– No trudno, niech to szlag, będziemy musieli poczekać, aż się ściemni, wtedy wejdziemy do środka. To prostaki, oczywiście mają broń, prawdopodobnie strzelby myśliwskie, więc atak od frontu odpada. Myślisz, że dasz radę wejść tylnym wejściem?
Potarł dłonią słuchawkę.
– Trudno, ja…
– Clay? Hej, zaczekaj, lepiej nie, Clay…
Usłyszał, jak kobieta przeklina, a potem sygnał z krótkofalówki zanikł.
Jack szybko zaczął szerokim łukiem podchodzić do frontu domu, mając nadzieję zajść od tyłu napastników, ale prawdę mówiąc, nie robił sobie wielkich nadziei, że mu się to uda.
Usłyszał kolejną serię strzałów, potem cisza.
Wyobraził sobie tę kobietę i jej pomocnika – byli profesjonalistami, raczej nie spanikują, ale właśnie stali w obliczu prawdziwej klęski na całej linii. Lepiej byłoby dla nich szybko się stąd wycofać. Jakimś sposobem zostali zdemaskowani, a ich ofiara była uzbrojona i też do nich strzelała. Prawdopodobnie byli przekonani, że to będzie łatwe, chociaż snajper, którego wysłali do Parlow, teraz leżał w szpitalu Franklina. Wiedzieli o tym?
Prawdopodobnie tak. Ale nie mogli wiedzieć, że razem z owymi prostakami był tutaj agent FBI. I że jeden z tych prostaków był żołnierzem, a drugi świetnie strzelał. Cóż za miła niespodzianka.
Jeżeli mieli plan awaryjny, to właśnie trafił go szlag. Pobiegł, przykucnął, nie zwracając uwagi na liście smagające mu twarz, nu ból w udzie i krew sączącą się z rany na lewym ramieniu, próbował poruszać się tak szybko i cicho, jak tylko mógł.
Coś usłyszał i zatrzymał się w miejscu. To brzmiało jak odgłos kroków jednej osoby. Promienie słońca przebijały się przez liście nad jego głową. Cisza. Nic. Potem usłyszał odgłos jakiegoś zwierzęcia, prawdopodobnie uciekającego oposa.
Cisza, w pobliżu nie było nikogo. Jak daleko byli?
Znowu usłyszał odgłosy strzałów Gillette i Rachael, ale do nich nikt nie strzelał.
Napastnicy zniknęli.
Pobiegł w stronę skraj u lasu, aż zobaczył front domu. Musiał być blisko ich ostatniej pozycji. Oni mogli wciąż być w pobliżu, mogli widzieć, co zamierzał zrobić i zastrzelić go, jeżeli się pokaże. Jack nie chciał dać się zabić. Prawie dobiegł do ich ostatniej kryjówki zobaczył wygniecioną trawę i łuski po nabojach.
Napastnicy zniknęli.
Pobiegł w stronę drogi. Kiedy wyłonił się z lasu, zobaczył dwie postacie odjeżdżające z piskiem opon najnowszym modelem czarnego forda expedition.
Musieli zostawić swoich towarzyszy. To nie był zbyt dobry pomysł – ale nie mieli wyjścia.
Tak szybko, jak tylko mógł, Jack przybiegł z powrotem.
– To ja, Jack! Odjechali. Nie strzelajcie! Wychodzę! – krzyknął, zanim wybiegł z lasu. Rachael wybiegła przez drzwi.
– Jack! Jesteś cały? Czy oni odjechali?
– Nic mi nie jest. A tobie?
– Mam drobne odłamki szkła w ramieniu i szyi, ale to nic groźnego. Gillette też jest cały. Poszedł sprawdzić tył domu.
– Jeden z nich żyje, zostawiłem go na podłodze w kuchni. Wejdźmy do środka – powiedział i, chwytając ją za rękę, pociągnął do środka.
Wtedy z kuchni nadbiegł Gillette.
– Jack, na podłodze w kuchni jest krew, ale facet zniknął. Ale z niego idiota. Powinien był postrzelić sukinsyna w nogę.
– Daleko nie uciekł – powiedział Jack. – Właściwie było ich dwóch. Jeden z nich leży martwy na podwórku z tyłu domu, niedaleko lasu. Wziąłem ich portfele. Założę się, że ci faceci figurują w kartotece.
– Zadzwonię do szeryfa Hollyfielda, powiem mu, co się stało i ściągnę go tutaj – powiedziała Rachael. – Pójdę rozejrzeć się na zewnątrz.
– Ciało zniknęło – powiedział Jack, kiedy pięć minut później wszedł do kuchni. – Ten ranny musiał je stąd wynieść. Pewnie mieli drugi samochód.
