– Nic dziwnego, nie siedzi pani w geriatrii. – Wstał, zniknął w sąsiednim pokoju i wrócił z jakimiś papierami, które położył na stoliku przed Toby. Na wierzchu leżała odbitka kserograficzna artykułu z „Journal of the American Geriatrics Society” z roku 1992. Napisało go trzech autorów, ale nazwisko Wallenberga umieszczono na pierwszym miejscu. Tytuł tego artykułu brzmiał – Poza limit Hayflicka: przedłużanie życia na poziomie komórkowym.
– Do tego właśnie sprowadza się większość geriatrycznych badań naukowych – wyjaśnił Brace. – Do próby przesunięcia granicy życia komórki, tak zwanej granicy Hayflicka, poprzez manipulację hormonalną. Jeśli założymy, iż starzenie się i śmierć są procesami komórkowymi, oczywistym celem geriatrii powinno być przedłużenie życia komórkowego.
– Ale obumieranie niektórych komórek jest niezbędne dla zdrowia.
– Naturalnie, choćby komórek błony śluzowej i skóry – pozbywamy się ich cały czas. Rzecz w tym, że jednocześnie je regenerujemy, nie potrafimy natomiast regenerować komórek szpiku kostnego, mózgu czy innych równie ważnych organów. Te komórki starzeją się i umierają. A my razem z nimi.
– A przy zastosowaniu manipulacji hormonalnej?
– Właśnie to jest przedmiotem tych analiz. Które hormony – albo jaka ich kombinacja – mogą przedłużyć życie komórki? Wallenberg zajmuje się tym problemem od tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego. I doszedł do bardzo obiecujących rezultatów.
Podniosła wzrok.
– Ten staruszek w domu opieki? Ten, który tak zaciekle z nami walczył?
Brace kiwnął głową.
– Masą mięśniową i siłą fizyczną dorównuje prawdopodobnie mężczyznom znacznie młodszym. Niestety, choruje na Alzheimera. Ma zniszczony mózg, a tego nie naprawią żadne hormony.
– Właściwie o jakich hormonach mówimy? Wspomniał pan o ich kombinacji.
– Tak. Badania wskazują, że najbardziej obiecująca jest mieszanka hormonu wzrostu, dehydroepianodrosteronu, melatoniny i testosteronu. Myślę, że Wallenberg miesza je w odpowiednich proporcjach, niewykluczone, że stosuje też kilka innych.
– Ale nie jest pan tego pewien?
– Nie mam z tą kuracją nic wspólnego, zajmuję się tylko pacjentami z domu opieki. Zresztą na razie to wszystko patykiem na wodzie pisane, bo nikt dokładnie nie wie, co daje rezultaty, a co nie. Wiemy tylko tyle: kiedy się starzejemy, przysadka mózgowa przestaje wytwarzać pewne hormony. Może lekarstwem na wieczną młodość jest któryś z nich, może ten, którego jeszcze nie odkryliśmy?
– A więc Wallenberg robi zastrzyki z hormonów… – Toby parsknęła śmiechem. – Poszukuje lekarstwa na wieczną młodość.
– Może mu się udać. Już teraz po polu golfowym w Brant Hill hasają osiemdziesięcioletni supermani.
– Niech pan nie zapomina, że ci supermani są bardzo zamożni, dużo ćwiczą i nie mają na głowie żadnych trosk.
– Fakt. Kto wie, może najlepszym wyznacznikiem długości ludzkiego życia jest konto bankowe?
Toby przejrzała artykuł, odłożyła go na stolik i jeszcze raz rzuciła okiem na datę publikacji.
– Wallenberg prowadzi te badania od tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego. Nie odnotował dotąd ani jednego przypadku choroby Creutzfeldta-Jakoba?
– Przez cztery lata stosował tę kurację w Rosslyn, potem przyjechał do Brant Hill…
– Dlaczego wyjechał z Rosslyn? Brace się roześmiał.
– A jak pani myśli?
– Poszło o pieniądze.
– No jasne, ja też pracuję tu dla pieniędzy. Dobrze zarabiam, nie muszę się wykłócać z towarzystwami ubezpieczeniowymi i mam pacjentów posłusznych moim zaleceniom. – Nagle umilkł. – Ale słyszałem, że w przypadku Wallenberga poszło nie tylko o to. Na ostatniej konferencji geriatrycznej krążyły plotki. O Wallenbergu i jego asystentce z Rosslyn…
– Aha. Jeśli nie chodzi o pieniądze, to na pewno chodzi o seks.
