– Wiedziałem, że nie da mi pani spokoju – mruknął, otwierając frontowe drzwi. – Sprawdź to, sprawdź tamto. Jezu – pomyślałem sobie – pokażę te przeklęte karty, żeby się pani przekonała na własne oczy, że niczego nie ukrywam.
Weszli do środka. Drzwi się zatrzasnęły, w pustych korytarzach zadudniło echo. Brace skręcił w prawo i otworzył drzwi do archiwum.
Toby zapaliła światło i aż zamrugała ze zdumienia, widząc sześć rzędów szafek na akta.
– Są ułożone alfabetycznie? – spytała.
– Tak. Pacjenci na „A” są z tamtej strony, na „Z” z tej. Ja poszukam karty Slotkina, a pani – Parmentera.
Toby ruszyła w stronę szafek oznaczonych literą „P”.
– Ile tu tego jest – szepnęła zdziwiona. – Nie do wiary… Brant Hill ma aż tylu pacjentów?
– Nie. To jest archiwum centralne. Są tu karty choroby pacjentów wszystkich domów opieki Orcutt Health.
– To jakaś kongregacja?
– Tak. Jesteśmy jej sztandarową placówką.
– Ile skupia domów?
– Chyba kilkanaście. Dzielą się kosztami, przychodami i pacjentami.
Toby znalazła odpowiednią szafkę i zaczęła przerzucać karty.
– Nie mogę jej znaleźć – powiedziała.
– Slotkina już mam.
– Ale gdzie jest Parmenter? Brace stanął w przejściu.
– Zapomniałem. Parmenter nie żyje, pewnie przenieśli jego kartę do zgonów. – Podszedł do szafek na końcu sali. Chwilę później zamknął szufladę. – Nie ma, pewnie ktoś ją zabrał. Musi pani wystarczyć Slotkin. Niech pani czyta, ile tylko zechce, a przekona się pani, że niczego nie przeoczyłem.
Toby usiadła przy pustym biurku i otworzyła kartę choroby Harry’ego Slotkina. Ułożono ją według kategorii chorobowych. Na pierwszej stronie wyszczególniono dolegliwości, jakie trapiły pacjenta ostatnimi laty. Nie znalazła nic godnego uwagi. Przerost prostaty. Chroniczne bóle kręgosłupa. Lekkie upośledzenie słuchu po otosklerozie. Typowe objawy starości.
Przerzuciła kilka kartek, cofając się w przeszłość. Znowu nic szczególnego. Usunięcie wyrostka robaczkowego w wieku trzydziestu pięciu lat. Przezcewkowa resekcja prostaty w wieku lat sześćdziesięciu dziewięciu. Kiedy skończył siedemdziesiątkę, usunięto mu zaćmę. Przez większość życia Harry Slotkin był bardzo zdrowym człowiekiem.
Zajrzała do wizyt klinicznych, gdzie znalazła zapiski lekarzy. Slotkin zgłaszał się głównie na rutynowe badania kontrolne, które przeprowadzał Wallenberg, od czasu do czasu odwiedzał też urologa, niejakiego doktora Bartella.
Przewracała kartki, aż trafiła na wpis sprzed dwóch lat, adnotację z podpisem, którego nie mogła odczytać.
– Kto to jest? – spytała. – Pierwsza litera to chyba „Y”… Brace zmrużył oczy.
– Nie mam zielonego pojęcia.
– Nie rozpoznaje pan tego nazwiska? Pokręcił głową.
– Czasem ściągają na konsultację specjalistów spoza kliniki. A o co chodziło?
– Piszą tu chyba, że… „o zniekształconą przegrodę chrząstkową nosa”. Badał go jakiś otorynolaryngolog.
– W Newton mieszka otorynolaryngolog nazwiskiem Greenley. Ta litera to pewnie „G”, a nie „Y”.
Znała to nazwisko. Greenley przyjeżdżał na konsultacje do izby przyjęć.
Skoncentrowała się na wynikach ostatnich badań wzoru krwinek i składu chemicznego krwi, zarejestrowanych na komputerowych wydrukach. Wszystkie były w normie.
– Jak na człowieka w jego wieku, ma bardzo dobrą hemoglobinę – zauważyła. – Piętnaście. Jest lepszy ode mnie. – Odwróciła kartkę i zmarszczyła brwi, widząc zestawienie z nagłówkiem „Diagnostyka, Newton”. – Jezu, o koszty to wy się chyba nie martwicie, co? Ile tego jest… Test radioimmunologiczny na hormon tarczycy, test na hormon wzrostu, na prolaktynę, melatoninę, na hormon adrenokortykotropowy… – znów odwróciła kartkę. – I tu… Ta lista nie ma końca. Badania przeprowadzono rok temu, a powtórzono przed trzema miesiącami. Któreś laboratorium w Newton zgarnęło kupę szmalu.
