Klapa otworzyla sie i Abby zostala wyjeta z bagaznika. Poczula gwaltowny wiatr, ktory niosl ze soba zapach ropy i morza. Ciagneli ja po pomoscie i trapie. Jej krzyki tlumila tasma naklejona na usta oraz huk wznoszacego sie samolotu. Przez chwile widziala poklad frachtowca, chwiejna czarna plaszczyzne z geometrycznie ukladajacymi sie cieniami. Potem zostala sciagnieta w dol po klekoczacych schodach. Dwa poziomy w dol.
Zaskrzypialy jakies drzwi i Abby zostala wepchnieta przez nie do srodka.
Nadal miala zwiazane rece, nie mogla wyhamowac upadku. Broda uderzyla o metalowa podloge, co na chwile ja zamroczylo. Byla zbyt oszolomiona, zeby probowac sie poruszyc, czy nawet jeknac. Bol przeszywal jej czaszke. Czyjes kroki zadudnily w dol po schodach. Jak przez mgle uslyszala slowa Tarasoffa.
– Przynajmniej nie zmarnuje sie zupelnie. Zdejmijcie jej tasme. Nie mozemy pozwolic, zeby sie udusila.
Przewrocila sie na plecy i probowala dostrzec cokolwiek. Widziala tylko slaby zarys sylwetki Tarasoffa stojacego w drzwiach. Cofnela sie, kiedy jeden z mezczyzn pochylil sie nad nia i zerwal tasme.
– Dlaczego? – zdolala wyszeptac. Tylko to jedno pytanie przychodzilo jej na mysl. – Dlaczego?
Ledwo dostrzegla, ze postac wzruszyla ramionami, tak jakby jej pytanie bylo zupelnie bezsensowne. Dwaj pozostali mezczyzni wycofali sie z pomieszczenia. Zaczeli zamykac drzwi.
– Czy chodzi o pieniadze? – krzyknela. – Czy sprawa jest az tak banalna?
– Pieniadze nic nie znacza – powiedzial Tarasoff – jezeli nie mozna za nie kupic tego, co jest potrzebne.
– Na przyklad serca?
– Na przyklad zycia swego jedynego dziecka. Swojej zony, siostry czy brata. Wlasnie ty, ty jedna powinnas rozumiec to najlepiej, DiMatteo. Wiemy o malym Pete i o wypadku. Mial tylko dziesiec lat, prawda? Wiemy, ze to bylo dla ciebie straszne przezycie. Pomysl tylko, co moglabys oddac za to, zeby uratowac zycie swego brata.
Nie odezwala sie.
– Czy nie oddalabys wszystkiego? Nie zrobilabys wszystkiego?
Tak – pomyslala – nie zastanawiajac sie nawet. Tak. Domyslil sie odpowiedzi.
– Wyobraz sobie, jak to jest, gdy umiera twoje wlasne dziecko. Miec wszystkie pieniadze swiata i wiedziec, ze ono i tak bedzie musialo czekac na swoja kolej. Po alkoholikach i narkomanach, czubkach i nierobach. – Umilkl, a potem dodal cicho. – Wyobrazasz to sobie?
Drzwi zamknely sie. Uslyszala szczek zasuwy.
Lezala w zupelnych ciemnosciach. Schody zadudnily pod krokami trzech mezczyzn wchodzacych na gore, z powrotem na poklad. W koncu rozlegl sie gluchy odglos zamykanej pokrywy luku. Potem slyszala juz tylko wiatr i czula, jak kadlub porusza sie, napinajac cumy.
Zamknela oczy i starala sie nie myslec o bracie. Nie mogla jednak odpedzic obrazu Pete’a dumnie prezentujacego swoj mundurek skauta. Przypomniala sobie, ze kiedy mial piec lat, mowil, ze Abby jest jedyna dziewczyna, z ktora chce sie ozenic. Pamietala, jaki byl zawiedziony, kiedy sie dowiedzial, ze nie mozna poslubic wlasnej siostry…
Co zrobilabym, zeby cie uratowac? Wszystko – mowila w myslach.
W ciemnosciach cos sie poruszylo. Abby zamarla. Znowu dobiegl ja cichy szmer. Szczury?
Odczolgala sie dalej od miejsca, skad slyszala szuranie i probowala podniesc sie na kolana. Nic nie widziala, mogla jedynie wyobrazic sobie wielkie gryzonie biegajace po podlodze wokol niej. Z trudem wstala. Rozlegl sie cichy trzask.
Nagle oslepilo ja swiatlo. Uskoczyla do tylu. Pod sufitem wisiala zarowka bez oslony. To nie szczury slyszala przedtem. To byl maly chlopiec.
Patrzyli na siebie dluzsza chwile w ciszy. Chociaz Abby stala bardzo spokojnie, widziala niepokoj w oczach chlopca. Jego chude nogi w krotkich spodenkach byly gotowe do ucieczki. Ale tu nie mialy dokad uciekac. Wygladal na jakies dziesiec lat, byl jasnowlosy i bardzo blady. W swietle kiwajacej sie zarowki jego czupryna miala kolor srebra. Abby zauwazyla niebieska smuge na policzku, i uswiadomila sobie, ze to byl siniak. Gleboko osadzone oczy chlopca byly podkrazone i przypominaly rowniez dwa siniaki na bladej twarzy malca.
