Bobby uśmiechnął się kwaśno.
– No cóż, jak chcesz, możesz jej o tym napisać. – Spoważniał. Wzruszył ramionami. – Jest, jak jest. Próbuję stosować się do twoich rad, koncentrować na rzeczach, które mogę kontrolować, a resztę sobie odpuszczać. Nie mogę kontrolować matki, dziadków ani George’a.
– Bardzo rozsądnie.
– Tak, prawdziwy mędrzec się ze mnie zrobił.
Uśmiechnęła się.
– Przejdźmy do innych spraw. Co z pracą?
– Zaczynam w przyszłym tygodniu.
– Cieszysz się?
Poprawił się na krześle.
– Raczej mam tremę.
– Trudno się dziwić.
Zamyślił się.
– Oczyścili mnie z zarzutu zabójstwa Jimmy’ego i Copleya, więc pod tym względem wszystko gra. Ale im podpadłem. To, że pomagałem Catherine, sposób, w jaki prowadziłem śledztwo… Spaliłem za sobą wiele mostów. Służba w STOP wymaga umiejętności pracy w zespole. A wielu chłopaków wątpi, czy jestem do tego zdolny.
– A co ty myślisz?
– Brak mi tej roboty – wyznał. – Jestem w tym dobry, a gdybym musiał znów to udowodnić, cóż, udowodnię to. Nie boję się wyzwań.
– Czy uważasz, że jesteś zdolny do pracy w zespole?
– Pewnie. Ale to nie znaczy, że jestem gotów do robienia głupot. Jeśli wszyscy zaczną skakać z mostu, zrobisz to samo, czy dla dobra ogółu powiesz: „Ej, chłopaki, przestańcie, to bez sensu”? Z całym szacunkiem dla D.D. i innych śledczych, nie mieli pojęcia, co działo się u Gagnonów.
A ja owszem. Działałem zgodnie z własnym sumieniem. I jestem z tego dumny. Tak właśnie powinien postępować dobry policjant.
– No proszę, Bobby, poczyniłeś wielkie postępy.
– Robię, co mogę.
Zniżyła głos, więc od razu domyślił się, o co spyta.
– Nadal o nim śnisz?
– Czasem.
– Jak często?
– Nie wiem. – On też zaczął mówić ciszej. Nie patrzył na nią, wbił wzrok w dyplom na ścianie. – Trzy, cztery razy w tygodniu.
– To już lepiej.
– Tak.
– A jak sypiasz?
– Jako tako. Przede mną długa droga.
– Czy kiedykolwiek przestaniesz myśleć o Jimmym Gagnonie?
– Wątpię. Zabiłem go. To wielki ciężar. Zwłaszcza że być może nie zasłużył na śmierć. Zwłaszcza że… no właśnie, w tym cały problem. Minęły dwa miesiące, a ja nadal nie jestem pewien, co stało się tamtej nocy.
– Policja nie postawi zarzutów Catherine?
– Nie mają dowodów.
– Przecież mówiłeś, że znaleźli w jej komodzie pistolet.
Wzruszył ramionami.
– I czego to dowodzi? Że strzelała we własnym domu? To nie jest zabronione. To ja podjąłem decyzję, by zabić Jimmy’ego. To ja widziałem jego twarz. To ja pociągnąłem za spust.
– Nienawidzisz jej?
– Czasami.
– A co czujesz oprócz tego?
Uśmiechnął się kwaśno.
– Wolałbym zachować to dla siebie.
Doktor Lane pokręciła głową.
– To niebezpieczna kobieta, Bobby.
– Co ty powiesz…
– No dobrze, na razie wystarczy. Podpisałam papiery i wysłałam je porucznikowi Bruniemu. Oczywiście, możesz do mnie dzwonić, kiedy tylko zechcesz.
– Dziękuję.
– Powodzenia, Bobby.
A on odparł szczerze:
– Dziękuję. Bardzo dziękuję.
Szedł Newbury Street w stronę parku. Dzieci biegały w labiryncie drzew i łapały płatki śniegu na języki. Dorośli spacerowali zakutani w grube kurtki. Niektórzy trzymali dzieci za rękę. Inni prowadzili zziajane psy.
Bobby nie od razu ich zauważył. Ale ich widok był dla niego miłym zaskoczeniem.
Podszedł do Catherine, jak zawsze pięknej, ubranej w czarny wełniany płaszcz, ciemnofioletowy szalik i rękawiczki. Nathan nie siedział obok niej. Gonił dwójkę innych dzieci, pies biegł tuż za nim.
– Zmienił się nie do poznania – powiedział Bobby i usiadł.
