Dopiero wtedy spojrzała na parking.
Był pusty.
Przyjrzała się cieniom krzaków przy ścianie budynków. Wybiegł z nich czarny kot. Krzaki zaszumiały głośno w powiewie chłodnego wiatru.
Zachichotała histerycznie. Bała się, że za chwilę zwariuje. Niepotrzebnie poddała się własnej wyobraźni, zatracając poczucie rzeczywistości. Wciąż się śmiejąc, oparła czoło o kierownicę. Zrozumiała, dlaczego ten skurwiel przysłał jej list. Chciał ją zastraszyć. Sprawić, by zaczęła się bać własnego cienia.
I udało mu się. Jeszcze nigdy w życiu nie była tak przerażona.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DZIEWIĄTY
Piątek, 24 października 2003 r. 5. 45
Stacy zaparkowała dżipa za wozem Maca i wysiadła, spoglądając w lewo, w stronę parku rozrywki. Na jaśniejącym niebie rysowała się olbrzymia sylwetka pionowej karuzeli, jednej ze stałych atrakcji terenów rozrywkowych.
Zatrzasnęła drzwiczki i ruszyła w stronę miejsca przestępstwa, oznaczonego policyjną taśmą. Wydychane przez Stacy powietrze tworzyło białe obłoczki pary. Roztarła ręce, żałując, że nie wzięła rękawiczek. Tych skórzanych, oblamowanych futerkiem.
Tego ranka nie miała jakoś ochoty na lateksowe.
Mac czekał na nią u wylotu alejki.
– Heja, witajcie – powiedział, naśladując BigTeksa, ponad piętnastometrowego kowboja, który od 1952 roku w ten sposób pozdrawiał przybywających na targi stanowe.
– Zamknij się, Tex.
Przeszła pod taśmą. Mac podał Stacy styropianowy kubek.
– Wygląda na to, że tobie bardziej się przyda.
– Dzięki. – Wypiła trochę kawy. Była bez mleczka, ale bardzo słodka. Za słodka. Mimo to wypiła jeszcze parę łyków.
– Czego się dowiedziałeś?
– Niezbyt wiele. Mamy tu jakąś kobietę. Znalazła ją żebraczka, która szukała czegoś na śniadanie.
– W pojemniku na śmieci?
– Właśnie.
– Czy ofiara pracowała?
– Możliwe, chociaż ta okolica…
Kwartały otaczające ponadstuhektarowy park zyskały opinię najbardziej niebezpiecznych w całym Dallas. Grasowały tu różne gangi, kwitł handel narkotykami i prostytucja oraz wszystko, co się z tym wiązało.
Stacy wraz z Makiem podeszła do kontenera na śmieci. Mimo zimna poczuła smród. Skinęła ze współczuciem głową funkcjonariuszowi, który stał w pobliżu pojemnika.
– Byłeś tu pierwszy?
– Tak, razem z kolegą. Obaj zabezpieczyliśmy to miejsce.
Stacy wskazała drugiego mundurowego policjanta, który kręcił się u wylotu alejki.
– Z nim?
– Mhm. To ja odebrałem telefon od tej żebraczki. Nie chce się wierzyć, ale teraz nawet menele mają komórki.
Stacy zmarszczyła brwi.
– Dotykaliście czegoś?
– Nie. Sprawdziliśmy tylko, czy ta kobieta rzeczywiście nie żyje, i zadzwoniliśmy po posiłki. To wszystko.
Spojrzała na Maca.
– Chcesz ją obejrzeć pierwszy czy wolisz, żebym ja to zrobiła?
– Damy mają pierwszeństwo.
Zwróciła mu kawę i włożyła lateksowe rękawiczki. Ktoś, zapewne tamta żebraczka, przystawił do kontenera dwie puszki po farbie, tworzące zaimprowizowane schody.
– Latarka – powiedziała bezosobowo.
– Proszę. – Umundurowany policjant podał jej latarkę. Podziękowała mu i weszła na schodki.
Kiedy zajrzała do wypełnionego w trzech czwartych pojemnika, zauważyła, że zabójca owinął ofiarę ciemnym plastikiem. Żebraczka musiała odwinąć jego część i zobaczyć twarz ofiary.
Stacy naszkicowała położenie ciała w swoim notatniku, a następnie odwinęła dalszą część plastikowej płachty, marszcząc ze wstrętem nos. Oczy zaszły jej łzami. Smród stawał się coraz bardziej nieznośny.
– Nie wiem, jak ty, ale ja wolałbym mieć teraz grypę żołądka – powiedział z dołu Mac.
– To paskudna choroba. Ma się przy niej nudności.