– Szeryf będzie tutaj za pół godziny – oznajmiła Rachael.
– Zapomniałem, że mam dla niego ważne informacje – powiedział Jack, po czym zadzwonił do niego i złapał go dokładnie w chwili, kiedy zamierzał opuścić swoje biuro. Jack podał szeryfowi Hollyfieldowi numer rejestracyjny forda napastników.
Nie zwracając uwagi na ich protesty, Rachael, wziąwszy strzelbę, wraz z Jackiem udała się do lasu w poszukiwaniu mężczyzn. Jack nie był z tego zbyt zadowolony, chociaż wiedział, że ona dobrze strzela.
– Musimy zachowywać się bardzo cicho – szepnął. Dość szybko udało im się znaleźć ślady krwi.
– Popatrz – powiedział Jack, klękając na ziemi. – Niesie swojego martwego kumpla. Nie mogli ujść daleko. Ślady krwi prowadziły w stronę drogi, jakieś sto metrów od miejsca, z którego odjechał ford.
– Byli na tyle zapobiegliwi, że mieli dwa samochody. Facet, którego postrzeliłem w ramię, natychmiast potrzebował pierwszej pomocy.
Kiedy wrócili do domu, Jack zatelefonował do najbliższego szpitala. Powiedziano mu, że zaalarmował ich już szeryf Hollyfield.
– Gillette, czy w pobliżu są jacyś lekarze, do których mogliby łatwo trafić? Ten pokręcił przecząco głową.
– Nie, chyba że znali jakiegoś osobiście. Albo mieli książkę telefoniczną. Najbliższe miasto to Parlow. Wszystko tutaj jest lak rozproszone, że ktoś nietutejszy się nie połapie.
Na wszelki wypadek Jack zadzwonił też do kliniki do doktora Posta. Siostra Harmon zgodziła się zawiadomić wszystkie szpitale w okolicy. Potem zadzwonił do Savicha.
Rachael słuchała go jednym uchem, zamiatając szkło z rozbitych okien.
– Mieliśmy dużo szczęścia – mówił Jack do Savicha. – Gdyby nie alarm, który uruchomili snajperzy, kiedy tu weszli, mielibyśmy poważne kłopoty, bo Rachael i ja byliśmy na zewnątrz.
Nie wiedzieli, że tu jestem, ani, że Gillette był żołnierzem, i że Rachael potrafi tak dobrze strzelać. Szeryf Hollyfield niedługo powinien tu być, więc wszystko wydaje się pod kontrolą. – Przez chwilę słuchał, a potem dodał: – Mam portfele obu mężczyzn, do których strzelałem, ale tak, jak w przypadku tego, który strzelał w warsztacie Roya Boba – nie było tam żadnych dokumentów, kart kredytowych, prawdopodobnie zostawili wszystko w samochodach. Mogę pobrać próbkę krwi z podłogi w kuchni i z liści w lesie, może da nam to wynik DNA. No dobrze. – Jack rozłączył się.
– Savich powiedział, że co za dużo, to niezdrowo, i że nigdy nie wierzył, że do trzech razy sztuka. Chciałby, żeby Rachael wróciła do Waszyngtonu. I żebyś ty, Gillette, wziął sobie urlop.
– Tak, jasne, to dopiero będą wakacje – powiedział Gillette. Westchnął i rozejrzał się wokół. Pochylił się i podniósł z podłogi duży kawałek szkła. – Raczej nie mogę tak zostawić mojego domu.
– Pewnie umieszczą mnie w tym samym szpitalu, co doktora MacLeana – zastanawiała się głośno Rachael. – Na razie nie ma o czym mówić. Muszę zadzwonić do matki. Jeżeli bez trudu znaleźli Slipper Hollow, na pewno dotarli też do niej.
– Dzwoniłem do niej, kiedy ty i Jack byliście w lesie – powiedział Gillette. – U niej wszystko w porządku. Nie powiedziałem jej, że masz kłopoty.
– A nie powinniśmy ich ostrzec? – zapytała Rachael. – Może też wezmą urlop? Jack pokręcił głową.
– Ktokolwiek wynajął tych ludzi, nie chciał wyrządzić więcej szkody, niż to konieczne. W Parlow musieli się przestraszyć. Raczej ograniczą ryzyko i nie będą się narażać. Wiedzą, że byłoby czystą głupotą ścigać twoją matkę i jej rodzinę. I dlatego zrobili coś innego.
– Świetnie, ależ z ciebie geniusz – powiedziała Rachael.
– Tylko popatrz, co zrobili? Nie wiedziałam, że ktoś dowie się o Slipper Hollow. Gillette westchnął.
Читать дальше