A teraz przed nim ucieka. Biegnie i krzyczy, ze strachu, smutku, wściekłości. Nienawidzi Richarda Umbria i myśli o kobiecie, którą mogłaby się stać, gdyby nie spotkała go tamtego strasznego dnia.
Przyspieszyła kroku, przestała nad sobą panować, pozwoliła, by ogarnął ją strach. Był tuż-tuż, wyciągał do niej ręce. Zaraz złapie ją za szyję, rzuci na podłogę, a potem…
Wpadła do salonu. Bobby leżał za stolikiem, z pistoletem opartym o blat i palcem na spuście.
– Teraz – rzucił.
Przypadła do podłogi. Umbrio z trudem wyhamował na śliskiej posadzce. Zaczął wymachiwać rękami, próbując się zatrzymać. Miał rozpiętą koszulę. Widziała jego wielką, szeroką pierś…
Bobby pociągnął za spust. Bum, bum, bum. Raz, dwa, trzy.
Umbrio padł jak ścięte drzewo. Drgnęła mu ręka, potem noga. Znieruchomiał.
Catherine podniosła się chwiejnie. Umbrio patrzył na nią. Z kącików jego ust płynęła krew. Uśmiechnął się.
– Co teraz? – szepnął.
Nie wiedziała, o co mu chodzi.
Nagle złapał ją za rąbek spódnicy.
Krzyknęła. Usłyszała, jak Bobby naciska na spust, ale rozległ się tylko suchy trzask. Pistolety, przypomniała sobie. Zamieniła je, Bobby dostał ten, z którego wystrzeliła kilkanaście kul. Bobby zaklął siarczyście, a Richard rzucił się naprzód i wielką dłonią złapał ją za kolano.
Miała w głowie pustkę.
Richard ją dopadnie. Jego dłonie zacisną się na jej gardle. Zacznie ją dusić, a ona umrze, tak jak miała umrzeć przed dwudziestoma pięcioma laty. Znów jest w jamie. Znów jest pod ziemią. Całkiem sama.
Jak przez mgłę widziała, co się dzieje. Bobby zerwał się na nogi. Krzyczał coś. Nie słyszała go. Nie dochodziły do niej żadne dźwięki. Wszystko się rozmywało.
Richard złapał ją za biodro i zaczął się podnosić, obnażając zakrwawione zęby w obleśnym uśmiechu. Sięgnął do jej gardła.
Zaczęła macać za sobą. I znalazła to, czego szukała.
Dłoń Richarda zaciskała się na jej gardle.
Bobby wyrósł u jego boku, zamachnął się.
Catherine włożyła lufę pistoletu w usta Richarda. Przez ułamek sekundy miał bardzo, bardzo zdziwioną minę. Nacisnęła spust.
Głowa Richarda Umbria dosłownie eksplodowała.
Zwalił się na Catherine. Zaczęła krzyczeć.
Bobby ściągnął go z niej. Objął ją, przytulił.
– Ciii… – mówił. – Ciii… już wszystko w porządku. To koniec. Już po wszystkim. Jesteś bezpieczna. Catherine, jesteś bezpieczna.
Ale to nie był koniec. To nigdy się nie skończy. Jest zbyt wiele rzeczy, o których Bobby nie wie.
Zaczęła płakać. Bobby pogłaskał ją po włosach i wtedy rozpłakała się na dobre, bo lepiej od niego wiedziała, że to dopiero początek końca.
Przyszła policja. I ochrona hotelu. Wpadli z krzykiem do apartamentu, wymachując odznakami i pistoletami. Bobby bez słowa oddał broń D.D., która wzięła też pistolet od Catherine. Sanitariusze zabrali sędziego. Lekarz opatrzył ramię Bobby’ego. Asystenci lekarza sądowego wynieśli Harrisa i Umbria.
Wciąż jeszcze trwało sporządzanie listy szkód, kiedy jeden z policjantów wreszcie znalazł Nathana.
Chłopczyk pojawił się na korytarzu, tuląc do piersi rozczochranego pieska.
Zobaczył Catherine, której kazano siedzieć na sofie, choć błagałaby pozwolili jej poszukać dziecka.
– Mamusia? – odezwał się wyraźnie wśród narastającego hałasu.
Catherine wstała. Rozłożyła ramiona. Puścił szczeniaka i rzucił jej się na szyję.
– Mamusia – powiedział i położył głowę na jej ramieniu.
Bobby uśmiechnął się do nich. D.D. skończyła odczytywać mu jego prawa i wyprowadziła go.