– Więc wolisz grzebać w śmietniku, zamiast zwymiotować do czystej, pachnącej muszli klozetowej?
– Jak najbardziej. – Spojrzała na niego z góry. – Masz coś przeciwko temu?
– Baw się dobrze.
Ofiara nie żyła już od paru dni, jednak zimno nieco powstrzymało proces rozkładu. Zbyt mocne skrzywienie głowy wskazywało, że zabójca najpewniej skręcił jej kark, łamiąc górny odcinek kręgosłupa. Stacy zauważyła, że naga od pasa w górę kobieta była hojnie obdarzona – czy przez naturę, o tym miał już zdecydować koroner.
Stacy zaczęła ostrożnie rozwijać ją z plastiku. Ofiara miała na sobie coś, co wyglądało na spodnie od piżamy. Białe, bawełniane, z koronkowymi wstawkami. Dosyć skromne. Bardzo kobiece.
Stacy przesunęła po niej światłem latarki. Nie zauważyła pierścionków lub zegarka. Ani kolczyków.
Prostytutki zwykle nosiły kolczyki. Chodziło o ten błysk, który dopełniał ich profesjonalny wizerunek.
Stopy miała bose. Paznokcie pomalowane na czerwono.
Stacy zaczęła przeglądać zawartość kontenera. Opakowania, kości z kurczaka, kubki, jakieś papiery. Butelki po piwie. Puszki. Gazety. Nic nie przyciągnęło jej uwagi. Nie znalazła torebki ani portfela, chociaż zabójca mógł wyrzucić te rzeczy wcześniej. Wówczas znajdą je chłopcy z ekipy technicznej, gdy przyjdą po ciało.
– Kiedy ostatnio opróżniano ten pojemnik?
– Jakiś czas temu. – Mac sięgnął do wewnętrznej kieszeni kurtki. – Zadzwonię pod ten telefon na kontenerze.
– Koniecznie. To pozwoli nam ustalić, kiedy mniej więcej ją tu wrzucono.
Stacy zaczęła rozglądać się dookoła. Znajdowało się tu parę budynków. Sądząc po resztkach jedzenia, gdzieś w okolicy działał bar albo restauracja.
– Co to takiego? – spytała mundurowego funkcjonariusza, wskazując najbliższy budynek.
– Barbecue Bubby. Zamknięte jakiś czas temu. Tak jak Nail Emporium zaraz obok.
– A dalej?
– Lombard. Otwierają o dziewiątej.
Stacy zeskoczyła z puszek i podała Macowi latarkę. Ten przekazał jej kawę i włożył lateksowe rękawiczki.
– Tak, nie żyje – powiedział, kiedy znalazł się na górze.
– Bardzo zabawne.
Wypiła trochę letniej już kawy, a Mac powtórzył te same czynności, które ona wykonała przed chwilą. Stacy obserwowała jego ruchy i minę. Nie, nie pasował do Wydziału Zabójstw, już raczej do obyczajówki. Ciekawe, dlaczego się przeniósł? Czy skusiły go ciekawsze sprawy? A może szansa na szybszy awans? Nie miała pojęcia, jakie Mac ma ambicje.
Jednak z pewnością nie przepadał za tą robotą.
Usłyszeli trzaśniecie drzwiczek i oboje spojrzeli w tamtą stronę. Przyjechała ekipa techniczna oraz anatomopatolog.
– Oho, Pete jest ostro wkurzony – zauważył Mac. Stacy przeniosła wzrok na niewielkiego człowieczka.
Rzeczywiście takie sprawiał wrażenie.
– Jak miło, mój ulubiony zastępca koronera! – zawołała.
– Oboje mamy pecha, jak stąd do Nowego Jorku, co, Stacy? – stwierdził Pete.
– Na to wygląda. Ofiara należy do ciebie.
– Dzięki – powiedział z przekąsem. – I pomyśleć, że mogłem zostać pediatrą. Tylko wydawało mi się, że katar i infekcje gardła to nic ciekawego!
– No, przynajmniej masz rzeczywiście ekscytującą pracę.
– Nie da się zaprzeczyć – mruknął ponuro, wkładając rękawiczki. – Coś ważnego?
– Nie żyje już od jakiegoś czasu. Wydaje mi się, że skręcono jej kark – poinformowała Stacy. – Pewnie zabito ją gdzie indziej.
– Prostytutka? – Nie sądzę.
– Potrzymasz mi światło, Mac? – poprosił Pete. Stacy spojrzała w stronę żebraczki, która przykucnęła przy swoim wózku, i dała partnerowi znak, że chce z nią porozmawiać.
Читать дальше