– Zabawne, twój ojciec zareagował tak samo, kiedy rozmawiałam z nim dziś po południu. Konflikty z miejscową policją to jedno, ale nikt nie ma ochoty zadzierać z federalnymi.
– Możecie wziąć motor.
– A teraz poważnie. Opowiedz nam o Dannym O’Grady.
– Co?
Słyszałeś. Chcemy dowiedzieć się o wszystkim, co kiedykolwiek powiedziałeś Danny’emu. I na twoim miejscu poszłabym na pełną współpracę, bo mamy zeznania paru naocznych świadków, które wystarczą, żeby oskarżyć cię o współudział. Masz dziewiętnaście lat, Charlie. Jeśli padnie na ciebie podejrzenie, że maczałeś palce w tym morderstwie, ojczulek już ci nie pomoże. Awansujesz do ligi pełnoletnich przestępców. Zwróć uwagę, że mówimy tu o więzieniu, a nie o jednym z tych milutkich zakładów przypominających klub dla dżentelmenów. Trafisz do prawdziwej ciupy.
– Hej, hej, hej, hej. – Charlie teatralnym gestem podniósł ręce do góry. – Myślicie, że miałem coś wspólnego ze śmiercią tych dziewczynek? W życiu. Mam alibi. – Spojrzał na Quincy’ego. – I jest naprawdę słodka, rozumiecie?
– Dlaczego kręciłeś się w pobliżu szkoły podstawowej? Starsze dzieciaki są dla ciebie zbyt groźne? Większe, silniejsze, mogą ci dołożyć?
– Nie jarzę, o co wam chodzi. Po prostu mam słabość do placów zabaw.
– Wkurzasz mnie, Charlie. Ostatnio kiepsko sypiam. Burmistrz życzy sobie, żebym jak najszybciej zamknęła to śledztwo, więc na twoim miejscu nie ryzykowałabym.
– Mam świadka z FBI – odciął się Charlie.
Quincy spojrzał w niebo.
– Gdzie?
– Cholera, myślałem, że obowiązuje was jakaś etyka zawodowa.
Quincy zerknął na Rainie.
– Tak jak w Waco.
Charlie wzdrygnął się.
– Jestem w szoku.
– Serce mi krwawi – zapewniła go Rainie. – Po co chodziłeś do K-8, Charlie?
– Bo mi się nudziło. W porządku? Bo w tej zasranej dziurze nie ma nic do roboty i czasem potrzebuję trochę rozrywki.
– A więc tym był dla ciebie Danny O’Grady? Rozrywką?
Charlie wzruszył ramionami.
– Danny jest interesującym chłoptasiem. Ma w sobie potencjał, jeśli wiecie, o co mi chodzi.
– Ja nie wiem. Był dobrym uczniem, inteligentnym, nie sprawiał kłopotu. Myślałam, że zajdzie w życiu dużo dalej niż ty. To był jego potencjał.
Charlie rzucił Quincy’emu chytre spojrzenie.
– Ale pan wie, co mam na myśli, agencie, no nie? Słyszałem o panu. Jest pan podobno świetny w swoim fachu. Nie było lepszego, Jim Beckett może się schować. No, niechże pan błyśnie. Cholernie się z wami nudzę. Boję się, żebym nie przysnął.
– Myślę, że to ty powinieneś mówić dalej – powiedział spokojnie Quincy. – My, przedstawiciele organów ścigania, przepadamy za barwnymi zeznaniami. A poza tym jestem pewien, że uwielbiasz słuchać samego siebie.
– Nudziarz z pana.
– Taka praca.
– Charlie, czego chciałeś od Danny’ego?
– Niczego. W porządku? Korzystam ze swoich praw. Coś mi spróbujesz zrobić, a napuszczę na twój małomiasteczkowy tyłek bandę obrońców swobód obywatelskich.
Rainie odwróciła się do swego towarzysza.
– To nic nie da.
– Wydaje się bardzo agresywny – zgodził się Quincy.
– Chyba musimy zmienić taktykę.
– Uszkodzicie chociaż jedną komórkę martwego naskórka na mojej głowie, a ojciec będzie was latami ciągał po sądach.
– Teraz twój ojciec musi stanąć po naszej stronie. – Rainie odwróciła się do Quincy’ego. – Kudły czy kurtka – zastanawiała się na głos.
Agent otaksował spojrzeniem modny strój i starannie ułożone włosy młodego człowieka.
– Kurtka – powiedział.
– Dobra. – Rainie zrobiła krok do przodu i zanim Charlie zdążył dać nura w prawo, zastąpiła mu drogę, chwyciła za rękaw i szarpnęła. Chwilę później trzymała w ręku czarną skórzaną kurtkę. Kenyon sprawiał wrażenie oszołomionego.