– Tego rodzaju badania Wallenberg ordynuje wszystkim pacjentom przechodzącym kurację hormonalną.
– Ale o samej kuracji nie ma tu ani słowa. Brace zamilkł.
– Fakt, to dziwne. Jeśli Harry nie przechodził kuracji, po jakiego grzyba takie badania?
– Może Brant Hill nabija kabzę laborantom? Te wszystkie badania musiały kosztować kilka tysięcy dolarów.
– Przeprowadzono je na zlecenie Wallenberga?
– Nic o tym tutaj nie piszą.
– Niech pani zajrzy do zestawienia zleceń i porówna daty.
Toby znowu przerzuciła kilka kartek i odszukała odpowiednią listę. Były to ołówkowe kopie odręcznych zleceń lekarskich, wszystkie z podpisem i datą.
– Dobra. Pierwsze badanie endokrynologiczne zlecił Wallenberg. Drugie ten facet z niewyraźnym podpisem, doktor Greenley czy jak mu tam.
– Po co otorynolaryngolog miałby zlecać badanie endokrynologiczne?
Toby przejrzała resztę zleceń.
– Znowu ten sam podpis. To było prawie przed dwoma laty. Zlecił przedoperacyjnie valium i zamówił transport do zrzeszenia chirurgów „Howarth i Spółka” w Wellesley.
– Przedoperacyjnie? Przed jakim zabiegiem?
– Ma bardzo niewyraźny charakter pisma… „Zniekształcenie przegrody chrząstkowej nosa”. – Toby westchnęła i zamknęła kartę. – Nic nam to nie dało, prawda?
– Wystarczy? W takim razie rozumiem, że możemy już iść. Greta się na mnie wkurzy.
Ze smutkiem podała mu dokumenty.
– Przepraszam, że wyciągnęłam pana z domu.
– Taa, nie mogę uwierzyć, że na to poszedłem. A papiery Parmentera? Chyba już ich pani nie potrzebuje, co?
– Gdyby się znalazły…
Włożył kartę Slotkina do szafki i trzasnął szufladą.
– Będę z panią szczery, pani doktor: wcale mi na tym nie zależy.
W salonie paliło się światło. Zaparkowawszy obok saaba Jane Nolan, dostrzegła ciepłą poświatę bijącą zza kotar i sylwetkę kobiety w oknie. Ktoś czuwał, ktoś wyglądał w mrok – ten widok podniósł ją na duchu. Jane była w domu, Jane pilnowała matki.
Toby otworzyła drzwi i weszła do saloniku.
– Już jestem.
Jane odwróciła się od okna, żeby pozbierać rozrzucone czasopisma. Na sofie leżał „National Enquirer”, otwarty na stronie z artykułem zatytułowanym Wstrząsające przepowiednie metapsychiczne. Jane szybko podniosła czasopismo i spojrzała na nią z uśmiechem pełnym zażenowania.
– Moja podnieta intelektualna na noc – wyjaśniła. – Wiem, że powinnam rozwijać umysł i czytać coś poważniejszego, ale… – pokazała czasopismo. – Nie potrafię oprzeć się niczemu ze zdjęciem Daniela Day-Lewisa na okładce.
– Ja też nie – wyznała Toby. I roześmiały się wesoło, bez skrępowania konstatując, że niektóre fantazje są wśród kobiet powszechne.
– Jak minął wieczór? – spytała Toby.
– Bardzo dobrze. – Jane szybko poprawiała poduszki na sofie. – O siódmej zjadłyśmy kolację; pochłonęła prawie wszystko, co przygotowałam. Potem zrobiłam jej kąpiel w pianie. Ale chyba powinnam była się od tego powstrzymać – dodała ze smutkiem.
– Dlaczego? Co się stało?
– Bawiła się tak dobrze, że nie chciała wyjść z wanny. Musiałam wyciągnąć korek.
– Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek zrobiła mamie taką kąpiel.
– Ma przy tym mnóstwo zabawy! Kładzie sobie pianę na głowie, wszędzie ją rozrzuca i rozdmuchuje. Dobrze, że nie widziała pani tego bałaganu. To tak, jak obserwować małe dziecko w kąpieli. Bo w sumie pani mama jest dzieckiem.
Toby ciężko westchnęła.
– Dzieckiem, które z każdym dniem robi się młodsze.
Читать дальше