Vivian skończyła ostatni kawałek pizzy. Abby nie miała pojęcia, jak taka mała osóbka mogła tyle jeść i jak to wszystko w sobie mieściła. Istota tak nieduża spalała kalorie z nadzwyczajną szybkością. Już od dłuższego czasu siedziały przy stoliku u Gianelliego, ale Abby zdołała przełknąć zaledwie kilka kęsów.
Vivian wytarła palce serwetką.
– To znaczy, że Mark nic nie wie?
– Nic mu nie powiedziałam. Chyba po prostu boję się.
– Jak możesz to znieść? Mieszkacie w tym samym domu i nie rozmawiacie ze sobą?
– Rozmawiamy. Tylko nie o tym. – Abby położyła rękę na pliku notatek leżących na stole. Przez cały dzień nosiła je z sobą. Uważała, żeby Mark ich nie znalazł. Zeszłej nocy, kiedy wróciła do domu, schowała notes pod kanapę. Miała wrażenie, że ostatnio coraz więcej rzeczy przed nim kryła. Nie wiedziała, jak długo zdoła to wszystko tak ciągnąć.
– Abby, w końcu będziemy musiały mu o tym powiedzieć.
– Jeszcze nie teraz. Najpierw muszę być pewna.
– Chyba nie boisz się Marka?
– Obawiam się, że on wszystkiemu zaprzeczy. A ja nie będę wiedziała, czy mówi prawdę, czy nie. – Przeczesała palcami włosy. – Boże, mam wrażenie, że rzeczywistość wali się na mnie. Kiedyś wydawało mi się, że moja pozycja jest pewna. Jeżeli czegoś chciałam wystarczająco mocno, to po prostu pracowałam na to. Teraz nie mogę zdecydować, co powinnam robić, jaki ma być następny ruch. Wszystko, na co mogłam liczyć, już nie istnieje.
– Masz na myśli Marka.
Abby przetarła dłońmi zmęczoną twarz.
– Zwłaszcza jego.
– Wyglądasz okropnie, Abby.
– Nie spałam zbyt dobrze. Jest tyle spraw, które muszę przemyśleć. Nie chodzi tylko o Marka. Także o Mary Allen. Ciągle czekam, aż detektyw Katzka pojawi się na progu mojego domu z kajdankami.
– Sądzisz, że podejrzewa ciebie?
– Jest zbyt inteligentny, by mnie nie podejrzewać.
– Przecież nic ci nie powiedział. Może cała sprawa jakoś się rozpłynie. Może za bardzo się tym przejmujesz.
Abby przypomniała sobie spokojne szare oczy Bernarda Katzki.
– Tego człowieka trudno jest rozszyfrować. On jest nie tylko inteligentny, ale i niezwykle wytrwały. Trochę boję się go. Jednocześnie w jakiś niewytłumaczalny sposób jestem nim zafascynowana.
Vivian odchyliła się lekko na krześle.
– Interesujące. Ofiara, którą intryguje jej myśliwy.
– Czasem mam ochotę zadzwonić do Katzki i wyspowiadać się ze wszystkiego. Mieć to już za sobą. – Abby ukryła twarz w dłoniach. – Jestem tak zmęczona, że mam ochotę gdzieś uciec i przespać cały tydzień.
– Może powinnaś wyprowadzić się od Marka. U mnie jest wolny pokój, a moja babcia wkrótce wyjeżdża.
– Myślałam, że mieszka z tobą na stałe.
– Przemieszkuje u wszystkich swoich wnuków. Teraz wybiera się z wizytą do mojego kuzyna z Concord.
Abby pokręciła głową.
– Nie wiem, co mam robić. Kocham Marka. Nie ufam mu już, ale ciągle go kocham. Jednocześnie zdaję sobie sprawę z tego, że to, co ja i ty robimy, może go zrujnować.
– Może również ocalić mu życie. Abby spojrzała z rozpaczą na Vivian.
– Ocalę mu życie, ale zniszczę jego karierę. Nie przypuszczam, żeby chciał mi później za to podziękować.
– Aaron pewnie by ci podziękował. Kunstler też. A już na pewno zrobiłyby to żona i córka Hennessy’ego.
Abby milczała.
– Jesteś pewna, że Mark jest w to wszystko wmieszany?
– Nie jestem pewna. Właśnie dlatego jest to dla mnie takie trudne. Chciałabym mu wierzyć. Nie mam jednak żadnych dowodów, które świadczyłyby za nim albo przeciw niemu. – Wskazała notatki. – Przejrzałam już dwadzieścia pięć kart. Niektóre transplantacje przeprowadzono dwa lata temu. Nazwisko Marka jest wymienione przy każdej operacji.
