– Czujesz się w porządku? Twoja córka, umiera, a ciebie nie ma przy niej. Telefon to chyba niewiele.
– Rainie, kiedy powiedziałem, że moja córka zginęła przez pijanego kierowcę, wprowadziłem cię w błąd.
Znieruchomiała.
– Aha.
– Nie potrącił jej pijany kierowca – ciągnął martwym głosem Quincy. – To ona była pijanym kierowcą. Wstawiła się u przyjaciółki i o piątej trzydzieści nad ranem wracała do domu. Zanim wpadła na słup telefoniczny, zabiła staruszka, który wyszedł na spacer z psem. Moja córka nie żyje. Staruszek nie żyje. Pies nie żyje. I zgadzam się – telefon do szpitala, to zdecydowanie za mało.
– Quincy, przykro mi.
Uśmiechnął się smutno.
– Mnie też. I ja nie jestem doskonały, Rainie. Niektórych rzeczy, na przykład tego, co naprawdę liczy się w życiu, wszyscy uczymy się przez cierpienie.
Kiwnęła głową. Ale wciąż wyglądała, jakby coś ją gnębiło. Niemal czuł, jak kipią w niej słowa. Pochylił się do przodu, jakby mógł siłą woli wydrzeć z niej prawdę. Zeszłej nocy nie skłamał. Rainie fascynowała go. Miał ochotę przytknąć dłoń do jej policzka, przesunąć palcami po wargach…
Nie poddawała się. Szanował ją za to. i Jej twarz rozluźniła się nieco. W łagodnych szarych oczach malowała się tęsknota. Potrzeba zwierzenia. Potrzeba kontaktu. Chciał wyciągnąć rękę i dotknąć Rainie. Ale obawiał się, że gdy zrobi najmniejszy ruch, ona rzuci się do ucieczki.
– Rainie…
– Powinnam już iść.
– Chcę cię wysłuchać.
– Nie mam nic do powiedzenia! Potrzebuję trochę czasu.
– Następne czternaście lat? A może tylko pięć, do kolejnego morderstwa w Bakersville? To cię niszczy. Wyrzuć z siebie prawdę! Co się stało z twoją matką? Co zrobiłaś z tą strzelbą?
Wstała raptownie. Zaskoczył go ogień w jej oczach, nagłe zaciśnięcie warg.
– Nie wspominaj więcej o mojej matce.
– Niestety, będę.
– Nie twoja sprawa…
– Za późno. Trzeba było poprzestać na tych prostakach, z którymi się spotykałaś, Rainie. Teraz masz przed sobą prawdziwego mężczyznę i ja nigdzie nie odejdę.
– Ty arogancki sukinsynu.
– Tak. A teraz opowiedz mi o swojej matce, Rainie.
– Najczęściej nadużywany przez psychologów tekst. Więc tym jestem dla ciebie, Quincy? Ciekawym przypadkiem, o którym później będziesz mógł napisać artykuł dla Amerykańskiego Towarzystwa Psychiatrycznego?
– Zamknij się, Rainie.
– O, jeszcze lepiej.
Quincy, wściekły, zmarszczył brwi. Chwycił Rainie za ramiona z gwałtownością, która samego go zdziwiła.
– Przemoc? – szepnęła i rozchyliła usta. Zauważył, że jej oczy znowu pociemniały.
– Chcesz tego, prawda? – odparł spokojnie. – Znasz ten schemat. Sposób, żeby ściągnąć mnie do poziomu, na który swoim zdaniem zasługujesz. Jeśli ograniczysz się do fizyczności, nie będziesz musiała czuć. Zgadza się?
Wbiła w niego harde spojrzenie. Przycisnął ją jeszcze bliżej. Ich usta dzieliło tylko parę centymetrów.
– Puść mnie – szepnęła.
Jeśli stąd odejdziesz, będziesz całą noc chodziła po swoim domu. Boisz się snu. Boisz się koszmarów. Chcesz, się od nich uwolnić, ale nie robisz nic, żeby sobie pomóc.
– Puść mnie albo już nigdy nie zaśpiewasz barytonem w kościelnym chórze.
– Opowiedz mi o tym, Rainie. Chcę cię wysłuchać. Może nawet zrozumiem.
Zadrżała w jego ramionach. Znowu zauważył w jej oczach niezdecydowanie. Chciała mówić, a jednocześnie jakaś część duszy, silna i gwałtowna, nie dawała za wygraną. Widział strach, zwątpienie i wstyd. Lata cierpienia, narastającego wraz z każdą nową butelką, otwieraną przez matkę, z każdym uderzeniem.
