– Nie barwiłaś czerwienią Kongo?
– Też, na wszelki wypadek. – I opuściła gabinet z nie naruszoną dumą.
Zaraz potem wyszedł i Sheehan, chwilowo utemperowany Romeo.
Dvorak przeniósł tace do laboratorium i włączył mikroskop. Pierwszy preparat: tkanka płucna Joeya Odette. Palacz – pomyślał Daniel, spoglądając na pęcherzyki. Żadna niespodzianka, już w czasie autopsji widział u niego zmiany rozedmowe. Przejrzał kilka preparatów z innymi wycinkami tkanki płucnej, a potem zajął się wątrobą. Marskość i stłuszczenie. Nie tylko palacz, ale i pijak. Gdyby Joey Odette nie palnął sobie w łeb, na pewno wysiadłyby mu płuca albo wątroba. Samobójstwo można popełnić na wiele sposobów.
Przedyktował uwagi, odłożył szkiełka i sięgnął po drugą tacę.
Pierwszy preparat mózgu Angusa Parmentera – mikroskopowe badanie mózgu przeprowadza się rutynowo, to nieodłączny element każdej sekcji – wycinek kory móżdżku barwiony różowawym kwasem nadjodowym według Schiffa. Dvorak poprawił ostrość. Patrzył przez okular co najmniej dziesięć sekund, próbując połapać się w tym, co widzi.
Artefakt – pomyślał. Nic innego. Zniekształcenie tkanki, pojawiające się w preparacie mikroskopowym w trakcie jego przygotowywania lub barwienia.
Odłożył szkiełko i wziął następne. Wyregulował ostrość.
I znów wszystko wyglądało nie tak. Zamiast jednolitej tkanki neuronalnej, poprzetykanej szkarłatnymi jądrami, widział coś w rodzaju różowawo-białej piany. Wszędzie pełno wakuoli, jakby substancję mózgową nadjadły mikroskopijne mole.
Powoli uniósł głowę. I spojrzał na swój palec – na palec, w który skaleczył się skalpelem. Ranka już się zagoiła, lecz w miejscu, gdzie zamknęły się jej brzegi, na skórze widniała cieniuteńka blizna. Dotykałem wtedy mózgu. I przeciąłem podwójne rękawice.
Diagnozę trzeba będzie potwierdzić. Trzeba skonsultować się z neuropatologiem, przeprowadzić badania pod mikroskopem elektronowym, przejrzeć notatki z badań klinicznych. Nie, na planowanie pogrzebu jeszcze za wcześnie.
Spotniały mu dłonie. Wyłączył mikroskop i głęboko odetchnął. Potem sięgnął po słuchawkę telefonu.
Sekretarka szybko odszukała prywatny numer Toby Harper. Po szóstym sygnale odpowiedział mu zirytowany głos:
– Halo!
– Doktor Harper? Mówi Dan Dvorak z urzędu anatomopatologa stanowego. Dzwonię nie w porę, czy możemy porozmawiać?
– Od tygodnia próbuję pana złapać.
– Wiem – przyznał. I nie potrafił wymyślić żadnej wymówki.
– Zdiagnozował pan Angusa Parmentera?
– Właśnie dlatego dzwonię. Musi mi pani przedstawić jego obraz kliniczny.
– Nie przysłali panu karty choroby?
– Przysłali, ale chciałbym z panią porozmawiać o tym, co widziała pani w izbie przyjęć. Wciąż próbuję zinterpretować preparaty histologiczne. Jak już mówiłem, brakuje mi kilku elementów do pełnego obrazu klinicznego.
W tle usłyszał coś, co brzmiało jak szum wody tryskającej z kranu.
– Nie, zakręć to! – krzyknęła Toby. – Zakręć, zalejesz całą podłogę! – Trzask słuchawki, szybki tupot nóg. Odezwała się dopiero po chwili. – To dla mnie niezbyt dobra pora na rozmowę przez telefon, doktorze. Wolałabym się z panem spotkać.
– Tak, to chyba lepszy pomysł – odrzekł po chwili wahania. – Dziś po południu?
– Dzisiaj mam wolne, musiałabym wezwać opiekunkę… O której kończy pan pracę?
– Zaczekam tak długo, jak będzie trzeba.
– Dobrze, postaram się przyjechać przed szóstą. Gdzie to jest?
– Albany Street siedemset dwadzieścia, naprzeciwko szpitala miejskiego. Główne drzwi będą już zamknięte, proszę zaparkować za budynkiem.
