Kiedy do niej podeszła, usłyszała, że kobieta mruczy coś pod nosem. Nie było to do końca zrozumiałe, ale dało się wyłowić sporo wyrazów uważanych powszechnie za obraźliwe.
– Dzień dobry – powiedziała Stacy, kucając przy niej. Żebraczka nie spojrzała jej w oczy, poruszyła się tylko niespokojnie. Stacy wyciągnęła w jej stronę napełniony do połowy kubek z kawą.
– Napije się pani? Trochę wystygła, ale przynajmniej jest słodka.
Żebraczka wzięła kubek. Nie była wcale taka stara, chociaż z daleka tak właśnie wyglądała. O dziwo, miała też czyste ręce. Wypiła kawę, co jakiś czas siorbiąc.
Stacy sięgnęła po baton z musli, który wrzuciła do kieszeni przed wyjściem. Chciała go zjeść w samochodzie, ale zapomniała. Wyciągnęła go teraz w stronę kobiety, a ta znowu przyjęła poczęstunek.
– Przykro mi, że to pani ją znalazła. – Wskazała kontener. – Dziękuję za telefon.
Żebraczka chrząknęła, rozdarła opakowanie od batona i wsadziła go sobie niemal całego w usta.
– Często tu pani przychodzi? Potrząsnęła głową, nie patrząc na Stacy.
– Czasami?
Skinęła, wciąż przeżuwając.
– A kiedy była tu pani ostatnio? Przed znalezieniem ciała?
Wybełkotała coś, czego Stacy nie zrozumiała.
– Wiem, że może pani mówić, bo przecież to pani do nas dzwoniła. Czy pogadamy tutaj, czy na policji?
– Beedzie tydzień. A może paare tygodni.
Mówiła z dziwnym akcentem. Łączył cechy dawnego południowego dialektu z wiejskim, a w dodatku żebraczka jeszcze przeciągała samogłoski.
– Od kiedy ostatnio pani tu była? – upewniła się Stacy.
Tamta skinęła głową.
– Nie widziała tu pani nic dziwnego? Kogoś, kto nie pasował do tego miejsca?
– Niee.
– A dzisiaj? Czy było tu coś podejrzanego? Kobieta wyciągnęła rękę w stronę kontenera.
– Ale oprócz tego – dodała zaraz Stacy. – Jakaś rzecz albo człowiek?
Żebraczka opuściła rękę. Zacisnęła ją na czymś, co miała ukryte w ubraniu.
– Policjant mówił, że dzwoniła pani z komórki. Gzy to prawda?
Dopiero w tym momencie spojrzała na Stacy. W jej oczach pojawiła się podejrzliwość, a może strach.
Potrząsnęła głową.
Kiedyś musiała być ładna, pomyślała Stacy. Teraz też nie była taka stara, chociaż brud i ubranie dodawały jej lat. Wydawała się jednak zbyt młoda na to, by szukać jedzenia po śmietnikach. Jak mogło do tego dojść?
– Wiemy, że dzwoniła pani z komórki – powiedziała Stacy, starając się, by nie zabrzmiało to konfrontacyjnie. – Jeśli ktoś zgubił ją w alejce albo wrzucił do kontenera, musimy ją mieć jako dowód rzeczowy. – Urwała, widząc nerwową reakcję kobiety. – Proponuję wymianę. Co pani za nią chce?
Żebraczka bez wahania wskazała krzyż na jej piersi. Stacy dotknęła złotego łańcuszka, a potem krzyżyka z macicy perłowej wysadzanego turkusami. Dostała go od Jane, kiedy skończyła akademię policyjną. Żeby Bóg jej nie opuszczał i bronił przed złem. Stacy zawsze wierzyła w jego moc i nigdy nie zdejmowała.
Poczuła strach na myśl, że będzie musiała się z nim rozstać.
Mogła odmówić. Powiedzieć tej kobiecie, żeby wybrała sobie coś innego. Ale być może ta bezdomna istota potrzebowała boskiej opieki bardziej niż Stacy. Bez wahania rozpięła naszyjnik.
Żebraczka uśmiechnęła się i wyciągnęła po niego rękę, ale Stacy ją powstrzymała.
– Najpierw telefon.
Aparat firmy Verizon. Z kolorowym wyświetlaczem. Wyglądał na najnowszy model i z całą pewnością był dosyć drogi. Stacy wrzuciła go do plastikowej torby na dowody rzeczowe.
– Gdzie go pani znalazła?
Kobieta wskazała pojemnik na śmieci.
– W kontenerze? Razem z ciałem? Potwierdziła skinieniem głowy.
