Yost zwrócił prawowitym właścicielom tyle obrazów, ile był w stanie, jednak wielu z nich już nie żyło lub też w żaden sposób nie dało się do nich dotrzeć. I właśnie te „osierocone” dzieła pomogły mu przekształcić skromny zakład ramiarski w ekskluzywną galerię.
– A te są jego ulubione – powiedział Yost junior, zatrzymując się na końcu korytarza i pokazując ściany obwieszone obrazami. – Zawsze zatrzymywał dla siebie najlepsze spośród osieroconych dzieł.
Seth chciał coś powiedzieć, ale Yost odwrócił się już i otworzył drzwi na końcu korytarza.
– Proszę wejść.
Weszli do gabinetu pełnego książek. Żółtawe światło oświetlało wielki stół, na którym leżały otwarte księgi oraz kartki zapisane drobnym, nieco nierównym, ale wciąż eleganckim pismem.
Na drugim końcu pokoju, w fotelu stojącym przy marmurowym kominku odpoczywał stary człowiek; nogi oparte na podnóżku przykrywał koc. Na stojącym przed nim małym stoliku leżały książki i papiery, a między nimi stała karafka wypełniona do połowy bursztynowym płynem. Stary człowiek pogrążony był w lekturze opasłego tomu w twardej oprawie.
– Ojcze?
Stary mężczyzna położył książę na kolanach i odwrócił się do nich.
– Tak, Jacobie?
– Twój gość. Pan Ridgeway.
Jacob Yost poprawił okulary, spojrzał na Setha i mrugnął kilka razy.
– Cóż, zapraszam tutaj i proszę spocząć, panie Ridgeway – powiedział niecierpliwie. – Mam nadzieję, że nie zamierza pan tkwić przy drzwiach do czasu, aż będzie pan równie stary jak ja.
Młodszy Yost głową wskazał drugi fotel. Ridgeway przystanął obok starca. Yost senior ubrany był w ciepły, wełniany szlafrok przewiązany paskiem, a spod niego wystawały nogawki od piżamy. Seth przyjrzał mu się; jego dwaj młodsi synowie byli do niego bardziej podobni niż najstarszy pułkownik szwajcarskiej armii. Kiedy Ridgeway wyciągnął rękę, usłyszał stuknięcie zamykanych drzwi; junior wyszedł z pokoju.
– Panie Ridgeway. – Jacob Yost zadziwiająco mocno uścisnął dłoń Setha.
– Witam w Zurychu, witam w moim domu. Przepraszam, że nie wstałem, jednak artretyzm zaatakował mnie ostatnio wyjątkowo brutalnie.
Seth wyraził współczucie i usiadł w fotelu na lewo od Yosta. Kątem oka zauważył dłoń starca spoczywającą na oparciu. Była straszliwie wykrzywiona, pokryta bliznami i brakowało kciuka. Seth odwrócił spojrzenie, Yost zdążył jednak to zauważyć. Uśmiechnął się cierpko.
– To jest – podniósł dłoń – część mojej opowieści. Najpierw jednak chcę usłyszeć pańską. – Jak rozumiem, szuka pan swojej żony, kobiety, która powinna mieć obraz znany pod tytułem „Dom naszej Pani Odkupicielki”?
Seth przytaknął.
– Zniknęła sześć miesięcy temu z pokoju w hotelu Eden au Lac.
– Słyszałem – odparł Yost.
Wydawało się, że jego spojrzenie na chwilę uciekło gdzieś w głąb duszy. Seth spojrzał w kierunku okna; za przezroczystymi firankami przesuwało się jak ramię dźwigu.
Wreszcie Yost wyrwał się z zadumy.
– Nigdy nie zapomnę tego obrazu. I nigdy nie zapomnę ludzi, którzy go do mnie przynieśli. – Przerwał nagle. – Ale to też część mojej historii. Najpierw jednak chcę usłyszeć pańską, więc proszę zaczynać.
Kiedy Seth relacjonował przebieg ostatnich sześciu miesięcy, Yost wyjął spod sterty papierów leżących na stole woreczek z tytoniem. Seth zauważył na paczce nazwisko sklepikarza z Rami Strasse. Seth mówił, a Yost wyjął gdzieś z fałd szlafroka dużą fajkę z korzenia wrzośca, starannie ją nabił i zapalił. Smugi aromatycznego dymu snuły się po pokoju.