Styczeń był brzydki. Termometr pokazywał minus dwanaście stopni. Zimny wiatr przenikał do szpiku kości.
Bobby’emu właściwie to nie przeszkadzało. Szedł Newbury Street, w wełnianej czapce naciągniętej na czoło i uszami schowanymi pod ciasno zawiązanym szalikiem, w puchowej kurtce. Na drzewach rosnących wzdłuż ulicy migotały wesoło małe białe światełka. W witrynach sklepów wciąż dominowały jaskrawe, świąteczne kolory i ogłoszenia o obniżkach cen:
Mimo mrozu na ulicach było dużo spacerowiczów pragnących nacieszyć się świeżym śniegiem. Cóż, mieszkańcy Nowej Anglii to twardzi ludzie.
To był ważny moment w życiu Bobby’ego. Właśnie wracał z ostatniego spotkania z doktor Lane.
– Jak minęły święta? – spytała na początek.
– Dobrze. Spędziłem je z ojcem. Poszliśmy do restauracji. Po co dwaj kawalerzy mieliby sami sobie gotować?
– A co z twoim bratem?
– Nie odezwał się.
– Twojemu ojcu musiało być przykro.
– Zachwycony nie był, ale co miał zrobić? George jest dorosły. Nic na siłę.
– A ty?
Bobby wzruszył ramionami.
– Nie mogę mówić w imieniu George’a, ale między mną a Tatkiem wszystko w porządku.
– A co z twoją matką?
– Ty znowu swoje. Ciągle byś tylko o niej rozmawiała.
– Skrzywienie zawodowe.
Westchnął i pokręcił głową, zirytowany jej uporem. Cóż, wcześniej czy później muszą o niej pomówić. Zawsze tak było.
– No dobra. Zadałem ojcu kilka pytań na jej temat, tak jak się umówiliśmy. Tatko odpowiadał najlepiej, jak potrafił. Nawet… nawet rozmawialiśmy o tamtej nocy.
– Było ciężko?
Rozłożył ręce.
– Raczej… niezręcznie. Wiesz, jaka jest prawda? O tej wstrząsającej nocy? Żaden z nas dobrze jej nie pamięta. Serio. Ja byłem za mały. Ojciec zbyt pijany. I może… tak tylko zgaduję… może dlatego możemy jakoś przejść nad tym do porządku dziennego, a George nie. On do tej pory widzi to, co się wtedy stało. A my, nawet kiedy próbujemy… słowo honoru, nic z tego nie wychodzi.
– Czy twój ojciec szukał kontaktu z matką?
– Mówił, że tak, wiele lat temu, w ramach programu wychodzenia z alkoholizmu. Zadzwonił do jej siostry na Florydzie, powiedziała, że przekaże wiadomość. I na tym koniec.
– A więc masz ciotkę?
– Tak – powiedział Bobby spokojnie. – I żyjących dziadków.
Doktor Lane zamrugała zdziwiona.
– A to nowina.
– No.
– Co o tym myślisz?
– O rany – przewrócił oczami i zaśmiał się lekko, ale był to śmiech wymuszony. – Tak – powiedział po chwili, wzdychając ciężko. – To przykra sprawa. Kiedy człowiek wie, że ma rodzinę, która go skreśliła… to boli. Jak może nie boleć? Wmawiam sobie, że to ich strata. Wmawiam sobie wiele rzeczy. Ale prawdę mówiąc, wkurza mnie to.
– Myślałeś o tym, żeby się z nimi skontaktować?
– Tak.
– No i…?
– Sam nie wiem. To znaczy, mam trzydzieści sześć lat. Chyba jestem trochę za stary, żeby szukać kontaktu z babcią i dziadkiem. Skoro się do mnie nie odzywają, to może powinienem zrozumieć aluzję.
– Sam w to nie wierzysz.
Kolejne wzruszenie ramion.
– To o co tak naprawdę chodzi? – Doktor Lane naprawdę dobrze go poznała.
Westchnął, wbił wzrok w podłogę.
– Po prostu takie są układy i tyle. Moja matka jest na Florydzie. George też. On się do nas nie odzywa, ona też. Jak widać, w rodzinie nastąpił rozłam. George zostawił ojca, ale odzyskał matkę. Ja ojca nie zostawiłem, więc…
Uważasz, że dopóki będziesz blisko ojca, matka się do ciebie nie odezwie.
– Tak myślę.
Doktor Lane pokiwała głową w zamyśleniu.
– To całkiem możliwe. Choć moim zdaniem dla ciebie i twojej matki byłoby lepiej, gdybyście byli ze sobą w stałym kontakcie, bez względu na ojca.
Читать дальше