Śmierć w szpitalu nie jest okazją do przemówień, trzeba tylko podpisać rozmaite dokumenty. Abby wzięła kartę Mary Allen i zakończyła tę część zadania. Napisała: „Brak samoczynnego oddechu i pulsu. Osłuchiwanie nie wykazało akcji serca. Źrenice nieruchome, w pozycji centralnej. Zgon pacjenta stwierdzono o godzinie 03:05”. – Zamknęła kartę i odwróciła się, żeby wyjść.
Brenda Hainey stała w drzwiach.
– Przykro mi, panno Hainey – powiedziała Abby. – Pani ciotka odeszła we śnie.
– O której to się stało?
– Trochę po północy. Jestem pewna, że odeszła spokojnie.
– Czy ktoś był przy niej, kiedy to nastąpiło?
– Pielęgniarki dyżurowały na oddziale.
– Ale tutaj nie było nikogo. To znaczy na tej sali.
Abby zawahała się. Zdecydowała, że mówienie prawdy jest zawsze najlepszym wyjściem.
– Nie. Była sama. Jestem pewna, że to się stało, kiedy spała. Odeszła spokojnie. – Abby odsunęła się od łóżka. – Może pani przy niej zostać przez chwilę, jeżeli pani chce. Poproszę pielęgniarki, żeby dały pani trochę czasu. – Ruszyła w kierunku drzwi.
– Dlaczego nic nie zostało zrobione, żeby ją uratować? Abby odwróciła się i spojrzała na Brendę.
– Nic nie można było zrobić.
– Można przecież przywrócić pracę serca, prawda? Sprawić, żeby znowu zaczęło bić?
– Tylko w pewnych okolicznościach.
– Czy próbowaliście tego?
– Nie.
– Dlaczego nie? Ponieważ była za stara, żeby ją ratować?
– Wiek nie ma tu nic do rzeczy. Ona była w ostatnim stadium raka.
– Przecież do szpitala przyjęto ją zaledwie dwa tygodnie temu. Tak mi powiedziała.
– Była już wtedy bardzo chora.
– Sądzę, że wy tutaj tylko zaszkodziliście jej.
Abby czuła, że żołądek podjeżdża jej do gardła. Była zmęczona, chciała wrócić do łóżka, a ta kobieta nie dawała jej spokoju. Trzeba było to jakoś znieść. Musiała zachować spokój.
– Nie mogliśmy nic już dla niej zrobić – powtórzyła Abby.
– Dlaczego przynajmniej nie spróbowano pobudzić jej serca elektrowstrząsami?
– Została zapisana jako pacjentka, której nie należy poddawać reanimacji. U takich pacjentów nie stosuje się elektrowstrząsów. Nie podłączyliśmy jej do respiratora na jej własną prośbę. Uszanowaliśmy jej wolę. Pani również powinna to zrobić, panno Hainey. – Po tych słowach Abby szybko wyszła, zanim jeszcze zdążyła powiedzieć coś, czego mogła później żałować.
Mark ciągle jeszcze spał tak, jak go zostawiła. Wgramoliła się na łóżko, ułożyła obok niego, starając się schować w to bezpieczne, ciepłe miejsce u boku najdroższej osoby. Ale nie mogła zapomnieć o Mary Allen, o ręczniku wepchniętym pod opadającą brodę, o powiekach przesłaniających szklistą rogówkę oczu, o jej ciele w pierwszej fazie po śmierci. Uświadomiła sobie, że prawie nic nie wiedziała o życiu Mary Allen i co myślała, kogo kochała. Abby była jej lekarzem, a wszystko, co o niej wiedziała to tylko, w jaki sposób pacjentka zmarła. Zmarła spokojnie w szpitalnym łóżku. Ale niezupełnie tak. Przecież jakiś czas przed śmiercią Mary Allen wyrwała sobie kroplówkę. Pielęgniarki znalazły krew i płyny ustrojowe na podłodze. Czy Mary coś obudziło? Czy była czymś zaniepokojona? Dlaczego wyciągnęła igłę kroplówki? Tego Abby nigdy nie będzie miała możliwości dowiedzieć się.
Mark westchnął i przysunął się bliżej niej. Wzięła jego rękę i przycisnęła do swojego serca. Tak. Mimo tych smutnych spraw w życiu zawodowym uśmiechnęła się. To był początek ich nowego życia. Jej i Marka. Życie Mary Allen dobiegło końca, a ich dopiero się zaczynało. Śmierć każdego pacjenta jest rzeczą smutną, ale szpital to miejsce, gdzie jedno życie się kończy, a inne zaczyna.
