Podczas drogi do domu czuła się jak w transie. Wchodząc po schodach, myślała o śniadaniu i o zasłużonej drzemce. Nawet słudzy Pana potrzebowali odpoczynku. Otworzyła drzwi.
Na podłodze leżała rozsypana poczta, wsunięta przez szparę. Rachunki, biuletyny kościelne i prośby o dary. Na świecie było tylu potrzebujących! Brenda zebrała koperty i zaczęła je przeglądać. Na samym wierzchu była koperta z jej nazwiskiem. Nic więcej na niej nie było, tylko jej nazwisko. Żadnego adresu zwrotnego. Złamała pieczęć i rozłożyła papier. Na kartce wydrukowano tylko jedno zdanie:
„Pani ciotka nie zmarła śmiercią naturalną”.
Pod spodem widniał podpis: „Przyjaciel”.
Plik kopert wysunął się jej z dłoni, rachunki i biuletyny rozsypały się po kuchennej podłodze. Opadła na krzesło. Już nie była głodna ani spokojna.
Za oknem usłyszała krakanie. Spojrzała w stronę, skąd dobiegał głos i zobaczyła kruka siedzącego na gałęzi pobliskiego drzewa. Jego żółte oko patrzyło prosto na nią.
To był jeszcze jeden znak.
Frank Zwick stał przy stole, na którym leżał pacjent. Podniósł głowę i spojrzał na Abby.
– Chyba nadszedł czas na gratulacje.
Abby z rękami ociekającymi wodą po obowiązkowym dziesięciominutowym myciu właśnie weszła na salę operacyjną. Dwie pielęgniarki i Zwick uśmiechali się do niej.
– Nigdy nie myślałam, że to doktora Marka kiedyś dopadnie. Nawet za sto lat – powiedziała jedna z pielęgniarek, podając Abby ręcznik. – To dowodzi, że kawalerstwo jest uleczalne. Kiedy się pani oświadczył?
Abby wsunęła ręce w fartuch i naciągnęła rękawiczki.
– Dwa dni temu.
– I trzymała to pani w tajemnicy przez całe dwa dni? Abby zaśmiała się.
– Chciałam się upewnić, że nie zmieni zdania. I nie zmienił. Wiemy na pewno, że chcemy być razem teraz bardziej niż kiedykolwiek przedtem. – Ciągle uśmiechając się, podeszła do stołu. Pacjent już był uśpiony. Jego odsłonięta klatka piersiowa miała żółtobrązowy kolor od betadyny, którą pomalowano skórę. Miała to być prosta resekcja fragmentu płuca z guzkiem. Abby sprawnie wykonywała wszystkie czynności przedoperacyjne ze swobodą świadczącą o tym, że robiła to już wiele razy. Rozłożyła sterylne pokrowce. Zacisnęła uchwyty. Rozłożyła niebieskie prześcieradła i zamocowała jeszcze kilka uchwytów.
– To kiedy wypada ten wielki dzień? – zapytał Zwick.
– Jeszcze dokładnie nie ustaliliśmy. – A przecież teraz ona i Mark rozmawiali ze sobą tylko o tym. Jak huczne ma być wesele? Kogo zaprosić? W pomieszczeniu czy na wolnym powietrzu? Na pewno o jednym już zadecydowali. Miesiąc miodowy chcieli spędzić na plaży. Jakiejkolwiek, byleby w pobliżu były palmy. Czuła, że uśmiecha się na samą myśl o ciepłym piasku i niebieskiej wodzie. I o Marku.
– Mark pewnie myśli o jachcie – powiedział Zwick. – Może będzie chciał wziąć ślub na łodzi.
– Żadnych łodzi.
– O, o… To brzmi bardzo zdecydowanie.
Skończyła przykrywać pacjenta i spojrzała na Marka, który właśnie wchodził na salę. Włożył rękawiczki, świeży fartuch i zajął miejsce przy stole operacyjnym, naprzeciwko niej. Uśmiechnęli się do siebie. Abby wzięła skalpel. Rozległ się dźwięk interkomu. Jakiś głos zapytał.
– Czy jest tam doktor DiMatteo?
– Tak – odpowiedziała pielęgniarka.
– Proszę jej powiedzieć, żeby zdjęła fartuch i wyszła z sali.
– Ale oni właśnie mają otwierać pacjenta. Czy to nie może zaczekać? Po krótkiej przerwie głos znowu się odezwał:
– Pan Parr zadecydował, że doktor DiMatteo ma wyjść z sali.
– Proszę mu powiedzieć, że operujemy! – powiedział Mark.