Catherine spojrzała na niego, uśmiechnęła się, po czym podążyła wzrokiem za Nathanem.
– I to w dwa tygodnie. Kto by pomyślał.
– A więc nowa dieta się sprawdziła.
– Nie ma to jak syrop kukurydziany z dużą zawartością fruktozy. Okazuje się, że glukoza i galaktoza przetwarzane są przez gen GLUT2, który u Nathana uległ mutacji. Za to fruktozę przenosi GLUT5 i dzięki temu jego organizm o wiele lepiej ją przyswaja. Teraz nie tylko dostaje więcej kalorii, ale w końcu ma źródło energii, którą może przetwarzać i wykorzystywać.
– To doskonale.
Uśmiechnęła się znowu, ale po chwili spoważniała, co zdarzało jej się ostatnio często.
– Przez całe życie będzie na ścisłej diecie, a i tak czeka go masa kłopotów. Jego ciało nie wchłania substancji odżywczych tak, jak powinno. Zawsze będzie musiał uważać na zdrowie i Bóg raczy wiedzieć, ile jeszcze wystąpi powikłań.
– Macie już w tym wprawę.
– Szkoda, że wcześniej nie poznałam przyczyny choroby. Może wtedy mogłabym mu lepiej pomóc. Szkoda, że… Tak wielu rzeczy żałuję.
Bobby nie wiedział, co powiedzieć, więc wziął ją tylko za rękę.
– Jakieś wieści o domu? – spytał po chwili.
– Już sprzedany.
– Jezu, szybko poszło.
– Domy w Back Bay mają wzięcie. Nawet za taką cenę.
Bobby pokręcił głową. Catherine wyceniła mieszkanie na cztery miliony. Nie miał pojęcia, skąd ludzie biorą tyle pieniędzy.
– I co teraz?
– Może przeniesiemy się do Arizony? Gdzieś, gdzie jest ciepło, gdzie Nathan będzie mógł całymi dniami siedzieć na dworze. Gdzieś, gdzie nikt nie słyszał o Jamesie Gagnonie i Richardzie Umbriem. Gdzieś, gdzie będziemy mogli zacząć wszystko od nowa.
– A co z Maryanne?
– Przykro jej z powodu tego, co zrobił nam James. Chyba też chciałaby zacząć nowe życie i spędzać więcej czasu z Nathanem. Z drugiej strony… Wiesz, ona naprawdę kocha Jamesa. Nawet po tym wszystkim nie może zdobyć się na to, by go opuścić.
James był w śpiączce. Utrata krwi i uszkodzenia narządów wewnętrznych sprawiły, że jego organizm po prostu się wyłączył. Lekarze nie sądziliby kiedykolwiek miał odzyskać świadomość. Dziwili się, że w ogóle żyje.
– Może kiedyś – mruknął Bobby.
Catherine skinęła głową.
– Maryanne lubi Arizonę. Mówiła, że zawsze chcieli kupić tam dom. Może więc, kiedy już będzie po wszystkim…
Teraz on skinął głową. Spojrzeli na Nathana. Szybko biegał. Był zarumieniony. Figlarz ujadał, dzieci się śmiały.
– Nadal masz koszmary? – spytał Bobby.
– Co noc kilka. – Uśmiechnęła się blado.
– Z tobą czy z nim w roli głównej?
Uśmiechnęła się znowu, ale jej oczy pozostały smutne.
– Takie i takie.
Dotknął jej policzka, otarł łzę z kącika jej oka.
– Wiesz, co jest dziwne? Nie śni mi się Umbrio. Nie boję się już, że podjedzie do mnie obcy człowiek. Śnię o Jimmym. Widzę jego twarz tuż przed śmiercią. Czasem, w środku nocy, słyszę, jak Nathan go woła.
– Au – powiedział Bobby.
– Au – powtórzyła. Spojrzała na ich splecione dłonie. – Zaraz po przyjeździe do Arizony poszukam specjalisty. Kogoś, kto pomoże Nathanowi dojść do siebie. I mnie też.
– Dobra myśl.
– Mógłbyś pojechać z nami.
– Brakowałoby mi mrozu.
Ścisnęła jego dłoń.
– Bobby, boję się.
– Wiem.
– Nie musiałbyś pracować. Mam dość pieniędzy…
– Przestań.
Odwróciła się, speszona, ale on delikatnie pogładził ją po policzku, by złagodzić szorstkość tego, co powiedział.
– Jesteś najbardziej intrygującą kobietą, jaką znam, Catherine – rzekł po chwili. – Kochasz swojego syna, pokonałaś Umbria. Poradzisz sobie. Ty i Nathan. Trzeba wam tylko czasu.
Читать дальше