Rainie jakby się wahała.
– Czy Danny wspominał ci kiedyś o kimś, kto posługuje się pseudonimem No Lava?
Sandy przyjrzała jej się z zainteresowaniem.
– Oczywiście. NoLava@aol. com. To adres jego nauczycielki. No Lava znaczy Avalon, jeśli czytać wspak.
Piątek, 18 maja, 10.05
Parę minut po dziesiątej Rainie i Quincy wsiedli do wozu patrolowego. Luke i Chuckie zajmowali miejsca z przodu, więc Chuckie od razu poczuł się nieswojo, mając za plecami nie tylko szefową, ale i agenta federalnego. Co chwila oglądał się nerwowo przez ramię, jakby myślał, że ktoś go zaraz uszczypnie. Quincy nie mógł się powstrzymać. Przycisnął nos do szyby oddzielającej siedzenia. Żółtodziób znów się odwrócił i aż się wzdrygnął na widok rozpłaszczonej na szkle twarzy.
Luke westchnął ciężko. Rainie pokręciła głową. A agent federalny opadł na oparcie fotela, wyraźnie usatysfakcjonowany.
– Denerwujesz mojego partnera – poskarżył się Hayes. Siedział pochylony nad kierownicą, omiatając pozornie leniwym spojrzeniem okolicę domu O’Gradych. Czapkę rzucił na siedzenie, bo daszek ograniczał widok. Czubek głowy ledwo wystawał mu ponad tablicę rozdzielczą; niski punkt obserwacyjny rozszerzał pole widzenia. Luke Hayes wypatrywał na osiedlowej ulicy podejrzanych pojazdów, ale od czasu do czasu zerkał też spod zmrużonych powiek na dachy okolicznych domów. Nie na darmo był strzelcem wyborowym.
– Coś się dzieje? – zapytała Rainie.
– Spokojnie niczym w kościele.
– Jak się czujesz? – zwróciła się do Chuckiego.
Żółtodziób trzymał na kolanach gumową pałkę i głaskał ją, jakby była ulubionym zwierzątkiem.
– W porządku – wymamrotał.
Nawet na nią nie spojrzał. Szeroką twarz miał zmizerowaną, włosy niechlujnie potargane. Przez ostatnie trzy dni Rainie całkiem zapomniała o jego istnieniu. Teraz obrzuciła go bacznym spojrzeniem.
– Cunningham – przybrała ostrzejszy ton.
Chuckie niechętnie podniósł wzrok. Najwyraźniej nie był w dobrej formie. Miał cienie pod oczami, a ręka podrygiwała mu nerwowo. Udział w prawdziwej akcji to nie to samo co zgrywanie bohatera przed miejscowymi dziewczynami. Powinna była pomyśleć o nim wcześniej.
– Dobrze się sprawiłeś we wtorek – rzuciła lakonicznie.
– Wyważyłem te pieprzone drzwi – bąknął Cunningham. – Wszędzie zostawiłem ślady. Technicy z policji stanowej wrzeszczeli na mnie. A ten cały Sanders powiedział, że jestem beznadziejny.
– Sanders to dupek. Kierowałeś się sercem, Chuckie. Reszty nauczysz się z czasem.
Chuckie wbił wzrok w swoje kolana. Wciąż wydawał się bardzo zmartwiony. Zgłaszając się do służby, pewnie wyobrażał sobie, że będzie ratował ludziom życie i chronił ich przed złem. Nie przewidział frustrującego doświadczenia, jakim jest przybycie na miejsce zbrodni za późno, kiedy trzeba zmierzyć się z konsekwencjami przestępstwa. Rainie rozumiała go. Wiedziała, że George Walker nienawidził jej między innymi dlatego, że osobiście nie złożyła jemu i żonie wyrazów współczucia. Powinna była odwiedzić ich już pierwszego dnia, ale nie mogła się zmusić. Nie potrafiła usiąść na wytartej sofie i przemawiać do zrozpaczonego ojca i zalanej łzami matki. Po prostu nie potrafiła.
Odwróciła się do Luke’a. Wciąż obserwował dom Shepa. Starannie utrzymany, trzy sypialnie i garaż na dwa samochody. Stonowany szary kolor. Białe framugi okien. Jedno skrzydło drzwi do garażu było jaśniejsze. Pewnie to, które Hayes w środę odmalował. Rainie zastanawiała się, czy Shepowi i Sandy ten widok nie przypomina znajdującego się pod farbą napisu.
– Musimy pogadać.
Luke kiwnął głową. Po wczorajszej długiej podróży wyglądał na zmęczonego. Nieogolone tak starannie jak zwykle policzki, pognieciony mundur. Mimo to spojrzenie miał bystre, a ręce pewne. Na policjanta Hayesa zawsze można było liczyć.