– On o tym wie. Doktor DiMatteo jest potrzebna tutaj – powtórzył głos z interkomu. – Teraz.
Mark spojrzał na Abby.
– Idź. Poproszę, żeby przysłali jakiegoś stażystę.
Abby odeszła od stołu i nerwowo zaczęła zdejmować fartuch. Coś było nie tak. Parr nie wywołałby jej z operacji, gdyby nie chodziło o jakąś poważną sprawę. Gdy wychodziła z sali operacyjnej, serce waliło jej jak oszalałe.
Jeremiah Parr stał przy biurku na korytarzu. Razem z nim czekało dwóch strażników z ochrony szpitala i przełożona pielęgniarek. Wszyscy byli bardzo poważni.
– Doktor DiMatteo – zaczął Parr – prosimy, żeby poszła pani z nami. Abby spojrzała na strażników. Stanęli po obu jej stronach. Była tu obecna również przełożona. Przesunęła się krok w tył.
– O co chodzi? – spytała Abby. – Dokąd idziemy?
– Do pani szafki.
– Nie rozumiem.
– To rutynowa kontrola, pani doktor.
Mając dwóch strażników po bokach, Abby nie miała nic do powiedzenia, musiała posłusznie pójść za Parrem do damskiej szatni. Przełożona pielęgniarek weszła do środka pierwsza, żeby sprawdzić, czy w pomieszczeniu nie ma nikogo z personelu. Potem skinęła na Parra, dając znak, że mogą wchodzić.
– Czy zajmuje pani szafkę z numerem siedemdziesiąt dwa? – spytał Parr.
– Tak.
– Proszę ją otworzyć.
Abby sięgnęła do zamka z kombinacją cyfrową. Przekręciła pierwszą tarczę, a potem odwróciła się do Parra.
– Najpierw chciałabym wiedzieć, dlaczego?
– To zwykła kontrola.
– Wydaje mi się, że nie jestem uczennicą w szkole średniej, której sprawdza się szafki. Czego szukacie?
– Proszę po prostu otworzyć szafkę.
Abby spojrzała na strażników, potem na przełożoną pielęgniarek. Patrzyli na nią z rosnącą podejrzliwością. Z nimi nie ma co walczyć – pomyślała. Jeżeli odmówię, pomyślą, że coś tam ukrywam. Lepiej chyba ich posłucham, to jedyne wyjście w tej wariackiej sytuacji.
Jeszcze raz sięgnęła do zamka i wybrała odpowiednie numery.
Parr podszedł bliżej. Strażnicy również. Stanęli tuż za nią, kiedy otwierała drzwiczki szafki.
Wewnątrz było jej zwykłe ubranie, stetoskop, torebka, kosmetyczka w kwiaty z rzeczami, które przydawały się, kiedy miała nocne dyżury i długi biały fartuch, który wkładała na obchody. Chcieli, żeby z nimi współpracowała, proszę bardzo. Otworzyła suwak kosmetyczki w kwiaty i pokazała wszystkim jej zawartość. To było jak szkolna demonstracja intymnych przyborów toaletowych. Szczoteczka do zębów, tampony. Jeden ze strażników zarumienił się. Zapięła kosmetyczkę i otworzyła torebkę. Tutaj też żadnych niespodzianek. Portfel, książeczka czekowa, kluczyki do samochodu, jeszcze kilka tamponów. Strażnicy czuli się niezręcznie i trochę głupio. Abby zaczynało to bawić.
Włożyła torebkę z powrotem do szafki i zdjęła biały fartuch z wieszaka. W momencie, kiedy to robiła, poczuła, że jest cięższy. Sięgnęła do kieszeni i poczuła jakiś cylindryczny kształt o gładkiej powierzchni. Szklana fiolka. Wyciągnęła ją i spojrzała na naklejkę: „Morfina”. Fiolka była prawie pusta.
– Doktor DiMatteo – powiedział Parr – proszę mi to oddać. Spojrzała na niego zdumiona.
– Nie mam pojęcia, skąd się to tutaj wzięło.
– Proszę dać mi tę fiolkę.
Była zbyt zdziwiona i machinalnie po prostu podała mu ją.
– Nie wiem, w jaki sposób się tutaj znalazła – powiedziała. – Nigdy wcześniej jej nie widziałam.
Parr wręczył fiolkę przełożonej. Potem odwrócił się do strażników.
– Proszę odeskortować doktor DiMatteo do mego biura.
– To jakaś kompletna bzdura – powiedział Mark. – Ktoś ją wrobił i wszyscy dokładnie zdają sobie z tego sprawę.
– Nic mi o tym nie wiadomo – stwierdził Parr.
Читать дальше