– Przy odrobinie szczęścia tylko jedną.
■ ■ ■
– O rany – powiedziała Loren Muse. – Czy można znaleźć nudniejszą kobietę?
Clarence uśmiechnął się. Przeglądali wydruki operacji przeprowadzonych za pomocą karty kredytowej Reby Cordovy. Nie znaleźli niespodzianek. Kupowała artykuły spożywcze, szkolne i ubrania dla dzieci. Kupiła odkurzacz u Searsa i zwróciła go. Kupiła mikrofalówkę w PC Richard. Jej karta kredytowa była zarejestrowana w restauracji Baumgarts, gdzie co wtorek zamawiała dania na wynos.
Jej poczta elektroniczna była równie nudna. Korespondowała z innymi rodzicami, ustalając terminy wspólnych zabaw dzieci. Kontaktowała się z instruktorem tańca córki i trenerem piłkarskim syna. Otrzymywała pocztę z Willard School. Pisała do członków swojego klubu tenisowego, ustalając terminy spotkań i zastępstw, jeśli ktoś z nich nie mógł przyjść. Otrzymywała zawiadomienia o nowych ofertach Williams – Sonoma, Pottery Barn i PetSmart. Pisała do siostry, pytając o nazwisko logopedy, ponieważ jej córka Sarah miała problemy z czytaniem.
– Nie wiedziałam, że tacy ludzie naprawdę istnieją – powiedziała Muse.
Jednak wiedziała. Te zabiegane, sarniookie kobiety widywała w Starbucksie. Uważały kawiarnię za idealne miejsce na wyprawę typu „mamusia i ja”, holując ze sobą Brittany, Madison i Kyle, które później biegały wokół, podczas gdy mamusie – absolwentki college'u, dawne intelektualistki – bez końca ględziły o swoim potomstwie, jakby żadne inne dzieci nie istniały. Ględziły o ich kupkach – tak, naprawdę, o wypróżnieniach! – o pierwszych wypowiedzianych słowach, uzdolnieniach, przedszkolach, zajęciach gimnastycznych oraz płytach DVD dla małych Einsteinów, a wszystkie miały ten odmóżdżony uśmiech, jakby jakiś kosmita wyssał im mózgi. Muse z jednej strony gardziła nimi, z drugiej – im współczuła i cholernie się starała nie zazdrościć.
Oczywiście, Loren Muse przysięgała, że jeśli kiedyś będzie miała dzieci, to nie będzie taka jak te mamuśki. Jednak kto wie? Takie stanowcze deklaracje przypominały jej o ludziach mówiących, że gdy będą starzy, prędzej umrą, niż skończą w domu starców lub staną się ciężarem dla swych dorosłych dzieci – a teraz niemal każdy z jej znajomych miał rodziców w domu starców lub będących ciężarem i jakoś nikt z tych starych ludzi nie chciał umierać.
Jeśli patrzy się na coś z boku, łatwo wygłaszać nieprzemyślane i niepochlebne sądy.
– Co z alibi męża? – zapytała.
– Policja z Livingston przesłuchała Cordovę. Ma solidne alibi.
Muse ruchem brody pokazała papiery.
– Czy jest równie nudny jak jego żona?
– Jeszcze przeglądam wszystkie jego e – maile, rejestry rozmów telefonicznych i transakcje wykonane za pomocą karty kredytowej, ale owszem, na razie tak.
– Co jeszcze?
– No cóż, założyliśmy, że ten sam zabójca lub zabójcy załatwili Rebę Cordovę i NN, więc wysłaliśmy patrole, aby sprawdzały, czy nie podrzucono nowych zwłok w któreś z miejsc, gdzie roi się od prostytutek.
Loren Muse nie spodziewała się tu sukcesu, ale warto było to sprawdzić. Jeden z możliwych scenariuszy zakładał, że seryjny zabójca, ze wspólniczką zmuszoną do tego lub nie, porywa mieszkanki przedmieść, zabija je i przebiera za prostytutki. Teraz sprawdzano bazy komputerowe, szukając w pobliskim mieście ofiar pasujących do tego opisu. Na razie wielkie g…
Muse i tak nie kupowała tej teorii. Psycholodzy i specjaliści od profilowania dostaliby orgazmu na samą myśl o seryjnym zabójcy mamusiek z przedmieść, przebierającym je za prostytutki. Skupiliby się na oczywistym powiązaniu matki z dziwką, ale Muse nie wierzyła w tę wersję. Jedno nie pasowało do tej teorii, a mianowicie pytanie dręczące ją od chwili, gdy zrozumiała, że NN nie była dziwką: Dlaczego nikt nie zgłosił jej zaginięcia?
