– Wydaje mi się, że ten człowiek wcale nie chciał wyznać swoich grzechów – powiedział Delion. – Możliwe, że przyszedł do pańskiego brata, żeby się przechwalać, może pragnął pochwalić się swoimi zbrodniami przed kimś, kto nie może nikomu o tym powiedzieć. Dlatego pański brat był wściekły i nie chciał go więcej widzieć. Wiedział, że ten człowiek bawi się jego kosztem. Jak pan myśli, Dane? To by wyjaśniało, dlaczego ksiądz Michael Joseph nie chciał się z nim spotykać. Czy to ma sens?
– Nie wiem – powiedział Dane. – Mężczyzna był tu trzy razy. – Zamilkł na chwilę. – Za trzecim razem zabił mojego brata.
Oczy księdza Binneya wypełniły się łzami.
– Ale dlaczego ten człowiek miałby drwić z księdza Michaela Josepha? Po co? – Ksiądz Binney wstał, zaczął chodzić w tę i z powrotem. – Nigdy więcej go nie zobaczę. Wszyscy są pogrążeni w smutku i gniewie. Biskup Koshlap jest zrozpaczony. Arcybiskup Lugano jest niezmiernie zmartwiony tym zajściem. Dziś rano miał spotkać się z komendantem Kreiderem.
– Tak – powiedział Delion. – Spotkali się. – Zwrócił się do Dane'a. – Orin Ratcher, kościelny stróż, znalazł księdza Michaela Josepha tuż przed przyjazdem policji?
– Zgadza się – potwierdził ksiądz Binney. – Orin ma problemy ze snem i pracuje w dziwnych godzinach. Mówił, że właśnie zmywał podłogę w zakrystii, wydawało mu się, że usłyszał wystrzał, ale nie zwrócił na to uwagi.
– Widział kogoś?
– Nie – odrzekł ksiądz Binney. – Mówił, że nikogo nie było, tylko głucha cisza, a ksiądz Michael Joseph siedział nieruchomo w konfesjonale z głową opartą o ścianę. Zaraz potem przyjechał policyjny patrol: ktoś zadzwonił z informacją o morderstwie. Pokazał im ciało. Orin jest w bardzo kiepskim stanie, biedny człowiek. Zatrzymamy go przez kilka dni na plebanii, nie chcemy, żeby był sam.
– Już z nim rozmawiałem, Dane. Mówi, że nie widział kobiety, która zadzwoniła z informacją o morderstwie. Jakby zapadła się pod ziemię.
– Czy ma ksiądz może listę przyjaciół księdza Michaela Josepha?
– Tylu ich było – westchnął ksiądz Binney i sięgnął do kieszeni. – Nazbierało się przynajmniej pięćdziesiąt osób, inspektorze Delion.
Delion schował listę do kieszeni.
– Nigdy nic nie wiadomo – mruknął.
– Czy może nam ksiądz powiedzieć, kiedy dokładnie i o jakich porach mój brat spotykał się z tym Charlesem DeBruler?
Ksiądz Binney, zadowolony, że może w czymś pomóc, wyszedł i wrócił po chwili.
– Ksiądz Michael Joseph spowiadał we wtorek do dziesiątej wieczorem i w czwartek do dziewiątej wieczorem.
Dane spytał, czy może rozejrzeć się w pokoju brata, mimo że Delion już go przeszukiwał i nie znalazł nic, co mogłoby naprowadzić na jakikolwiek trop. Był tam stos wydrukowanych e – maili datowanych od początku roku, jakie Dane pisał do brata, a ten je przechowywał. Tak było, odkąd Michael miał dostęp do Internetu i wprost oszalał na punkcie pisania e – maili.
– Czy ktoś zaglądał do komputera mojego brata?
– Tak, nie ma żadnych ukrytych plików na twardym dysku, jeżeli o to panu chodzi.
Rozmawiali jeszcze z dwoma innymi księżmi, kucharzem, pokojówką i trzema pracownikami kancelarii parafialnej. Od nikogo nie dowiedzieli się niczego istotnego. Nikt też nie potrafił powiedzieć, kim jest Charles DeBruler.
– Znał swojego zabójcę – zauważył Delion, kiedy znaleźli się w samochodzie. – Nie mam co do tego wątpliwości. Wiedział, że to potwór, ale nie bał się go.
– Nie – powiedział Dane. – Nie bał się go. Michael czuł do niego odrazę, ale się go nie bał. Charles DeBruler wcześniej rozmawiał z moim bratem dwa razy: w ubiegły wtorek i czwartek wieczorem. – Dane odetchnął głęboko. – Michael był przybity i zdenerwowany spotkaniem z tym człowiekiem; najsensowniejsze wytłumaczenie jest takie, że musiał zrobić coś strasznego mniej więcej w tym czasie, kiedy tu wcześniej przychodził. Delion, czy popełniono w San Francisco jakieś morderstwa w tym czasie lub parę dni wcześniej?
