Rainie rzuciła się do sypialni. Musiała zdobyć broń. Technicy zabrali jej glocka 40 do testów. Zaczęła wyrzucać zawartość szafy, aż w pudełku na buty znalazła stary pistolet. Wybiegła w zimną noc. Weranda była pusta. Żadnego faceta. Żadnego intruza. Więc to tylko gra wyobraźni. Pozostałości potwornego koszmaru.
Drżąc, wróciła do salonu. Z pistoletem w ręku zwinęła się w kłębek pod kocem i patrzyła w biały sufit, wmawiając sobie, że nie widzi na nim krwi.
Nie możesz sobie tego robić, Rainie. Jesteś na to zbyt mądra.
Ale najwyraźniej nie była, bo noc ciągnęła się w nieskończoność.
W końcu około piątej Rainie zasnęła. O szóstej trzydzieści obudził ją przenikliwy sygnał telefonu. Dzwoniła Sandy O’Grady, a w jej głosie brzmiała desperacja.
– Muszę porozmawiać z tym agentem FBI – przeszła od razu do rzeczy. – O Boże, Rainie, nie wiem, co robić.
Rainie wstała. Czekał ją kolejny dzień śledztwa.
Dwadzieścia minut później, wysiadając z wozu patrolowego, znalazła kartkę zatkniętą za wycieraczkę. Nieznana ręka wykaligrafowała: Giń, dziwko.
Zmięła liścik i wyrzuciła.
Piątek. 18 maja. 7.18
Ed Flanders był barmanem od trzydziestu pięciu lat. Wcale nie marzył o takiej przyszłości. Na początku uznał tę pracę za dobrą wakacyjną fuchę, dzięki której mógł podrywać dziewczyny i przy okazji kosić niezłą kasę z napiwków. Flanders jechał przez Oregon do Los Angeles, gdzie zamierzał zrobić karierę. W Seaside zatrzymał się, jedynie, żeby obejrzeć przedstawienie w miejscowym teatrze, ale kiedy natknął się na napis „Potrzebna pomoc”, pomyślał: co mi szkodzi.
Od tamtej pory minęło wiele lat.
Na początku wmawiał sobie, że został dla sztuki. Repertuar tutejszego teatru był ciekawy, a przejeżdżało tędy tylu turystów, że gra mogła być warta świeczki. Każdego lata uparcie próbował wkręcić się do kolejnych produkcji, ale ponieważ jego sukcesy sceniczne ograniczały się do ról trzecioplanowych, mówił sobie, że wybrał Seaside dla pieniędzy. Podczas szalonych wakacyjnych miesięcy barman mógł nieźle zarobić. Potem uznał, że został z powodu świadczeń socjalnych, bo po trzydziestce docenił wagę dobrej opieki zdrowotnej. Prawda była jednak taka, że wtedy już znał Jenny i stracił dla niej głowę.
Ani się obejrzał, jak minęło kilka dekad, włos mu posiwiał, a śliczna Jenny wciąż była miłością jego życia.
Ed Flanders nie miał powodu się uskarżać.
Ale dwa dni temu w barze pojawił się ten mężczyzna i zamówił skrzydełka. Gość wkurzył Darrena, choć Bóg jeden wie, że do tego nie trzeba zbyt wiele. I plótł trzy po trzy o tych biednych dziewczynkach i czepiał się wszystkiego w Bakersville.
Ed poznał w ciągu swojego długiego życia wielu ludzi, ale ten człowiek niepokoił go.
Po namyśle Flanders doszedł do wniosku, że nie chodziło o same pytania. Wszyscy w mieście mówili o strzelaninie, która wydarzyła się półtorej godziny drogi stąd. Niektórzy twierdzili, że znają Shepa O’Grady. Mnóstwo osób miało bliskich lub znajomych w Bakersville.
Ludzie gadali, to jasne. W barach, w kościołach, na ulicach.
Ale niewielu mieszkańców Bakersville, nie mówiąc już o przyjezdnych, znało nazwisko tej młodej policjantki. Lori… i Liz… Lorraine. Lorraine Conner. Nawet nie pokazywali jej w telewizji. Występował tylko burmistrz i jakiś gość z policji stanowej o nazwisku Sanders.
Więc skąd ten facet znał nazwisko Conner?
I, co gorsza, dlaczego Ed Flanders odnosił wrażenie, że już gdzieś go widział? Oczy, a może nos? Odjąć mu parę lat, skrócić włosy…
Cholera, nie mógł skojarzyć tej twarzy.
Nieprzyjemny facet, który wszedł do jego baru i zachowywał się jakoś dziwnie.