Widziała dwa możliwe powody. Pierwszy, że nikt nie wie, że ta kobieta zaginęła. NN była na wakacjach, w podróży służbowej lub innej. Drugi, że zabił ją ktoś, kogo znała. I ten ktoś nie chciał zgłosić jej zaginięcia.
– Gdzie jest teraz mąż?
– Cordova? Wciąż z policjantami z Livingston. Zamierzają popytać sąsiadów, czy ktoś widział białą furgonetką i tak dalej. Znasz procedurę.
Muse wzięła ołówek. Wetknęła zakończony gumką koniec do ust i zaczęła gryźć.
Ktoś zapukał do drzwi. Podniosła głowę i zobaczyła zwalistą sylwetkę rychłego emeryta Franka Tremonta wypełniającą drzwi.
Trzeci dzień z rzędu w tym samym brązowym garniturze, pomyślała Muse. Imponujące. Patrzył na nią i czekał. Nie miała teraz czasu, ale zapewne lepiej mieć to z głowy.
– Clarence, możesz zostawić nas samych?
– Tak, szefowo, jasne.
Wychodząc, Clarence kiwnął głową Frankowi Tremontowi. Ten nie odwzajemnił ukłonu. Kiedy Clarence znikł za drzwiami, Tremont pokręcił głową.
– Nazwał cię szefową?
– Mam mało czasu, Frank.
– Dostałaś pismo ode mnie?
Jego pisemną rezygnację.
– Tak.
Cisza.
– Mam coś dla ciebie – oznajmił Tremont.
– Słucham?
– Pracuję jeszcze do końca miesiąca – powiedział. – Zatem muszę nadal robić swoje, no nie?
– Racja.
– Zatem mam coś.
Usiadła wygodniej, mając nadzieję, że będzie się streszczał.
– Zacząłem szukać tej białej furgonetki. Tej, którą widziano w pobliżu obu miejsc.
– Dobrze.
– Założyłem, że nie została skradziona, chyba że daleko stąd. Nie mamy żadnego meldunku o kradzieży takiego pojazdu. Dlatego zacząłem sprawdzać w wypożyczalniach samochodów, czy któraś nie wynajęła furgonetki podobnej do opisywanej.
– I?
– Było kilka, ale większość zdołałem odnaleźć i okazały się w porządku.
– Zatem to ślepa uliczka.
Frank Tremont uśmiechnął się.
– Mogę usiąść na chwilę?
Wskazała mu fotel.
– Spróbowałem czegoś innego – powiedział. – Widzisz, ten gość był bardzo sprytny. Tak jak powiedziałaś. Pierwszą ofiarę przebrał za dziwkę. Samochód drugiej pozostawił na hotelowym parkingu. Zmieniał tablice rejestracyjne i w ogóle. Nie robi tego w typowy sposób. Dlatego zacząłem się zastanawiać. Jaki samochód trudniej byłoby wytropić niż kradziony czy wypożyczony?
– Słucham.
– Używany wóz zakupiony przez Internet. Odwiedziłaś kiedyś jedną z tych witryn?
– Nie, naprawdę nie.
– Sprzedają miliony samochodów. Sam kupiłem jeden w zeszłym roku za pośrednictwem autoused.com. Możesz tam znaleźć prawdziwe okazje, a ponieważ to transakcje między dwiema osobami, wymagają minimum formalności. No wiesz, możemy sprawdzić salony sprzedaży, ale kto zdoła wytropić samochód nabyty przez Internet?
– I co?
– To, że zadzwoniłem do dwóch głównych internetowych sklepów samochodowych. Poprosiłem, żeby wyszukali mi wszystkie białe furgonetki chevrolety sprzedane na tym terenie w zeszłym miesiącu. Było ich sześć. Zadzwoniłem do wszystkich nabywców. Za cztery zapłacono czekami, więc mieliśmy adresy. Dwie kupiono za gotówkę.
Muse się wyprostowała. Wciąż gryzła gumkę ołówka.
– Bardzo sprytnie. Kupujesz używany wóz. Płacisz gotówką. Podajesz fikcyjne nazwisko, jeśli w ogóle jakieś podajesz. Masz akt własności, ale nie rejestrujesz samochodu i nie wykupujesz ubezpieczenia. Kradniesz tablice rejestracyjne podobnego wozu i w drogę.
– Taa. – Tremont uśmiechnął się. – Gdyby nie jedna rzecz.
– Co takiego?
– Facet, który sprzedał im samochód…
Читать дальше