Dochodziła dziesiąta rano, kiedy taksówkarz wysadził Brendę Hainey przed jej domem w Chelsea. Jeszcze nie jadła śniadania. Od tamtego telefonu ze szpitala nie zmrużyła nawet oka. Nie czuła jednak ani głodu, ani zmęczenia. Była niezwykle spokojna.
Modliła się przy łóżku swojej ciotki do piątej nad ranem, kiedy to pielęgniarki przyszły zabrać ciało do kostnicy. Wyszła ze szpitala z zamiarem udania się prosto do domu, ale jadąc taksówką, przez cały czas czuła się tak, jakby czegoś nie dokończyła. Miało to związek z duszą ciotki Mary i jej obecną podróżą po wszechświecie. Jeżeli oczywiście w ogóle dokądś leciała. Może po prostu utknęła gdzieś, tak jak winda między piętrami. Brenda nie była pewna, czy dusza ciotki leciała w dół czy w górę i to właśnie ją gnębiło. A sama ciotka Mary nie ułatwiała jej zadania. Nie przyłączyła się do jej modlitw, nie prosiła Boga o przebaczenie, nawet nie spojrzała na Biblię, którą Brenda zostawiła przy jej łóżku. Ciotka Mary była zbyt obojętna – myślała Brenda. W sytuacji ostatecznej człowiek nie jest przecież obojętny.
Brenda już wcześniej widziała u innych krewnych i przyjaciołach, przy śmierci których była obecna, jak w miarę zbliżania się końca, stawali się spokojni. Ona była jedyną osobą, która otwarcie mówiła o zbawieniu duszy, jedyną, którą obchodziło, w jakim kierunku ich dusza uleci. To dobrze, że się przejmowała. Brała to sobie do serca tak bardzo, że zawsze starała się wiedzieć na bieżąco, kto w rodzinie był poważnie chory. Nieważne, w jakim odległym regionie kraju mieszkali, jechała do nich i zostawała aż do końca. Stało się to jej powołaniem. Właśnie dlatego niektórzy nazywali ją rodzinną świętą. Była zbyt skromna, żeby zgodzić się z takim określeniem. Nie, nie. Ona po prostu głosiła słowo Boże, tak jak każdy wierny powinien to robić.
W przypadku ciotki Mary nie udało jej się. Śmierć przyszła za wcześnie. Zanim ciotka zdążyła w pełni przyjąć Boga i otworzyć przed Nim serce. Właśnie dlatego około piątej czterdzieści pięć, siedząc w taksówce odjeżdżającej spod szpitala Bayside, Brendę ogarnęło poczucie klęski. Jej ciotka nie żyła. Teraz już nie można było zbawić jej duszy. Brenda nie wykazała wytrwałości. Nie potrafiła ciotki przekonać. Gdyby ciotka Mary żyła o jeden dzień dłużej, Brenda miałaby jakąś szansę.
Taksówka minęła kościół. Był to kościół innego wyznania, ale kościół, to kościół.
– Proszę się zatrzymać – nakazała taksówkarzowi. – Chcę tutaj wysiąść.
Tak więc o szóstej nad ranem Brenda trafiła do kościoła świętego Andrzeja. Dwie i pół godziny siedziała tam z pochyloną głową, bezgłośnie poruszając ustami. Modliła się za ciotkę Mary, modliła się o to, by grzechy jej, wszystkie jakie popełniła, zostały jej odpuszczone. Prosiła, żeby dusza ciotki nie trwała przez wieki między piętrami, ale żeby winda jej duszy zaczęła jechać w górę. Kiedy Brenda wreszcie podniosła głowę, była już ósma trzydzieści. Kościół wciąż był pusty. Światło poranka wpadało do wnętrza przez niebieskie i złote witraże w oknach. Kiedy spojrzała na ołtarz, zobaczyła światło otaczające głowę Chrystusa. Zdawała sobie sprawę, że był to blask słońca, ale uznała ten moment za znak z nieba, że modlitwy jej zostały wysłuchane i ciotka Mary była zbawiona.
Brenda wstała z ławki. Teraz poczuła głód. Była bardzo zadowolona z siebie. Kolejna dusza zwróciła się ku światłu, a wszystko to dzięki jej wysiłkom. Jakie szczęście, że Bóg zechciał jej wysłuchać! Wyszła z kościoła, czując się cudownie lekko, jakby jej stopy ledwo dotykały ziemi. Znowu wsiadła do taksówki akurat stojącej przy krawężniku. Jakby czekała specjalnie na nią. To był kolejny znak.
Читать дальше