Delion uderzył dłońmi w kierownicę i omal nie potrącił pieszego przechodzącego przez ulicę. Ale nie wybuchnął gniewem, tylko spokojnie pogroził mu palcem.
– Tak – potwierdził Delion, skręcając ostro kierownicę, aż facet przed maską samochodu odskoczył na bok. – Cholera, to ma sens. Dlaczego, u diabła, wcześniej na to nie wpadłem?
– Po pierwsze: jesteś zmęczony.
Delion zignorował to i przesunął palcami po wąsach.
– Niech no pomyślę. Mieliśmy tu ostatnio trzy morderstwa, w tym jedno sprzed kilku tygodni. Facet chciał po prostu zgarnąć pieniądze z polisy ubezpieczeniowej swojej żony. Sprawę prowadził Donnie Lunerman. Nie mógł uwierzyć własnym uszom, kiedy przesłuchiwał podejrzanego. W głowie się nie mieści, co niektórzy ludzie są gotowi zrobić dla pięćdziesięciu tysięcy dolarów.
O, mam. W zeszły poniedziałek – w noc poprzedzającą pierwszą spowiedź – zamordowano siedemdziesięciodwuletnią kobietę. Mieszkała sama w willowej dzielnicy San Francisco, na rogu ulic Irving i Trzydziestej Trzeciej. Została zamordowana w swoim domu. Brak śladów włamania, wybitych okien, niczego nie skradziono. Morderca zatłukł ją na śmierć w jej własnym łóżku. Sprawcy dotąd nie znaleziono.
– Ale nie została zastrzelona – zauważył Dane, chwytając się deski rozdzielczej, kiedy Delion ostro skręcił do policyjnego garażu.
– Nie, została zatłuczona na śmierć. Potem, w środę, dokonano zbrodni, która naprawdę wstrząsnęła tutejszą społecznością. Działacz ruchu gejowskiego został zamordowany przed barem w Castro. Mnóstwo świadków, ale nikt dokładnie nie widział, jak wyglądał zabójca. Nie wiadomo, czy był gejem, był gruby czy może chudy, stary czy młody – żadnych szczegółów. Nie prowadzę tej sprawy. Komendant powołał w tym celu specjalną grupę, zamordowany był bardzo wysoko postawiony.
– Jak zginął?
– Został uduszony.
– Tępe narzędzie, uduszenie, pistolet. Ma facet rozmach.
– Jeżeli to on – zastrzegł Delion. – Nie mamy co do tego pewności. Jeżeli rzeczywiście zabił tych dwoje ludzi i opowiedział o tym pańskiemu bratu, po co by go zabijał?
– Nie wiem – odparł Dane. – Nie ma pojęcia, ale idę o zakład, że nasi psycholodzy coś nam podsuną.
– Ta, jasne – mruknął Delion, z piskiem hamując w policyjnym garażu. – Jeszcze tylko federalnych nie miałem na głowie.
– Znają się na swojej robocie, Delion. – Dane zamilkł na chwilę, po czym powiedział: – Myślę o tej kobiecie, tej, która zadzwoniła w sprawie morderstwa mojego brata: co robiła w kościele w niedzielę o północy?
– Tak, wszyscy się nad tym zastanawiają. Nikt nie wie, gdzie jej szukać. Miejmy nadzieję, że jeszcze zadzwoni.
– Ciekawe, co naprawdę widziała.
– Pewnie nigdy się tego nie dowiemy. Nie sądzę, żeby udało nam się ją odnaleźć.
– Może będzie na liście księdza Binneya – powiedział Dane. Delion rzucił na niego okiem.
– Wszystko jest dla pana takie łatwe?
Stała u podnóża schodów paskudnego budynku głównego komisariatu policji na Bryant Street.
Był piękny wtorkowy poranek, cudownie słoneczny i rześki, właściwie typowy zimowy dzień w San Francisco. Powietrze było tak czyste i ostre, że uniemożliwiało oddychanie pełną piersią.
Była tu zaledwie od dwóch tygodni, i każdy dzień był taki sam. Ale ten ranek, niewiarygodnie rześki, słoneczny ranek, był dla niej nawet przyjemny. Powoli zmierzała po schodach w górę, po drodze mijając tłumy spieszących się dokądś ludzi. Nikt nie zwracał na nią najmniejszej uwagi.
Читать дальше