– Tak samo Archera i Aarona. To niczego nie dowodzi. Czego jeszcze się dowiedziałaś?
– Wszystkie rejestry wyglądają mniej więcej tak samo. Nie ma między nimi jakichś wyraźnych różnic.
– No dobra, a co z dawcami?
– To wydaje się trochę bardziej interesujące. – Abby rozejrzała się po restauracji. Potem pochyliła się do Vivian. – Nie we wszystkich kartach podane jest, skąd pochodzi organ dawcy. W niektórych jednak są pewne notatki. I tutaj mamy kilka zbieżności. Cztery razy wspomniano Burlington, Vermont.
– Szpital Wilcox Memorial?
– Nie wiem. W notatkach pielęgniarek nie było nazw szpitali. Niezwykłe jest jednak to, że w tak stosunkowo niewielkim mieście, jakim jest Burlington, znalazło się aż tyle osób z martwymi mózgami.
Vivian spojrzała na nią zaskoczona.
– Coś tu się naprawdę nie zgadza. Przypuszczałyśmy przecież, że chodzi tu o jakiś drugi obieg w sieci, o dawców, których celowo trzyma się poza systemem rejestracji. W ten sposób trudno jednak wytłumaczyć fakt, że tyle dawców pochodziło z tego samego miasta. Chyba że…
– Chyba że specjalnie postarano się o dodatkowych dawców. Obie umilkły.
Burlington to miasto uniwersyteckie, myślała Abby. Pełno w nim młodych i zdrowych studentów, którzy mają młode i zdrowe serca.
– Czy mogłabyś mi podać daty tych czterech pobrań w Burlington? – poprosiła Vivian.
– Oczywiście. Po co ci one?
– Sprawdzę ich zgodność z rejestrem zgonów w Burlington. Dowiem się, kto zmarł w danym dniu. Może uda nam się odnaleźć nazwiska tych czterech dawców i dowiedzieć się, w jaki sposób wszyscy zakończyli życie.
– Nie wszystkie rejestry podają przyczyny śmierci.
– Będziemy więc musiały sprawdzić świadectwa zgonu. Oznacza to, że jedna z nas będzie musiała odbyć wycieczkę do Burlington. Nie jest to bynajmniej miejsce, do którego bardzo chciałabym pojechać. – Głos Vivian brzmiał wojowniczo, ale zarazem nie potrafiła ukryć swoich obaw.
– Jesteś pewna, że chcesz to zrobić? – spytała Abby.
– Jeżeli zrezygnujemy, Wiktor Voss będzie mógł świętować swoje zwycięstwo. Przegrani będą wtedy ludzie tacy, jak Josh O’Day. – Vivian przerwała na chwilę, a potem cicho spytała: – A czy ty również chcesz to zrobić, Abby?
Abby zasłoniła dłońmi twarz.
– Chyba nie mam już wyboru.
Samochód Marka stał na podjeździe.
Abby zaparkowała za nim i wyłączyła silnik. Dość długo siedziała, zbierając energię na to, by wysiąść z samochodu, wejść do domu i stanąć z nim twarzą w twarz.
W końcu wstała z siedzenia, zamknęła wóz i podeszła do drzwi frontowych.
Był w salonie. Oglądał wieczorne wiadomości. Jak tylko weszła, wyłączył telewizor.
– Jak się miewa Vivian? – zapytał.
– W porządku. Spadła na cztery łapy. Zamierza załatwić sobie praktykę w Wakefield. – Abby powiesiła w szafie płaszcz. – A jak tobie minął dzień?
– Mieliśmy pękniętą tętnicę. Gość stracił sporo krwi. Dopiero po siódmej skończyliśmy operować.
– Pacjent przeżył?
– Nie. Straciliśmy go.
– Przykro mi. – Zamknęła drzwi szafy. – Jestem zmęczona. Chyba pójdę na górę i wezmę kąpiel.
– Abby.
Zatrzymała się i spojrzała na niego. Dzieliła ich przestrzeń salonu, ale wydawało się, że przepaść między nimi jest o wiele większa.
– Co się z tobą stało? – zapytał Mark. – Czy coś jest nie tak?
– Sam wiesz, co jest nie tak. Martwię się o pracę.
– Mam na myśli nas. Co się stało z nami? Nie odpowiedziała.
– Rzadko cię widuję. Częściej jesteś u Vivian niż tutaj, a kiedy już tu jesteś, to zachowujesz się tak, jakbyś była nieobecna.
Читать дальше