– Jesteś pewna?
– Oczywiście, że tak! Zatajenie prawdy wcale nie wyszłoby mu na korzyść. Dlaczego nikt tego nie rozumie? Jedną z podstawowych ludzkich potrzeb jest wynagradzanie krzywd, żeby uwolnić się od poczucia winy. Nie karząc dzieci lub osłaniając je przed konsekwencjami ich własnych czynów, popełniamy błąd. Poczucie winy rodzi nienawiść do świata, do samego siebie, żądzę niszczenia. To ciemny punkt, o którym nie potrafisz zapomnieć, a on rośnie i rośnie…
Przerwała. Oddychała ciężko ze wzrokiem wbitym w niebieską kwiecistą narzutę na łóżku i dłońmi zaciśniętymi w pięści.
– Coraz gorsze koszmary, co? – zapytał cicho Quincy.
– Tak.
– Nie jesz.
– Nie jestem w stanie.
– Nie możesz sobie tego robić. Jesteś na to zbyt mądra.
– Nic na to nie poradzę.
– Po co tu dzisiaj przyszłaś, Rainie?
Rzuciła mu zmęczone spojrzenie.
– Myślę, że musimy pogadać.
– No to mów. Ale powiedz coś nowego, Rainie, bo nie mam już cierpliwości do kłamstw.
Przyniesiono chińskie jedzenie. Quincy podzielił swoją porcję, choć podejrzewał, że Rainie nie będzie chciała się poczęstować. Miał rację. Odsunęła biały pojemnik, skusiła się tylko na herbatę. Sam zaczął jeść. Też nie był specjalnie głodny, ale od dawna wiedział, że zaniedbywanie się podczas śledztwa, zwłaszcza podczas trudnego śledztwa, nikomu nie wychodzi na dobre.
– Jutro po południu mamy pogrzeb Sally i Alice – powiedziała krótko Rainie. – Właśnie dzwonił burmistrz. Patolog zgodził się na wydanie ciał i rodziny nie chcą czekać. Wszyscy uważają, że najlepiej mieć to jak najszybciej za sobą.
– To będzie ciężkie popołudnie.
– Wiem. Wezwaliśmy posiłki z Cabot. Dodatkowe patrole w trakcie pogrzebu i potem. Wozy policyjne przed barami, no wiesz.
– Atmosfera już teraz jest napięta, a po pewnej dawce alkoholu… – Quincy przerwał. Oboje wiedzieli, co może się wydarzyć. Młodzi ludzie, broń, sprawiedliwość, prawa obywatelskie.
– Podwoimy straże wokół domu Shepa – powiedziała cicho Rainie. – Luke chce wziąć to na siebie.
– A ty?
– Nie mogę. Znowu by gadali.
– George Walker nie jest z ciebie zadowolony.
– Nie jest. Jak wiele osób w Bakersville. Miałam nadzieję… chciałabym mu powiedzieć, że Danny tego nie zrobił. Chciałabym zebrać tyle dowodów, żeby jeszcze przed pogrzebem móc spojrzeć George’owi Walkerowi w oczy i powiedzieć: „Ten chłopiec nie zamordował pańskiej córki. Zrobił to ktoś inny”. Jakby to miało dla ojca Sally jakieś znaczenie.
– Nie jesteś już taka pewna co do Danny’ego, prawda?
Na twarzy Rainie malowało się napięcie.
– Tak – odpowiedziała cicho.
– Charlie Kenyon?
Powoli kiwnęła głową.
– To, co nam powtórzył. Że Danny chciałby pociąć ojca na kawałki i przepuścić przez mieszarkę… Tyle złości. Nie zdawałam sobie sprawy… Nie wiedziałam, że było aż tak źle.
– To nie twoja wina, Rainie. Wszystkim nam trudno uwierzyć, że ludzie, których osobiście znamy i na których nam zależy, są zdolni do agresji. Czasem zapominamy, że mordercy nie powstają w probówkach. Jak wszyscy, mają rodziny i przyjaciół.