– Wciąż nie rozumiem, o co panu chodzi, doktorze.
– Zrozumie pani – odparł – gdy pani obejrzy preparaty.
Było prawie wpół do siódmej, kiedy wjechała na parking za piętrowym budynkiem przy 720 Albany Street. Minąwszy po drodze trzy identyczne furgonetki z napisem: Urząd Głównego Anatomopatologa Wspólnoty Massachusetts, [Wspólnota Massachusetts: federacja stanów Kentucky, Massachusetts, Pensylwanii i Wirginii.] zaparkowała blisko drzwi.
Cały dzień zanosiło się na deszcz i w końcu zaczął padać łagodny kapuśniaczek, który posrebrzał mrok. Był koniec października, ciemno robiło się wcześnie; Toby już teraz tęskniła za długimi, letnimi, ciepłymi wieczorami. Budynek przypominał kryptę z czerwonej cegły.
Wysiadła z samochodu i ruszyła przez parking, kuląc się w deszczu. Gdy dochodziła do wejścia, drzwi otworzyły się na oścież. Zaskoczona, podniosła głowę.
W progu, na tle oświetlonego korytarza, rysowała się sylwetka wysokiego mężczyzny.
– Doktor Harper?
– Tak.
– Dan Dvorak. Drzwi zamykają o szóstej, więc na panią czekałem. Zapraszam.
Weszła do środka, otarła oczy z deszczu, zamrugała w jaskrawym świetle i przyjrzała się jego twarzy, porównując obraz, jaki ukształtował się w jej świadomości podczas rozmowy telefonicznej, z wysokim mężczyzną, który ją powitał. Wiek? Czterdzieści kilka lat, tak jak myślała. Ciemne włosy obficie przyprószone siwizną i zmierzwione, jakby nerwowo przeczesywał je palcami. Oczy niebieskie i tak głęboko osadzone, że spoglądały na nią jak z dwóch ciemnych jamek. Lekko się uśmiechnął, ale wyczuła, że jest to uśmiech wymuszony; choć bardzo przyjemny, gościł na jego ustach króciutko i zniknął, by ustąpić miejsca grymasowi, którego rozszyfrować nie była w stanie. Może wyrazowi niepokoju. Albo lęku.
– Prawie wszyscy już wyszli – dodał – cicho tu więc jak w grobie.
– Chciałam przyjechać jak najszybciej, ale nie od razu udało mi się ściągnąć opiekunkę.
– Ma pani dzieci?
– Nie, to opiekunka matki. Nie lubię zostawiać jej samej. Weszli na schody. Dvorak wyprzedzał ją o pół kroku, poły białego fartucha trzepotały od ruchu jego długich nóg.
– Przepraszam, że nie uprzedziłem pani wcześniej.
– Nie odbiera pan moich telefonów i nagle chce pan ze mną rozmawiać. Dlaczego?
– Chcę się z panią skonsultować.
– Nie jestem patologiem. To pan przeprowadzał autopsję.
– Ale to pani go badała, kiedy jeszcze żył.
Wyszli na korytarz na piętrze i Dvorak ruszył przodem tak energicznie i nerwowo, że Toby musiała prawie biec.
– Ci od Wallenberga konsultowali się z neurologiem. Pan z nim rozmawiał?
– Neurologa wezwano, gdy pacjent był już w stanie śpiączki. Nie okazywał praktycznie żadnych symptomów czy objawów przedmiotowych. Nie licząc samej śpiączki, oczywiście.
– Wallenberg też nic panu nie powiedział? Był lekarzem prowadzącym.
– Wallenberg utrzymuje, że to udar.
– No i co? To był udar?
– Nie. – Dvorak otworzył drzwi i zapalił światło.
W pomieszczeniu stało zręczne stalowe biurko, kilka krzeseł i szafka na dokumenty. Gabinet człowieka dobrze zorganizowanego – pomyślała Toby, spoglądając na sterty równiutko poukładanych teczek i na rząd podręczników na półce. Jedynymi elementami osobistymi w tym surowym wnętrzu była zaniedbana paprotka na szafce i fotografia na biurku. Fotografia przedstawiała nastolatka o zwichrzonych włosach, który mrużąc oczy w słońcu, demonstrował złowionego pstrąga.
Twarz chłopca była duplikatem twarzy Dvoraka. Toby usiadła naprzeciwko biurka.
– Napije się pani kawy?
– Wolałabym raczej garść informacji. Czego się pan dowiedział w trakcie autopsji?
– Podczas oględzin ogólnych – niczego.
Читать дальше