaciel i doskonale cię rozumie – rzucił szyderczo.
– Myślałam, że jest po mojej stronie, ale teraz widzę, że po tej, gdzie jest więcej forsy.
Dalton poklepał ją współczująco po plecach.
– Co chcesz zrobić?
– Sama nie wiem, ale chyba się jednak zgodzę. Tyle się napracowałam, żeby cokolwiek wydać. Pamiętasz, jak było. – Spuściła głowę, żeby nie pokazywać łez, które nagle pojawiły się w jej oczach. – Ale nie wyobrażam sobie, jak mogłabym opowiadać w radiu i telewizji o tym… o tym, co się zdarzyło. Nie chcę odsłaniać się przed obcymi. Przecież wiem, co to za ludzie! – Zacisnęła dłonie. – Nie będę im opowiadać o najgorszych doświadczeniach mojego życia.
– Ale jeśli tego nie zrobisz… – zawiesił głos.
– Wiem, stracę wszystko. – Z trudem przełknęła ślinę, czując, że gardło ściska jej się jeszcze bardziej. – To niesprawiedliwe.
Pocałował ją w policzek.
– Powiedz tylko, jeśli stary Dalton będzie mógł ci w czymś pomóc.
– Dzięki. – Przytuliła się do niego na chwilę. – Sam nie wiesz, ile to dla mnie znaczy.
Usłyszeli dzwonek przy drzwiach i do środka wszedł Bill. W dwurzędowym garniturze i śnieżnobiałej koszuli wyglądał jak bankier.
– Złapałem was na gorącym uczynku – zaśmiał się. – I pomyśleć, że tak wam ufałem.
Anna odsunęła się trochę od Daltona i uśmiechnęła do przyjaciela.
– Chętnie bym ci go odbiła. Ale wiem, że niestety nie mam szans.
Bill skrzywił się komicznie.
– A ja, głupi, cały czas myślałem, że zależy ci właśnie na mnie.
Roześmiali się we trójkę, a następnie Anna spojrzała z zaciekawieniem na Billa.
– Co tutaj robisz tak wcześnie? Wyglądasz naprawdę…
– Nudno? – dokończył, przyglądając się z niechęcią swemu ubraniu. – Jestem umówiony w parku z grupą biznesmenów, sponsorujących nowe „Spotkania ze sztuką“. Ci ludzie z jakichś powodów chętniej dają pieniądze facetom w garniturach niż bez. – Bill podszedł do lady. – Przekazałeś jej ten list? – zwrócił się do Daltona.
Anna zerknęła przez ramię i zauważyła, że Dalton daje gwałtowne znaki, żeby przyjaciel trzymał język za zębami.
– Jaki list? – Obróciła się do Daltona.
– Tylko się nie złość – zaczął obronnym tonem. – Przyszedł wczoraj, kiedy byłaś na lunchu.
– Od twojej małej wielbicielki – dorzucił Bill, zacierając ręce. – A więc jest ciąg dalszy.
Zirytowany tymi słowami Dalton wyjął kopertę z kieszeni fartucha i podał go Annie.
– Wiem, że te listy bardzo cię niepokoją, a wczoraj byłaś w takim nastroju, że wolałem… nie pogarszać sytuacji.
– Nie ma o czym mówić – westchnęła, otwierając kopertę.
Ostatnio sporo myślała o Minnie i teraz miała nadzieję dowiedzieć się o niej więcej. Doszła do wniosku, że dziewczynka jest ofiarą domowej przemocy, chociaż nie wiedziała, kto ją maltretuje. I czy rzeczywiście trzyma ją w zamknięciu. Była na tyle zaniepokojona, że skontaktowała się nawet z koleżanką z opieki społecznej. Obie raz jeszcze przeczytały listy. Koleżanka też była nimi zaniepokojona, ale żeby mogła coś zrobić, potrzebowała konkretów. A tych wciąż brakowało.
Anna spojrzała niepewnie na kartkę papieru. Miała nadzieję, że jej podejrzenia okażą się bezpodstawne, bo Minnie napisze coś, co wyjaśni całą sytuację.
– Przeczytasz go w końcu czy nie? – zniecierpliwił się Bill.
Skinęła głową i rozłożyła kartkę. List zaczynał się tak jak poprzednie. Parę słów o Tabicie, książkach Anny i kilku zdarzeniach z życia Minnie. Jednak zakończenie było więcej niż niepokojące:
On planuje coś złego. Nie wiem co, ale strasznie się boję. O Panią. I jeszcze jedną dziewczynę. Postaram się dowiedzieć więcej…
Anna przeczytała raz jeszcze tych parę linijek, czując, jak żołądek podchodzi jej do gardła.
– Dobry Boże! – Spojrzała na przyjaciół. – On chce zrobić to jeszcze raz.
Obaj mężczyźni wymienili spojrzenia.
– Ale co?
– Sama nie wiem. Prawdopodobnie zamknąć jeszcze jedną dziewczynkę.
Trzęsącą się ręką podała Daltonowi list. Bill stanął obok, żeby też go przeczytać. Kiedy doszedł do końca, aż gwizdnął ze zdziwienia.
– Wcale mi się to nie podoba.
– Ani mnie – dodał ponuro Dalton. – Co chcesz z tym zrobić?
Anna przez chwilę milczała, rozważając różne wyjścia. Było ich kilka. W końcu podjęła najlepszą, jak jej się wydawało, decyzję. Zdjęła fartuch i poszła na zaplecze po kurtkę. Dopiero kiedy ją włożyła, spojrzała na przyjaciół.
– Na razie będziecie musieli sobie radzić sami. Idę na policję.
Czterdzieści minut później uścisnęła dłoń śledczego Quentina Malone’a.
– Proszę usiąść. – Wskazał stojące przed biurkiem krzesło. – Przepraszam, że musiała pani czekać. Mamy dzisiaj braki personelu. Połowa funkcjonariuszy choruje na grypę.
Zawiesiła kurtkę na poręczy krzesła i usiadła.
– Już mi o tym mówiła oficer dyżurna. Podobno ma pan tylko przyjąć zgłoszenie, a sprawą zajmie się ktoś inny.
– Tak, na co dzień pracuję w Siódemce. – Usiadł za biurkiem i splótł dłonie. – Dzisiaj jestem tu tylko w zastępstwie.
– I trafił pan akurat na mnie.
– No właśnie, trafiłem na panią. – Spojrzał na nią, a potem wymownie się uśmiechnął. – Jak to się mówi, szczęście mi dopisało.
Anna nie odwzajemniła uśmiechu, chociaż mężczyzna był wysoki i przystojny. Musiał być też nie lada podrywaczem. Mogła się założyć, że wystarczyło, by błysnął tym swoim uśmiechem, a damski trup słał się gęsto.
Ona jednak nie myślała w tej chwili o seksie. Przykro mi, stary, rzekła w duchu. Nie teraz. Może w następnym stuleciu.
Anna nie znosiła zbyt pewnych siebie mężczyzn. Takich, którzy uważali, że kobiety tylko na nich czekają. Ponieważ wychowała się w Hollywood, często stykała się z takimi typami. Zwłaszcza aktorzy byli nie do zniesienia. To prawda, na ogół bardzo przystojni, ale przy tym jak diabli egoistyczni i zapatrzeni w siebie. Narcyz na narcyzie. Potrafili mówić tylko o swoich osiągnięciach, a jeśli patrzyli w oczy kochanki, to tylko po to, żeby zobaczyć w nich własne odbicie.
Читать дальше