Connor.
Poza Mią był jedyną osobą, która mogła jej pomóc. Dysponował możliwościami i doświadczeniem. Jeśli ktoś był w stanie odnaleźć Ashley, to tylko on.
Nie zastanawiając się, że pora już późna, Melanie schowała do kieszeni kasetę z nieprzytomnym nagraniem Ashley, chwyciła torebkę i kluczyki do samochodu, i wybiegła z domu. Connor musi jej uwierzyć. Musi uwierzyć w nią.
Tak bardzo pragnęła, by wziął ją w ramiona i powiedział, że wszystko będzie dobrze. Modląc się w duchu, uruchomiła silnik.
Jej modlitwy pozostały bez odpowiedzi. Przyjął ją zimno, lecz ona mimo to chłonęła jego widok, jak człowiek od dawna spragniony chłonie widok ożywczego źródła. Wyglądał na zmęczonego i przygnębionego. Wokół oczu i ust żłobiły się głębokie bruzdy.
– Nie powinnaś tu przychodzić, a jeśli już, to tylko w towarzystwie swojego adwokata.
Chciał zamknąć drzwi, ale Melanie nie dała się odprawić.
– Connor, proszę. Ja tego nie zrobiłam. Musisz mi uwierzyć.
– Moja wiara nie ma tu nic do rzeczy. Jesteśmy po przeciwnych stronach barykady.
– To nie ma znaczenia! – zawołała z rozpaczliwą desperacją.
– Dla mnie ma ogromne.
Melanie postąpiła krok do środka.
– Musisz mi pomóc. Jesteś jedyną osobą, do której mogę się zwrócić.
– Wybacz, Melanie, ale nie mogę. Powinnaś to rozumieć. Toczy się przeciwko tobie dochodzenie… – Connor zwiesił ramiona.
– Przyniosłam kasetę z mojej sekretarki automatycznej… Jest na niej wiadomość od Ashley. Zachowałam ją. Odsłuchaj ją, proszę.
– Melanie…
W jej oczach pojawiły się łzy. Zaczęła drżeć.
– Ash znikła. Nie jesteśmy w stanie jej znaleźć. Tylko ty mógłbyś pomóc.
Connor patrzył na nią bez słowa. Zastanawiał się. Ważył w myślach jej słowa. Mijały sekundy. Melanie z bijącym sercem czekała na decyzję, jakby miała usłyszeć wyrok śmierci. Wreszcie pokręcił głową.
– Przepraszam, nie mogę.
Z gardła Melanie dobył się cichy krzyk rozpaczy. Chwyciła Connora za rękę, gotowa błagać o litość.
– Zabrali mi Caseya! Dlaczego miałabym to zrobić? Żeby go stracić? Connor, znam procedury policyjne. Wiedziałam, że Pete i Roger zdobędą zaraz po przesłuchaniu nakaz przeszukania. Dlaczego miałabym zostawiać w domu obciążające dowody? Odsłuchaj wiadomość od Ashley, tylko o to cię proszę. Znasz mnie… wiesz, że nie zamordowałabym nikogo.
Connor wahał się przez chwilę, po czym z ciężkim westchnieniem cofnął się, wpuszczając Melanie do mieszkania. Podała mu taśmę i ruszyła za nim do kuchni. Connor wyjął kasetę ze swojej sekretarki i włożył przyniesioną przez Melanie.
Nacisnął przycisk „play”.
Na próżno czekali, aż rozlegną się pierwsze słowa wiadomości.
Taśma została skasowana.
ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY SIÓDMY
Melanie oparła głowę na dłoniach i wpatrywała się niewidzącym wzrokiem w niebo za oknem. Connor jej nie uwierzył. Nie chciał jej uwierzyć. Jeśli miał jeszcze jakieś wątpliwości, jeśli jeszcze się wahał, pusta taśma ostatecznie je rozwiała.
Kto mógł ją skasować? Przez przypadek pani Saunders? Ona sama zrobiła to odruchowo?
Straciła jedyny argument, jedyny potencjalny dowód winy Ashley, jakim dysponowała. Przycisnęła palcami powieki. Gdyby była od samego początku szczera z Connorem, gdyby od razu podzieliła się z nim swoimi podejrzeniami, może nie wpakowałaby się w tak straszną kabałę.
Zadzwonił telefon. Podskoczyła do aparatu, licząc w duchu, że to może Connor.
– Słucham?
– Mieszkanie Melanie May?