Ale chwila ta minęła i Rainie znowu zamknęła się przed nim. Już myślał, że zaraz się czegoś dowie, kiedy jej twarz znieruchomiała, a oczy straciły blask. Wiedział, że bitwa dobiegła końca. Puścił ją. Cofnęła się, wzruszając ramionami.
– Nieźle – powiedziała z wyraźną irytacją w głosie. – Nigdy bym nie pomyślała, że z ciebie taki brutal, agespie.
Quincy nie zawracał sobie głowy odpowiedzią. Rainie schowała się już do swojej skorupy. Matka dała jej najwyraźniej dobrą szkołę.
– Wychodzę – oświadczyła buntowniczo.
– Dobranoc, Rainie.
Zawahała się i popatrzyła na niego ze złością.
– Nie możesz mnie powstrzymać.
– Kolorowych snów, Rainie.
– Sukinsyn – syknęła z furią i ruszyła do drzwi.
Szarpnęła je mocniej, niż było to konieczne. Nie zareagował. Trzasnęła z całych sił.
Zapadła cisza. Quincy wciąż stał przy łóżku, myśląc o Rainie Conner i wszystkim, co mogło się wydarzyć przed czternastoma laty. Myślał o strzelbach, o Dannym O’Grady i o własnej córce, którą kochał całym sercem.
Świat potrzebuje więcej dobroci, więcej wiary.
– Izolacja nie jest ochroną – szepnął. Ale czy on sam nie zrozumiał tego za późno?
Posesja Connerów pogrążona była w ciemnościach. Rainie zawsze zapominała zostawić światło na zewnątrz, więc teraz jej dom był prawie niewidoczny wśród drzew. Zaparkowała na piaszczystym podjeździe i na oślep trafiła kluczem w zamek.
Weszła do środka. Nikt jej nie witał. Tak urządziła sobie życie, ale tym razem pustka tylko pogłębiła jej przygnębienie.
Obeszła cały dom, zajrzała do obu sypialń, zapaliła lampy. Przestrzeń wciąż wydawała jej się przytłaczająca. Nie mogła wyrzucić z pamięci słów Quincy’ego. Wciąż czuła na skórze zapach jego wody kolońskiej.
Dlaczego nie powiedziałaś mi o strzelbie, Rainie? Dlaczego nie powiedziałaś, że znikła z policyjnego sejfu?
Weszła do kuchni i otworzyła lodówkę. Dwanaście butelek piwa, pół kilograma sera Tillamook, kwarta przeterminowanego mleka. Mało zachęcające.
Wyszła na werandę.
Las wokół domu był czarny. Księżyca zaczęło ubywać i Rainie z trudem dostrzegała, gdzie kończą się czubki sosen, a zaczyna aksamitne niebo. Nocny chłód przyprawił ją o gęsią skórkę. Skrzyżowała ręce, żeby się ogrzać.
Obeszła werandę raz i drugi.
Dlaczego nie powiedziałaś mi o strzelbie, Rainie? Dlaczego nie powiedziałaś, że znikła z policyjnego sejfu?
Nie mogła. Postąpiła jak idiotka, decydując się na tę wizytę. Quincy był silny. Uwierzyła, że poradzi sobie z tym, co od niej usłyszy. Czuła się ostatnio taka zmęczona, potrzebowała pomocy.
Ale nie o wszystkim mogła mu powiedzieć. Naiwnie sądziła, że wystarczy omijać niebezpieczny temat. Zapomniała, że Quincy nie jest typem mężczyzny, który zadowoli się byle czym. Niech go diabli wezmą. Kiedy zbliżył się do niej, oddech uwiązł jej w gardle, a żołądek zrobił fikołka.
Jeszcze centymetr, a straciłaby panowanie nad sobą. Mogłaby przesunąć dłonią po jego twarzy. Poczuć stalowe mięśnie ramion i ud. Byłaby tylko kobietą, a on tylko mężczyzną i może wszystko stałoby się prostsze.
A gdyby zasnął, wymknęłaby się z jego pokoju. Z niektórymi nawykami trudno zerwać.
Rainie weszła do domu. Wyciągnęła wszystkie zdjęcia matki i rozłożyła je odwrotną stroną do góry. Ale to nie podziałało. Tej nocy chyba nic nie mogło pomóc.
W końcu skuliła się w ubraniu na sofie, rozpaczliwie starając się zasnąć. Znowu myślała o Quincym, o jego intensywnym spojrzeniu. Myślała o Charliem Kenyonie i Dannym O’Grady, i wszystkich sprawach, które nie dawały jej spokoju.
W końcu usnęła.
Godzinę później obudziła się z krzykiem. Leżała na podłodze, ciało matki było tuż obok, a ktoś stał na werandzie i przyglądał się jej. Facet w czerni! Facet w czerni!
Читать дальше