– To zwykły banał. Nie chcę banałów. Mam dość łatwych odpowiedzi i trzydziestosekundowych analiz skomplikowanych przestępstw. Dzieci strzelają do kolegów, dorośli przychodzą do biur i mordują swoich współpracowników. Rozumiem twój punkt widzenia, że szkoły i urzędy wciąż jeszcze są bezpieczniejsze od autostrad, ale podobne wyjaśnienie mi nie wystarcza. Te zbrodnie zdarzają się wszędzie. Nawet w takich miejscach jak Bakersville, choć zupełnie do nich nie pasują. I dotyczą zwyczajnych ludzi, jak Danny O’Grady, który jeszcze trzy dni temu wydawał się przeciętnym chłopcem przeżywającym trudny okres. I… i czuję, jakbym coś przegapiła. Powinnam była to przewidzieć. Ale kiedy głębiej się zastanawiam, nabieram pewności, że nigdy nie podejrzewałabym go o agresję. Nie rozumiem tego, Quincy. Nawet ja, wychowywana przez kobietę, która nie żałowała pięści, nie mogę sobie wyobrazić, jak można strzelać do obcych, Bogu ducha winnych ludzi. I muszę wiedzieć, dlaczego zdarzyło się to właśnie w moim mieście, jeżeli mam kiedykolwiek jeszcze spokojnie spać.
– To nie twoja wina, Rainie – powtórzył Quincy.
Pokręciła niecierpliwie głową,
– Wyjaśnij mi, dlaczego do tego doszło. Muszę to zrozumieć. Z powodu broni? Jako policjantka powinnam wprowadzić zakaz jej posiadania? A może to gry wideo, krwawe filmy i książki… Wszystko przez nie?
– Może, częściowo. Ale z drugiej strony, czy cenzura w Hollywood i zakaz używania broni położą kres podobnym przestępstwom? Moim zdaniem, nie. Niektórzy ludzie, nawet dzieci, mają w sobie tyle gniewu.
– A więc to nieuniknione? Staliśmy się cywilizacją przemocy i nic na to nie poradzimy?
– Nie sądzę. Zawsze coś można zrobić. Jesteśmy inteligentnym społeczeństwem, Rainie.
– Powiedz to George’owi Walkerowi. Powiedz to rodzicom Alice Bensen. Na pewno nie mogą się nadziwić, jak zdolne jest nasze społeczeństwo.
Quincy zamilkł. Rainie najwyraźniej była w podłym nastroju.
– Szukasz rozwiązania - zapytał po chwili – czy powodu, żeby się pozłościć?
– Rozwiązania!
– Świetnie – odparł cierpko. – Dorzucę swoje dwa grosze, jeśli zechcesz wysłuchać. Społeczeństwo nie jest z gruntu złe. Ale składa się z ludzi, którzy nie potrafią znaleźć sobie miejsca, są przepracowani, znużeni i cierpią na nadwagę. To mieszanka piorunująca, zwłaszcza w przypadku osób, które słabo radzą sobie z kłopotami i mają porywcze charaktery. A skutkiem jest coraz większa liczba niekontrolowanych wybuchów agresji, masowych morderstw i aktów przemocy na naszych drogach.
Rainie westchnęła. Potarła skronie.
– Znak czasu?
– Znak życia w stresie – powiedział Quincy i wzruszył ramionami. – Na szczęście niektóre rozwiązania są dość proste. Można by wprowadzić w szkołach specjalne zajęcia. Uczyć, jak radzić sobie ze złością i stresem, a przy okazji położyć nacisk na umiejętność komunikowania się i samokontrolę. Stan fizyczny też ma wielkie znaczenie. Kiedy psycholog dziecięcy rozpoczyna leczenie, od razu chce poznać nawyki pacjenta związane ze spaniem, ćwiczeniami fizycznymi i jedzeniem. Myślisz, że masz kłopoty z samokontrolą? Postaraj się spać osiem godzin na dobę, jeść więcej owoców i warzyw i solidnie się pogimnastykuj. Jak na ironię coraz mniej ludzi pamięta o tak podstawowych sprawach, a potem dziwią się, dlaczego cały czas są tacy spięci.
Rzucił swojej towarzyszce znaczące spojrzenie, po czym jego wzrok prześlizgnął się na stojące przed nią nietknięte danie. Rainie powoli pokiwała głową.
– Chodziłam na zajęcia z samokontroli – wyznała po chwili wahania.
– W Portland?
– Tak. Po spotkaniach AA. Kiedy wciąż jeszcze walczyłam ze sobą. Alkohol przytępia wiele uczuć. Potem człowiek poddaje się…
– Moim zdaniem to był wspaniały pomysł – pochwalił szczerze Quincy. – Szkoda, że więcej ludzi nie rozumuje w ten sposób.
Rainie pokręciła głową.
– Bez przesady, Quincy. Nie zachwycaj się tak.
Nic nie odpowiedział, licząc, że jeszcze się czegoś dowie. Jej oczy wciąż skrywał cień. Ściskała kubek herbaty, jakby to była butelka piwa, ale najwyraźniej nadal nie miała nastroju do zwierzeń.
– Jak twoja córka? – zapytała krótko.
– Bez zmian. Dzwoniłem rano.
Przyjrzała mu się z ciekawością.
Читать дальше