– Co to jest?
– To środek blokujący. Przeciwdziała przekaźnikowi nerwowemu organizmu, jakim jest acetylocholina. Efekt jest podobny jak przy tubokurarynie.
– Kurara?
– Tak, tylko że sukcynylocholina działa na zasadzie innego mechanizmu chemicznego. Często używa się jej na sali operacyjnej, po to, żeby zapobiec ruchom mięśni pacjenta w czasie operacji. To pozwala na lepszą pracę respiratora.
– Chcesz przez to powiedzieć, że był sparaliżowany?
– Kompletnie bezradny. Najgorsze jest to, że prawdopodobnie przez cały czas był przytomny, ale nie mógł stawiać oporu. – Rowbotham zrobił przerwę. – To straszna śmierć, Sług.
– W jaki sposób podaje się ten lek?
– W zastrzyku.
– Nie widzieliśmy żadnych śladów po igle na ciele zmarłego.
– Zastrzyk można również zrobić w skórę czaszki. Ślad mógł być ukryty między włosami. W końcu mówimy przecież o maleńkim ukłuciu. Mogliśmy przeoczyć je wskutek pośmiertnych zmian na skórze.
Katzka zastanawiał się przez chwilę nad tym, co usłyszał. Przypomniał sobie, co kilka dni temu usłyszał od Abby DiMatteo i czego jeszcze dotąd nie sprawdził.
– Czy mógłbyś przejrzeć dla mnie dwa stare raporty z sekcji zwłok? Jeden sprzed około sześciu lat. Facet, który skoczył z Tobin Bridge. Nazywał się Lawrence Kunstler.
– Przeliteruj nazwisko… No dobra, mam to. A ten drugi?
– Doktor Hennessy. Nie pamiętam imienia. Ten zginął przed mniej więcej trzema laty. Przypadkowe zatrucie tlenkiem węgla. Zginęła wtedy cała jego rodzina.
– Tego chyba pamiętam. Było tam małe dziecko.
– Tak, to ten. Sprawdzę, czy da się załatwić zezwolenie na ekshumacje.
– Czego szukasz, Sług?
– Jeszcze nie wiem. Czegoś, co wcześniej zostało pominięte. Czegoś, co może uda się znaleźć teraz.
– W trupie sprzed sześciu lat? – Rowbotham zaśmiał się sceptycznie. – Chyba przestajesz być realistą.
– Więcej kwiatów, pani Voss. Właśnie je przyniesiono. Czy chce pani, żebym je tutaj postawiła? Czy może zanieść je do salonu?
– Proszę przynieść je tutaj. – Nina siedziała w fotelu przy swoim ulubionym oknie i patrzyła, jak pokojówka wnosi wazon i stawia go na nocnym stoliku. Zaczęła poprawiać kwiaty i gdy je poruszyła, Nina poczuła zapach szałwii i floksów.
– Postaw je tutaj, przy mnie.
– Dobrze, proszę pani – przestawiła wazon na mały stolik obok fotela. Musiała zabrać stamtąd lilie, żeby pomieścić nowe kwiaty. – Te są inne, niż kwiaty, które pani zwykle dostaje, prawda? – zauważyła pokojówka. Z tonu jej głosu Nina domyśliła się, że nie bardzo podobał się jej nowy bukiet.
– Nie – Nina uśmiechnęła się do kwiatów. Kochała kwiaty i ogrody. Jej czułe oko dostrzegało każdą plamkę koloru. Rosyjska szałwia i różowe floksy. Purpurowe dzwonki i żółte jaskry. I stokrotki. Mnóstwo stokrotek. Takie zdawałoby się pospolite kwiatki. Jak ktoś zdołał znaleźć stokrotki o tej porze roku?
Przesunęła dłonią po kwiatach, z przyjemnością wąchając zapachy późnego lata. Odkąd zachorowała nieczęsto zaglądała do ogrodu. Lato już się skończyło, więc ich dom w Newport zamknięto na zimę. Bardzo nie lubiła tej pory roku! W ogrodzie wszystko więdło i w dodatku musieli wracać do Bostonu, do domu z sufitami zdobnymi w pozłacane gipsowe liście z okazałymi drzwiami i łazienkami wykładanymi marmurem. Ciemne drewno działało na nią przytłaczająco. W letnim domu królowało światło i czuć było ciepłe podmuchy morskiej bryzy. Dom w Bostonie zawsze przywodził jej na myśl zimę. Wzięła stokrotkę i wdychała jej cierpki zapach.
– Może wolałaby pani mieć obok siebie lilie? – zapytała pokojówka. – One pachną tak cudownie.
– Mam od nich ból głowy. Od kogo są te kwiaty?