Zrobila krok w jego kierunku. Cofnal sie.
– Nic ci nie zrobie – powiedziala. – Chce tylko z toba porozmawiac. Zmarszczyl czolo. Pokrecil glowa.
– Obiecuje, ze nic ci nie zrobie.
Chlopiec powiedzial cos, ale jego slowa byly niezrozumiale. Teraz ona zmarszczyla brwi i potrzasnela glowa. Patrzyli na siebie zdezorientowani. Nagle oboje spojrzeli w gore. Silniki statku zostaly uruchomione.
Abby w napieciu przysluchiwala sie odglosom lancuchow. Kilka chwil pozniej poczula kolysanie. Plyneli. Opuscili prawdopodobnie przystan i byli w drodze dokads. Nawet jezeli uda mi sie wydostac z tych wiezow i z tego pomieszczenia, nie mam dokad uciekac. Z rozpacza spojrzala na chlopca.
On juz nie zwracal uwagi na dzwiek pracujacych silnikow. Patrzyl na jej talie. Powoli okrazyl ja i zobaczyl, ze ma zwiazane z tylu rece. Potem przeniosl wzrok na swoja jedna dlon. Dopiero wtedy Abby zauwazyla, ze malec nie mial lewej reki. Przedramie konczylo sie kikutem. Przedtem trzymal je blisko ciala, jakby chcial ukryc przed nia swoje kalectwo. Teraz przygladal sie mu.
Potem spojrzal na nia i znowu cos powiedzial.
– Nie rozumiem, co mowisz.
Powtorzyl jeszcze raz to samo, tym razem w jego glosie slychac bylo zniecierpliwienie. Dlaczego ona go nie rozumiala? Co z nia bylo nie tak? Abby pokrecila glowa.
Patrzyli na siebie, oboje byli rozczarowani. Potem chlopiec podniosl glowe. Abby domyslila sie, ze podjal jakas decyzje. Przeszedl za nia i pociagnal ja za nadgarstki, probujac rozluznic wiezy swoja jedna reka. Sznur byl za mocno zacisniety. Maly uklakl za nia. Zaczal gryzc wezel zebami. Poczula na skorze jego cieply oddech. Pracowal cierpliwie jak mala, ale uparta myszka.
– Przykro mi, ale godziny wizyt juz minely – powiedziala pielegniarka. – Prosze poczekac. Nie mozecie tam wejsc! Stojcie!
Katzka i Vivian mineli biurko pielegniarek i poszli prosto do pokoju 621.
– Gdzie jest Abby? – spytal Katzka. Doktor Colin Wettig odwrocil sie do nich.
– Doktor DiMatteo zniknela.
– Mowil pan, ze tutaj bedzie bezpieczna – powiedzial Katzka. – Zapewnial pan, ze nic jej sie nie stanie.
– Byla pilnowana. Nikt nie mogl wejsc do niej bez mojego specjalnego zezwolenia.
– W takim razie, co sie z nia stalo?
– To pytanie powinniscie zadac doktor DiMatteo.
Obojetny ton glosu Wettiga rozzloscil Katzke, podobnie jak jego chlodne spojrzenie. Ten czlowiek nic po sobie nie pokazywal. W pelni siebie kontrolowal. Patrzac na nieprzenikniona twarz Wettiga, Katzka nagle zobaczyl siebie samego. Ta swiadomosc zaskoczyla go.
– Ona byla pod pana opieka, doktorze. Co wyscie z nia zrobili?
– Nie podoba mi sie to, co pan sugeruje.
Katzka przeszedl przez pokoj, chwycil Wettiga za klapy jego laboratoryjnego fartucha i pchnal go na sciane.
– Wy szuje. Dokad ja zabraliscie?
Niebieskie oczy Wettiga w koncu zdradzily cien niepokoju.
– Mowilem juz przeciez, ze nie wiem, gdzie ona jest! Pielegniarki wezwaly mnie o szostej trzydziesci, zeby mi powiedziec, ze zniknela. Zawiadomilismy straznikow. Juz przeszukali caly szpital, ale nigdzie jej nie znalezli.
– Ale pan wie, gdzie ona jest, prawda? Wettig pokrecil glowa.
– Nie wie pan? – Katzka potrzasnal nim raz jeszcze.
– Nic nie wiem! – wybuchnal Wettig.
Vivian podbiegla do nich i probowala ich rozdzielic.
– Przestan! Udusisz go! Katzka, pusc go!
Detektyw nagle puscil Wettiga. Doktor zachwial sie i oparl o sciane oddychajac ciezko.
– Sadzilem, biorac pod uwage jej stan i jej urojenia, ze bedzie bardziej bezpieczna w szpitalu. – Wyprostowal sie i potarl miejsce, gdzie kolnierz fartucha zostawil na szyi zaczerwieniony odcisk. Katzka patrzyl na ten slad zaskoczony wlasna gwaltownoscia.
Читать дальше