– Jak ci poszło w Portland?
Zmarszczył brwi.
– Myślałem, że złożę raport po pogrzebie.
– Daj spokój. Można chyba obserwować i mówić.
– Podobno. – Klepnął Chuckiego w kolano. – Przynieś nam kawę, Cunningham.
– Znowu?
– Trzy kubki. Ale tym razem dobrą. Musimy zaimponować agentowi. – Zerknął na odbicie Quincy’ego w lusterku.
– Ja poproszę czarną – dorzucił Quincy.
Chuckie pomamrotał coś pod nosem, ale wiedział, jak się zachować, kiedy go nie chcą. Wysiadł z wozu i ruszył w stronę sklepu spożywczego za rogiem.
– Przydałby mu się urlop – powiedział Luke w chwili, gdy żółtodziób zniknął im z oczu.
– Zauważyłam.
– To dobry dzieciak, Rainie. Tylko jak na pierwszy raz zobaczył za dużo.
– Co proponujesz?
Luke wzruszył ramionami.
– Dla chłopaka w tym wieku? Powinniśmy zabrać go parę razy na strzelnicę. A potem na piwo. Wyjdzie z tego.
– Stres, broń i alkohol – powiedział cierpko Quincy. – Ciekawe, dlaczego Związek Weteranów o tym nie pomyślał.
Luke uśmiechnął się.
– Myślisz, że lepiej mu zrobi sesja na kanapie u psychoanalityka, co? Już to widzę. Prędzej mi kaktus wyrośnie, niż Chuckie otworzy się przed pajacem, który bierze stówę za godzinę. Przykro mi, agencie, ale czasem małomiasteczkowe gliny mają lepsze wyczucie.
– No już dobrze. – Rainie pojednawczym gestem uniosła rękę. – Interesuje mnie twoje wczorajsze spotkanie z Avalonami. Opowiedz nam.
Luke natychmiast spoważniał. Wypuścił powietrze, co zabrzmiało jak westchnienie, i znowu powędrował spojrzeniem w stronę domu Shepa. Wyglądał na zmartwionego.
– Jezu, Rainie, czemu nie zaczniesz od czegoś łatwiejszego?
– Jak ci się widzi pan Avalon w roli podejrzanego?
– Spędziłem trzy godziny w jego towarzystwie, ale niech mnie diabli porwą, jeśli wiem. Pani Avalon nie jest matką Melissy. Prawdziwa zmarła chyba przy porodzie. Więc, jak mówiłem, spotkałem się z Danielem Avalonem i macochą Melissy, Angeliną.
– Danielem Avalonem? – powtórzyła ze zdumieniem Rainie.
– Owszem – potwierdził ponuro Luke. – Dziwne, no nie? Naprawdę dziwne. Pan Avalon pochodzi z zamożnej rodziny. Sporo zainwestował w nieruchomości w środkowym Oregonie i podczas ostatniego boomu zarobił krocie. Mieszka z żoną w wiktoriańskim domu w Lake Oswego. Niezła chata, ale tak zawalona bibelotami, że bałem się kichnąć, żeby czegoś nie stłuc. Podali mi herbatę. W prawdziwej porcelanie. Pani Avalon wystąpiła w sukni z koronkowym kołnierzykiem i broszką z kameą. Wypisz, wymaluj bohaterka Jane Austin. Pan Avalon preferuje tweedy i nie pozwala żonie się odzywać, gdy nikt jej nie pyta o zdanie. Muszę jeszcze coś dodawać?
– Kiedy ostatnio sprawdzałam, pretensjonalności i snobizmu nie było na liście czynów karalnych.
– Mogę? – wtrącił się Quincy.
– Ależ proszę bardzo – powiedziała Rainie. Siedziała na tyle daleko od niego, na ile pozwalały warunki w samochodzie. Oboje udawali, że tego nie zauważają.
– Pan Avalon długo czekał z powtórnym ożenkiem? Powiedzmy od dwunastu do piętnastu lat?
– Trzynaście – odpowiedział Luke. Spojrzał na Quincy’ego z ciekawością.
– O córce mówił z dumą, ale zawsze powracał do jej dzieciństwa? „W ósmym roku życia Melissa była najlepszą tancerką… Och, mała Melissa zawsze miała najsłodszy uśmiech. W szkole podstawowej wszyscy ją uwielbiali”. Niewiele wzmianek o dorosłej córce.
– Rzeczywiście, wszędzie stały jej zdjęcia, ale większość z czasów, kiedy była małą dziewczynką. Pierwsze lekcje baletu, dziesięcioletnia Melissa przy fortepianie. W tym stylu.
Читать дальше