Rainie uśmiechnęła się do niego promiennie. Ostatnio była w tak podłym nastroju, że nie zamierzała cackać się z bandziorami. Miała dość gówniarzy, którzy nosili przy sobie broń, nie mając pojęcia, czym jest śmierć.
– Zabawimy się, Charlie. Ja będę zadawać pytania, a ty odpowiadać. Quincy jako ekspert oceni, czy mówisz prawdę. Jeśli nie spodobają mu się twoje odpowiedzi… albo jeżeli znowu mnie wkurzysz… zabieram się za twoją kurtkę. Będziesz pyskował, kurtka straci rękaw. I tak dalej. Jasne?
– To tylko głupia kurtka. Mogę sobie kupić nową.
– Dobra. – Rainie otworzyła scyzoryk i przytknęła ostrze do kołnierza.
– Czekaj, czekaj! – Oddychał ciężko, a na jego górnej wardze zalśnił pot. Chłopak mógł mówić, co chciał, ale Quincy i Rainie wiedzieli, że trzymają go w garści. Stara kurtka z symbolem gangu motocyklowego na plecach była niezbędnym elementem kostiumu twardziela, na którego kreował się Charlie Kenyon. Bez niej czuł się nagi. Tak samo mogli zabrać Supermenowi pelerynę.
– Pierwsze pytanie, Charlie. Dlaczego kręciłeś się koło Danny’ego O’Grady?
– Bo był cool, w porządku?
– Danny jest komputerowym maniakiem. To jest cool?
– Nie, nie. – Charlie pokręcił głową. – Kompletnie nie czaicie. Wystarczyło spojrzeć mu w oczy. Był dorosły. I… i… wściekły. Na ojca. Ja się na tym znam.
– Pokrewna dusza? – zapytała oschle Rainie.
– Coś w tym rodzaju.
– A Melissa Avalon? – wtrącił Quincy. – Kim ona była?
Charlie ożywił się.
– Niezła laska! Jezu, widział ją pan! Ale towar.
– Kontaktowałeś się z nią?
– Pewnie. Znaczy, próbowałem. – Wzruszył ramionami, wpychając ręce do kieszeni. Bez kurtki czuł się zdecydowanie nieswojo. – Peszyła ją moja uroda. Poza tym, jak dowiedziałem się później, nie byłem w jej typie. Avalon leciała na starszych frajerów.
– Też była pokrewną duszą?
– Jak to? Ach, czy była wściekła? Nie wiem. Nie wyglądała. Trzeba zapytać Danny’ego. To on spędzał z nią tyle czasu.
– Wspominał ci kiedyś, co czuł do panny Avalon?
– Nie musiał. Był zakochany po uszy. Miał to wypisane na twarzy.
– A panna Avalon wiedziała o tym?
– Myślę, że tak. Pewnie nie pierwszy szczeniak się w niej zabujał.
– Jak traktowała Danny’ego?
– Nie wiem. Kręciłem się koło boiska, a nie w tej pieprzonej pracowni.
– Danny wiedział, że panna Avalon woli starszych panów?
– Jasne, powiedziałem mu. Co, myślicie, że zabił ją w napadzie zazdrości? A skąd! Niczego nie chwytacie. – Charlie kręcił głową i po raz pierwszy sprawiał wrażenie szczerego. – Z Danny’ego większy bystrzak, niż wam się wydaje. Podobała mu się, ale wiedział, do diabła, że jest nauczycielką. Rozumiał, co to znaczy. Wielbił ją na odległość i koniec pieśni. Nie wyobrażał sobie domku z ogródkiem ani dzieci, które mu urodzi. Chłopak ma trzynaście lat, na litość boską.
– A te dwie dziewczynki? – zapytała Rainie. – Sally i Alice?
– Nie rozpoznałbym ich, nawet gdybym musiał.
– Idziesz na pogrzeb, Charlie?
Wzruszył ramionami.
– Stary mi kazał.
– Nie jest ci przykro, że te dzieciaki nie żyją?
– Nie znałem ich. Zwisa mi.
– Ale z ciebie zimny bydlak, Kenyon.
– To ty grozisz, że potniesz mi kurtkę.
– Rozmawiałeś kiedy z Dannym o zabijaniu?
– Gadaliśmy o różnych rzeczach.
– Charlie. – Wymownie spojrzała na kurtkę. Chłopak zacisnął szczęki. Wydawało się, że teraz zamilknie na dobre. Ale gdy Rainie zbliżyła scyzoryk do kołnierza, znowu skapitulował.
Читать дальше