Zesztywniała. Wszyscy w mieście zdążyli się już dowiedzieć, że jest podejrzaną w sprawie Mrocznego Anioła. Głośno mówiono o zarzutach, jakie stawia jej policja, sensacja goniła sensację, stugębna plotka przynosiła nowe i często wyssane z palca rewelacje.
Od kilku dni nie mogła opędzić się od natrętnych, goniących za tanią sensacją dziennikarzy. Zdążyła się już przekonać, że są to ludzie, którzy nie znają słowa „nie” i których nie sposób się pozbyć.
– Tak.
– Nazywam się Vickie Hanson. Dzwonię z zakładu psychiatrycznego Mental Health Facilicy w Columbii.
Melanie zmarszczyła czoło, nie bardzo wiedząc, czego może chcieć od niej Vickie Hanson z Mental Health Facility w Columbii.
– W czym mogę pani pomóc?
– Czy Ashley Lane jest pani siostrą?
Melanie mocniej ścisnęła słuchawkę.
– Tak.
– Dzięki Bogu, że panią znalazłam! – zawołała kobieta z wyraźną ulgą. – Jestem lekarzem prowadzącym pani siostrę…
– Słucham?
– Jestem jej lekarzem, zajmuję się nią. Proszę pozwolić wszystko mi wyjaśnić. W piątek wieczorem pani siostra próbowała targnąć się na swoje życie. Na szczęście jakiś odważny kierowca, który przejeżdżał właśnie przez most, zatrzymał się i skoczył za nią do wody. Ostatecznie policja przywiozła ją do nas.
– Boże. – Melanie osunęła się na krzesło. Ashley? Samobójstwo? – Jak ona się czuje?
– Fizycznie dobrze. Psychicznie… Cóż, nie będę ukrywać, że znacznie gorzej.
– Dlaczego zawiadamia mnie pani dopiero teraz?
– Kiedy przyjmowaliśmy ją do zakładu, twierdziła, że nie ma żadnych krewnych. – Lekarka przerwała i Melanie miała wrażenie, że słyszy pstrykniecie zapalniczki. – Dopiero dzisiaj zaczęła płakać, że koniecznie musi się z panią widzieć. Twierdzi, że grozi pani jakieś niebezpieczeństwo. Była tak pobudzona i tak bardzo histeryzowała, że musieliśmy dać jej silny środek uspokajający.
Melanie usiłowała pozbierać myśli. Coś się tutaj nie zgadzało.
– Przepraszam, ale kiedy moja siostra została przyjęta do waszego zakładu?
– Cztery dni temu. Przywieziono ją do nas w środku nocy.
– I od tego czasu, oczywiście, ani na moment nie opuszczała szpitala?
– To zrozumiałe.
Informacja lekarki stawiała całą sprawę w zupełnie nowym świetle. Stan jadł granolę codziennie, zabierał nawet pojemnik płatków ze sobą, kiedy gdzieś wyjeżdżał. To oznaczało, że jego ukochany roślinny koktajl musiał zostać zatruty w sobotnią noc, a w tym czasie Ashley znajdowała się już w zakładzie.
Nie miała szans zatruć płatków. To nie ona próbowała usunąć Stana z tego świata. I nie ona wplątała Melanie w zbrodnię.
Zatem kto?
– Halo? Pani May, jest tam pani?
– Panna May – sprostowała automatycznie. – Tak, jestem. Co mam robić?
– Tak jak mówiłam, ona koniecznie chce się z panią widzieć.
– Już wyjeżdżam z domu.
ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY ÓSMY
Długo po wyjściu Melanie Connor stał przy drzwiach z dłonią na klamce. Miał ochotę zawołać ją, zawrócić. Jeszcze kilka godzin później to pragnienie nie dawało mu spokoju.
Pozwolił jej odejść, bo dowody świadczyły przeciwko niej, a przecież w głębi duszy czuł, wbrew temu, co twierdzili Harrison i Stemmons, że jest niewinna.
Miała rację: nie narażałaby się tak głupio, zostawiając w domu obciążające ją przedmioty.
Mordercy niemal zawsze popełniają błędy. Stają się nazbyt pewni siebie, igrają z losem, zakopują ofiary we własnym ogródku, przechowują w domu „pamiątki” swych zbrodni, chełpią się nimi przed przyjaciółmi.
Ale nie Melanie. Bystra, odważna, respektująca kodeks moralny Melanie.
Kiedy po raz ostatni bliska mu kobieta prosiła go o pomoc, odmówił. Pozwolił, by racjonalne argumenty zagłuszyły instynkt i Suzi zginęła.
Nigdy sobie tego nie wybaczył.
Читать дальше