– Żadnych fotografii matki?
– Nie widziałem.
– Jej sypialnia nadal wygląda jak pokój dziecka? Mnóstwo różowych falbanek i pluszowych misiów?
– I klaunów. – Luke wzdrygnął się.
Quincy pokiwał głową.
– Podejrzewam, że związek pana Avalona z córką nie był zdrowy.
– Kazirodztwo? – Rainie spojrzała na Quincy’ego z niedowierzaniem. – Jezu, agespie, jak możesz spokojnie sypiać, mając takie skojarzenia?
– Nie jestem pewien – Quincy nie zareagował na zaczepkę – ale widzę tu wszystkie klasyczne oznaki. Dominujący ojciec mieszka samotnie z córką przez pierwsze trzynaście lat jej życia. Pozornie wydaje się najbardziej oddanym z rodziców. Jestem pewien, że gdyby popytać wśród sąsiadów i nauczycieli, wielu opowiedziałoby, jak blisko pan Avalon był ze swoją córką. Jak bardzo angażował się w jej życie. Ale w końcu przychodzi okres dojrzewania i koniec zabawy. Gdyby ciągnąć to dalej, mogłoby się skończyć ciążą.
A poza tym dziewczynka nabiera kobiecych kształtów, co wielu mężczyzn tego typu już nie interesuje. Więc pan Avalon postanawia wziąć sobie żonę, jakąś pasywną kobiecinę, żeby zamydlić ludziom oczy. Jednak uparcie trzyma się wspomnień o tym, co minęło. I zazdrośnie ich strzeże.
– Czy Avalon ma dostęp do komputera? – zapytała Rainie.
– W swoim biurze – odparł Luke.
– A gdyby Avalon rzeczywiście miał stosunki z własną córką, czy przeszkadzałby mu jej związek z Vander Zandenem?
– Przeszkadzałby mu jej związek z każdym mężczyzną. W pojęciu Avalona Melissa wciąż należy do niego.
– No właśnie. Dowiedział się, wpadł w szał…
– Ma alibi – przerwał stanowczo Luke.
Pod ich uważnym spojrzeniem przybrał niemal przepraszający ton.
– Szukałem, Rainie. Zostałem tam do jedenastej w nocy, żeby sprawdzić jego historyjkę. Wkurzyłem chyba wszystkie grube ryby w mieście, ale nic nie wskórałem. Przez cały wtorek Avalon miał spotkanie służbowe. Jego sekretarka zaklina się, że to prawda, a wtóruje jej dwóch wysoko postawionych bubków. Od południa prawie do dziewiętnastej pracowali nad jakąś umową.
Rainie skubała zębami wargę.
– Miałeś czas sprawdzić, co robili świadkowie?
– Masz na myśli między północą a szóstą rano?
– Tu może chodzić o forsę – teoretyzowała Rainie. – Wygląda na to, że panu Avalonowi jej nie brakuje. Jeśli ci faceci prowadzą z nim regularnie interesy… Może zgodzili się potwierdzić jego wersję w zamian za kilka przysług.
– Możliwe. Ale nie wiem, jak udałoby nam się to udowodnić. Jest jeszcze jedna rzecz. Zapytałem Avalona, czy był kiedyś w Bakersville. Zdecydowanie zaprzeczył. Ale przed spotkaniem z nim pomyszkowałem trochę. Według stanowego urzędu skarbowego gość ma domek w okręgu Cabot, jakieś trzydzieści minut drogi stąd. Kiedy zacząłem naciskać, Avalon oświadczył, że to tylko myśliwska chata. Nigdy sam z niej nie korzysta, trzyma ją dla partnerów w interesach. Jego żona kiwała głową, jakby to miało jakieś znaczenie. Nie wiem. Coś mi tu nie gra, Rainie. Poważnie. Nie wiem, co o tym myśleć.
Luke znów wlepił spojrzenie w ulicę. Nagle w polu widzenia pojawił się nastolatek na rowerze. W workowatych dżinsach i luźnej sportowej bluzie prezentował się całkiem zwyczajnie. Ale miał ze sobą plecak z zielonego płótna i uważnie wpatrywał się w dom O’Gradych.
– Jednego nie rozumiem – ciągnął Luke, uderzając palcem o kierownicę i nie spuszczając oczu z chłopaka. – Dlaczego teraz? Melissa Avalon miała dwadzieścia osiem lat. Jeśli Quincy ma rację i tatuś zamierzał zainterweniować, czy do tragedii nie powinno było dojść ładnych parę lat temu?
– Niekoniecznie – odpowiedział agent. On też zauważył rowerzystę. W tej samej chwili zza rogu wyłonił się Chuckie. Niósł tekturowe pudełko z czterema kubkami kawy. – To był pierwszy pobyt Melissy poza domem?