Pokojówka wzięła małą kopertę przyklejoną do wazonu, otworzyła ją i przeczytała:
– „Pani Voss. Szybkiego powrotu do zdrowia. Joy”. Tylko tyle tutaj jest napisane.
Nina zmarszczyła brwi.
– Nie znam nikogo o tym imieniu.
– Może później przypomni się pani. Czy chciałaby się pani teraz położyć? Pan Voss mówi, że musi pani odpoczywać.
– Mam już dość leżenia w łóżku.
– Ale pan Voss mówi…
– Później się położę. Chcę jeszcze trochę tu posiedzieć. Sama. Pokojówka zawahała się, potem ukłoniła i niechętnie wyszła z pokoju. Wreszcie – pomyślała Nina. W końcu jestem sama.
Przez ostatni tydzień, odkąd wyszła ze szpitala, ciągle ktoś się wokół niej kręcił. Prywatne pielęgniarki, lekarze i pokojówki. No i Wiktor. Przede wszystkim Wiktor, który prawie nie odchodził od jej łóżka. Czytał na głos wszystkie karty z życzeniami szybkiego powrotu do zdrowia, przysłuchiwał się wszystkim rozmowom, jakie prowadziła przez telefon. Ochraniał ją i izolował od świata. Trzymał w tym wielkim domu. A wszystko dlatego, że ją kochał. Być może kochał ją zbyt mocno.
Zmęczona poprawiła się wygodniej w fotelu i stwierdziła, że patrzy prosto na swój własny portret wiszący na przeciwległej ścianie. Wiktor zażyczył sobie tego portretu wkrótce po ich ślubie. Wybrał nawet suknię, długą, z jasnofioletowego jedwabiu w delikatny wzór z różyczek. Stała pod łukiem obrośniętym winoroślą, w dłoni trzymała jedną, białą różę, druga ręka zwisała trochę nienaturalnie. Uśmiech sportretowanej Niny był nieśmiały, niepewny, tak jakby myślała sobie: ja tylko zastępuję tutaj kogoś innego.
Patrząc teraz na siebie sprzed lat, zdała sobie sprawę, że wcale tak bardzo nie zmieniła się od czasu, kiedy jako panna młoda pozowała w ogrodzie. Lata zmieniły oczywiście jej wygląd. Nie była już młodą, zdrową dziewczyną o różowej cerze. A jednak wiele rzeczy pozostało niezmienionych. Ciągle była nieśmiała, ciągle niepewna siebie. I ciągle była kobietą, którą Wiktor Voss wziął sobie na własność. Usłyszała jego kroki, kiedy wszedł do sypialni.
– Luiza powiedziała mi, że nie chciałaś się położyć. Powinnaś odpoczywać.
– Czuję się dobrze, Wiktorze.
– Nie wyglądasz jeszcze zbyt dobrze.
– Minęło już trzy i pół tygodnia. Doktor Archer twierdzi, że inni pacjenci już chodzą na spacery.
– Ty nie jesteś taka, jak inni pacjenci. Uważam, że powinnaś się zdrzemnąć.
Popatrzyła na niego i powiedziała stanowczo:
– Zostanę tutaj, Wiktorze. Chcę popatrzeć przez okno.
– Nina, ja chcę dla ciebie jak najlepiej.
Ona jednak już odwróciła się do niego tyłem i przyglądała się alejce w parku. Jesienna złocistość drzew powoli zaczynała zastępować bure kolory.
– Chciałabym wybrać się na przejażdżkę.
– Jeszcze za wcześnie.
– … Po parku, nad rzekę. Gdziekolwiek, byle dalej od tego domu.
– Nie słuchasz mnie, Nina. Westchnęła i smutno powiedziała.
– To ty mnie nie słuchasz.
Przez chwilę milczał, a potem zapytał, wskazując na wazon kwiatów stojący na stole obok fotela.
– Skąd są te kwiaty?
– Dopiero je przyniesiono.
– Kto je przysłał? Wzruszyła ramionami.
– Ktoś o imieniu Joy.
– Takie kwiaty można zbierać na byle łące.
– Dlatego nazywa się je polnymi.
Wziął wazon i przeniósł go w odległy kąt pokoju. Potem postawił obok niej lilie.
– Przynajmniej te nie są chwastami – powiedział i wyszedł z pokoju. Patrzyła na lilie. Były piękne. Egzotyczne i doskonałe. Ich intensywny zapach przyprawiał ją o mdłości. Zamrugała powiekami, odpędzając łzy, które niespodziewanie napłynęły jej do oczu i skupiła się na kopercie leżącej na stole. Tej, która przypięta była do bukietu.
Читать дальше