– Na wieerzchu. Daa. – Wskazała naszyjnik. Stacy oddała z odrobiną żalu swój krzyżyk, a żebraczka natychmiast zawiesiła go sobie na szyi.
– Proszę poczekać. Możemy mieć jeszcze parę pytań. Nie odpowiedziała, a Stacy wróciła do pojemnika na śmieci.
– Masz coś? – spytał Mac.
– Mm. – Pokazała mu komórkę. – Znalazła to przy ofierze.
– No, celny strzał!
Ale nie obeszło się bez ofiar, pomyślała, wspominając swój krzyżyk.
Pete zszedł z zaimprowizowanych stopni.
– Miała dwadzieścia parę lat. Rzeczywiście ma złamany górny odcinek kręgosłupa. Reszta po sekcji.
– Kiedy?
– Cholera wie. Wszyscy są chorzy. – Zauważył wzrok Stacy. – Najszybciej, jak to możliwe.
Piątek, 24 października 2003 r. 9. 25
Słońce świeciło mocno, grzejąc jej ciało. Jane stała na plaży z nogami w ciepłym piasku. W jednej ręce trzymała słomkowy kapelusz z szerokim rondem, a drugą machała Ianowi, który bawił się z dzieckiem na płyciźnie. Z pięknym dzieckiem ze złotymi lokami.
Śmiali się i coś do niej krzyczeli.
Nagle tuż nad jej głową znalazła się mewa i zasłoniła słoneczne światło. Ptak wydał z siebie głośny, nieprzyjemny dźwięk.
– Nie! – krzyknęła Jane i zamachnęła się na mewę.
Kiedy uderzyła, poczuła coś zimnego i twardego. Przedmiot spadł z trzaskiem na podłogę, a ona się obudziła.
Rozejrzała się dookoła, nie bardzo wiedząc, co się z nią dzieje. Plaża i słońce zniknęły. A w zasadzie nie, wciąż były przed nią na ekranie komputera Iana, przed którym siedziała. Znajdowała się w gabinecie męża, a wpadające przez żaluzje słońce kładło się na jej twarzy.
Słońce i plaża z jej sennych marzeń.
Poczuła głęboki żal z powodu utraty snu, Iana, wspaniałej przyszłości, której kiedyś tak byli pewni.
Spojrzała na podłogę. Dostrzegła tam rozbity kubek i resztki ziołowej herbaty, połyskujące na parkiecie. Patrzyła na niewielką kałużę i powoli wracały do niej wydarzenia ostatniej nocy. Telefon z gazety, wyjazd do kliniki Iana, pudełko z płytami. Tajemnicza kobieta.
Jane przeciągnęła dłonią po twarzy. Kim mogła być ta osoba? I czyje papiery zabrała? Czyżby własne? To bardzo prawdopodobne, ale nie oczywiste… I jakie informacje mogły się tam znajdować? Ta kobieta uznała, że warto zaryzykować i włamać się do kliniki z ich powodu.
Zadrżała i przeniosła wzrok na ekran komputera. Uderzyła jeden z przycisków i obraz z egzotycznego raju rozwiał się, ukazując to, czym zajmowała się chwilę przed zaśnięciem.
Płyty z biura nie zawierały żadnych niespodzianek.
Żadna też nie wskazywała wyraźnie na niewinność Iana.
Dziś rano miała zamiar przejrzeć pozostałą część informacji, ale wcześniej chciała wziąć prysznic i coś zjeść.
Zanim jednak zdołała się ruszyć, rozległ się dzwonek do drzwi i Ranger zaczął szczekać. Jane wstała, podeszła do domofonu, podniosła słuchawkę i powiedziała zaspanym głosem:
– Tak, słucham?
– Pani Westbrook? Policja.
– Policja – powtórzyła i spojrzała w stronę gabinetu Iana, gdzie przy komputerze stało pudełko z płytami. Czyżby dowiedzieli się, że była wczoraj w klinice? Ale skąd? Chrząknęła lekko. – Przepraszam, źle się czuję.
– Musimy z panią porozmawiać. I to teraz.
W tym znanym jej skądś głosie było coś alarmującego.
– Gzy… czy coś się stało mojemu mężowi? – spytała z bijącym sercem.
– Nic mi na ten temat nie wiadomo, proszę pani. Dopiero teraz poznała ten głos. To był McPherson, partner Stacy. Przyszedł bez jej siostry, którą wyłączono z prowadzenia tej sprawy.
– Proszę chwilę zaczekać. Właśnie wstałam. Poszła szybko do łazienki, by umyć twarz i zęby.
Читать дальше