– Tak – potwierdził Luke.
– Więc wszystko jasne.
– Może za bardzo komplikujemy sprawę – zastanawiała się na głos Rainie, przesuwając się na tylnym siedzeniu, żeby zyskać lepszy widok. – Pan Avalon ma motyw. Pan Avalon ma pieniądze. Tak się składa, że jego córka zginęła od pojedynczego strzału w głowę…
– Zabójstwo na zlecenie – dokończył za nią Quincy.
– A jeśli to nie miała być szkolna strzelanina? A jeśli zwerbowano Danny’ego dla zmylenia policji. Żeby stworzyć pozory, że nie chodziło o Melissę Avalon. Tylko że…
– Tylko że Danny przez przypadek zabił dwie dziewczynki – dodał cierpko Luke. Otworzył usta, żeby powiedzieć coś więcej, ale rzucił tylko: – Cholera.
Rowerzysta był już przed domem Shepa. Zwolnił. Zmienił pozycję. Plecak zsunął się…
Luke sięgnął do klamki w chwili, gdy Rainie próbowała wydostać się od swojej strony. Poniewczasie zdała sobie sprawę, że drzwiczki się zablokowały. Byli teraz z Quincym uwięzieni z tyłu policyjnego wozu. Chuckie zauważył, co się dzieje, i upuścił kawę. Rainie dostrzegła, jak sięga po broń.
– Nie! – wrzasnęła, bezsilnie waląc ręką w pancerną szybę. – Cholera, Chuckie, nie!
Chłopak zauważył nadbiegającego Luke’a. Odwrócił się i zobaczył, że Chuckie sięga do kabury. Na twarzy rowerzysty odmalowało się osłupienie.
– Stój! – krzyknął Luke.
Nieznajomy z całej siły cisnął plecakiem w Luke’a i odjechał. Zaskoczony policjant zatoczył się do tyłu. Chuckie nadal kurczowo ściskał broń. Z tej odległości Rainie nie mogła być pewna, ale wydawało jej się, że na policzkach żółtodzioba błyszczą łzy.
– Cholera, cholera, cholera – zaklął Luke. Odzyskał równowagę, ale rowerzysta skręcił już za róg i zniknął między domami. Z westchnieniem Luke wrócił do wozu, żeby uwolnić Quincy’ego i Rainie. Zebrali się wokół leżącego na chodniku plecaka. Nadbiegł Cunningham, dysząc ciężko.
– Co on zrobił? – zapytał i nerwowo potarł policzek. – Co jest w środku? Co się stało? Próbował czegoś?
– Po kolei – burknęła Rainie. Spojrzała na Luke’a. Wzruszył ramionami, przyklęknął i przytknął ucho do zielonego płótna.
– Nie słyszę tykania. – Podniósł plecak i zmarszczył brwi. – Nic nie brzęczy. Do diabła, to chyba jakieś książki.
Ostrożnie rozpiął suwak. Na chodnik wypadły dwa ciężkie tomy w pięknej skórzanej oprawie z bogatymi złoceniami. Biblia: Stary i Nowy Testament. Na załączonej kartce widniał napis: „Dla O’Gradych. Jezus wybacza”.
– O mój Boże – z trudem wydusił Chuckie. – O mało nie zastrzeliłem tego chłopaka.
– Czas chyba, żebyśmy wszyscy dali sobie na wstrzymanie – powiedział łagodnie Quincy.
Luke zaniósł książki na ganek i położył przed drzwiami. Bez słowa wrócił za kierownicę wozu patrolowego, usadowił się tak, by nadmiernie nie rzucać się w oczy przechodniom i wlepił czujne spojrzenie w wylot ulicy.
Piątek, 18 maja, 11.27
Becky O’Grady ostrożnie położyła palec na zszywanym czarną nicią pluszowym pyszczku. Wielki Miś przyglądał jej się uważnie dużymi, złocistymi oczami.
– Ciii – szepnęła. – Musimy być bardzo cicho.
Wielki Miś nie zawiódł. Becky wiedziała, że nie lubi szafy. Zawsze bał się ciemności. Ale teraz starał się być bardzo dzielnym niedźwiadkiem. Nawet nie pisnął, gdy przekręcała gałkę, żeby uchylić drzwi.
Awantura w pokoju rodziców ucichła. Dziewczynka zamarła. Tata i mama kłócili się od dłuższego czasu. Chodziło o kogoś, z kim mama rozmawiała rano. Tata krzyczał, że nie powinna była tego robić. Dlaczego mu nie zaufa i nie pozwoli jemu zająć się wszystkim?
Читать дальше