Nie podobał się Edowi. Nie budził zaufania. Ale barman jeszcze nie wiedział, co ma z tym zrobić.
Po powrocie do pokoju hotelowego w końcu pozwolił sobie na odpoczynek. Cholera, był zmęczony. Tempo ostatnich kilku dni, sprawy, które musiał jeszcze załatwić… Jeśli ktoś myśli, że morderstwo jest łatwe, na pewno sam tego nie próbował.
Pogrzebał w kieszeniach i wydobył celofanową torebkę z lekarstwami. Rozerwał ją, połknął cztery ziołowe pigułki, jedną po drugiej, i popił szklanką wody. Kofeina trochę rozjaśniła mu w głowie, ale potrzebował czegoś na wzmocnienie.
Tyle już zrobił, tyle jeszcze zostało do zrobienia.
W nocy o mało wszystkiego nie spartaczył. Kiedy Lorraine Conner wreszcie wróciła do domu wyglądała na wykończoną. Nie przyszło mu do głowy, że się obudzi. Już myślał, że bezpiecznie dotarł z sypialni na werandę, gdy zerwała się z krzykiem z sofy.
Do diabła, ledwo zdążył uskoczyć w mrok. Chciał ukryć się w lesie, ale coś w ruchach Rainie go zmroziło. Zachowywała się nienaturalnie, dziwnie, jakby patrzyła na rzeczy, których nie było. Chwilę później zrozumiał. Wciąż śpiąc, goniła za zjawą ze swoich koszmarów.
Może to on coś w niej rozbudził. Może w nocy zamieniała się w szalejącą lunatyczkę. Nie miał pojęcia. Przyczaił się w swojej kryjówce i postanowił przeczekać. Po pewnym czasie wróciła do domu.
Nagle zrobiło mu się wesoło. Roześmiał się, wydając z siebie piskliwy, histeryczny dźwięk, jaki słyszy się czasem w filmach. Będzie musiał się pilnować. Nie może stracić nad sobą kontroli.
Jeszcze nie.
W końcu dzisiaj był pogrzeb. A potem.
Był bardzo bystry. Niedługo Lorraine Conner przekona się o tym.
Lorraine Conner, Pierce Quincy, Shep O’Grady i mała Becky.
Popatrz, zwrócił się w myślach do ojca, to jest dopiero zabawa.
Piątek, 18 maja, 7.53
Rano zadzwonił do mnie Danny. Wiem, że to on. – Sandy O’Grady siedziała na składanym metalowym krześle w biurze zespołu dochodzeniowego. Zaciskała leżące na kolanach dłonie i robiła, co mogła, żeby zachować spokój. – Słyszałam w tle jakieś pobrzękiwania i ludzkie głosy. Ale on milczał. Powiedziałam: „Danny, wiem, że to ty. Porozmawiaj ze mną, Danny. Kocham cię. „
– Co odpowiedział? – zapytał Quincy.
Siedział na krześle obok niej, nienagannie ubrany. Zupełnie jak jej szef, Mitch, przemknęło Sandy przez głowę.
– Nie powiedział ani słowa. Tylko wzdychał. Ciężko. Jak… jak ktoś załamany. Potem odwiesił słuchawkę.
– To był na pewno Danny? – odezwała się po raz pierwszy Rainie.
Stała oparta o parapet w drugim końcu pokoju. Ręce skrzyżowała na piersiach. Miała zapadnięte policzki. Mówiąc szczerze, Sandy nigdy nie wiedziała jej w tak fatalnym stanie.
Nie żeby ona sama wyglądała dużo lepiej. Po telefonie Danny’ego chwyciła pierwszą lepszą bluzę. Dopiero potem stwierdziła, że jest poplamiona w kilku miejscach. Błyszczące zazwyczaj jasne włosy były teraz matowe i potargane. Nie wykąpała się, nie mówiąc już o makijażu. Nie miała dość energii, żeby dbać o takie rzeczy.
– To był Danny – stwierdziła stanowczo. – Dwa dni temu Shep zmienił nam numer na zastrzeżony. Tylko rodzina i nasz prawnik wiedzą, jak się z nami skontaktować. Od tamtej pory nie było już takich telefonów.
– Sąsiedzi dają się wam we znaki? – zapytał łagodnie Quincy.
– Trochę. – Sandy trzymała wysoko głowę. – Ale przyjaciele wspierają nas. Jedna para z naszej ulicy… nawet nie znam ich zbyt dobrze… wpadli wczoraj z talerzem ciasteczek i posiedzieli z nami. Są… trudne chwile, ale zdarzają się i dobre. No wiecie, Danny jest niewinny, dopóki nie udowodni mu się winy.
Читать дальше