– A czy warto się zabijać o coś jeszcze?
Przed oczyma stanął jej Wallenberg w smokingu, młody lew o bursztynowych oczach – tak, mógł być obiektem kobiecego pożądania, nie miała najmniejszych wątpliwości.
A więc romansował z asystentką. To niezbyt szokujące.
– Rzecz w tym, że był w to zamieszany ktoś jeszcze.
– Wallenberg, asystentka i…?
– Jakiś lekarz z Rosslyn. Słyszałem, że sytuacja stała się bardzo napięta i wszyscy troje zrezygnowali. Wallenberg przyjechał do Brant Hill i podjął tu badania. Tak czy inaczej, wstrzykuje te hormony od sześciu lat bez żadnych skutków ubocznych…
– I przypadków CJD.
– Zgadza się. Musi pani spróbować z innej beczki.
– Dobra, skreślmy kurację hormonalną. Jak inaczej mogli się zarazić? Operacja, drobny zabieg chirurgiczny, na przykład przeszczep rogówki. Przeglądając karty choroby, mógł pan to przeoczyć.
Zirytowany Brace aż jęknął.
– Dlaczego się pani tak uwzięła? Codziennie widzę, jak ktoś umiera, i nie wpadam z tego powodu w obsesję.
Toby z westchnieniem osunęła się na oparcie kozetki.
– Wiem, że to niczego nie zmieni. Wiem, że Harry prawdopodobnie nie żyje. Ale jeśli chorował na CJD, musiał już umierać, kiedy znalazł się w izbie przyjęć, i nie mogłam go uratować. – Spojrzała mu prosto w oczy. – Sama nie wiem.
Gdyby tak było, może czułabym się mniej odpowiedzialna za jego śmierć.
– Dręczy panią poczucie winy. Kiwnęła głową.
– Ale nie tylko o to chodzi. Do pewnego stopnia dbam też o korzyści osobiste. Adwokaci syna Harry’ego zbierają zaprzysiężone zeznania od pielęgniarek z izby. Nie sądzę, bym mogła uniknąć procesu. Ale gdybym zdołała udowodnić, że Harry Slotkin był śmiertelnie chory, kiedy go badałam…
– Sąd spojrzałby na panią przychylniej.
– Otóż to – przyznała ze wstydem. Panie Slotkin, pański tatuś już umierał, o co cały ten szum?
– Nie wiemy na pewno, że Harry nie żyje.
– Zaginął miesiąc temu. Gdzie mógłby się podziać? To tylko kwestia odnalezienia zwłok.
Krzyk na górze ustał, bitwa dobiegła końca. Cisza wyeksponowała niezręczne milczenie, jakie między nimi zapadło. Zatrzeszczały schody i do saloniku weszła rudowłosa kobieta o skórze tak jasnej, że w świetle lampy niemal przezroczystej.
– Moja żona, Greta – powiedział Brace – doktor Toby Harper. Toby wpadła na pogawędkę o sprawach służbowych.
– Przepraszam za te krzyki – odezwała się Greta. – To codzienny napad złego humoru. Przypomnij mi, kochanie: dlaczego mianowicie zdecydowaliśmy się na dziecko?
– Chcieliśmy przekazać mu dar naszego cudownego DNA. Sęk w tym, że ono ma twój temperament.
Greta przysiadła na poręczy fotela.
– To się nazywa determinacja, a nie temperament.
– Jak to zwał, tak zwał, ale uszy od tego puchną. – Poklepał ją po kolanie. – Toby pracuje w izbie przyjęć Springer Hospital. To ona mnie pozszywała.
– Ach tak. – Greta z uznaniem kiwnęła głową. – Znakomita robota, prawie nie będzie widać blizny. – Spojrzała na stolik i zmarszczyła czoło. – Robbie, mam nadzieję, że zaproponowałeś pani coś do picia. Nastawić herbatę?
– Nie, dziecinko, właśnie skończyliśmy.
To chyba znak, że pora iść – pomyślała Toby i niechętnie wstała.
Robbie też się podniósł. Cmoknął żonę w policzek i rzucił:
– Zaraz wracam, wpadnę tylko do kliniki. – Po czym spojrzał na zdumioną Toby. – Chce pani przejrzeć te karty choroby, prawda?
– Tak, oczywiście…
– W takim razie spotkamy się na miejscu. W Brant Hill.
Читать дальше