Seth opowiedział więc o poszukiwaniach w Zurychu, o Rebece Weinstock, o zabójcach w Los Angeles, o kolejnych w Amsterdamie oraz o ludziach, którzy teraz go szukali w Zurychu. Zanim opowieść dobiegła końca, Yost nabijał fajkę dwukrotnie.
– Przepraszam za mój wczorajszy wybuch w pańskiej galerii – powiedział Seth. – Chętnie zapłacę za wyrządzone szkody.
– Proszę się nie przejmować – zachichotał Yost. – To najbardziej ekscytująca rzecz, jaka się przydarzyła tym dwóm rozpieszczonym idiotom w ich całym pozbawionym większych emocji życiu.
Zaśmiał się znowu.
– Jacob – kiwnął głową w stronę drzwi – jest jedynym z moich synów, który ma choć trochę oleju w głowie. Ale on z kolei bierze wszystko zbyt serio.
Yost westchnął ciężko i pochylił się do ogromnej, szklanej popielniczki, żeby wystukać z fajki niedopalony tytoń.
– Nic, co mi pan powiedział, nie było niespodzianką – skomentował. – Ale powinienem chyba panu powiedzieć, dlaczego nie jestem zaskoczony.
Zatrzymał się na chwilę, by znów napełnić fajkę.
– Zaczęło się to w 1939 roku, kiedy pewien człowiek przyniósł obraz do mojego zakładu ramiarskiego. Było lato, ja ukończyłem właśnie uniwersytet i pracowałem dla ojca. Zdobyłem tytuł magistra historii sztuki i zamierzałem zostać ekspertem w dziedzinie konserwacji dzieł sztuki.
Gość był typowym służbistą, zachowywał się jak niższej rangi funkcjonariusz wysłany przez ważnych ludzi. Przyjechał czarną limuzyną. Nie byłem zachwycony tą sceną namalowaną na kawałku drewna i pachnącą jeszcze świeżą farbą. Dzieło było przeciętne, namalowane poprawnie, lecz bez żadnych znamion geniuszu. Mężczyzna chciał, aby obraz oprawić właściwie od ręki, na wieczór. Było to dość niezwykłe zlecenie, ale nie niewykonalne. Bez problemu więc podołałem zadaniu.
Później dowiedziałem się, że człowiek ten został przysłany przez samego Hermanna Góringa, a obraz miał być prezentem dla jego szefa, Adolfa Hitlera.
W miarę jak wojna w Europie nasilała się, moja rodzina śledziła Góringa z zainteresowaniem, zafascynowana – ale w negatywnym sensie – faktem, że nawiązał z nami bliski kontakt. Góring jednak był w sposób szczególny zainteresowany niektórymi członkami mojej rodziny mieszkającej w Salzburgu.
Moja ciotka, siostra ojca, wyszła w 1928 roku za mąż za handlarza dziełami sztuki. Po aneksji Austrii przez Hitlera zaczęło im się żyć coraz gorzej. Wuj został wcielony do armii i zginął na froncie. W czterdziestym trzecim ojciec wysłał mnie do Salzburga, żebym sprawdził, czy uda się ściągnąć ciotkę z powrotem do Szwajcarii. Zanim jednak zdążyliśmy opuścić Salzburg, przybyli niemieccy żołnierze. Przeszukiwali galerie sztuki, uniwersyteckie wydziały sztuki i muzea, szukając, jak to określali, „patriotów”, którzy zaopiekowaliby się bezcennymi dziełami sztuki, które codziennie zjeżdżały do Monachium z całej Europy.
Yost opowiedział, że on i jego ciotka starali się wytłumaczyć tępym żołnierzom, że prawdziwy ekspert sztuki zginął na froncie jako zwykły szeregowiec, ale nic do nich nie docierało. Uznali, że ciotka Yosta nauczyła się na pewno czegoś przydatnego od męża. Nie zamierzali dłużej marnować czasu i kazali jej razem z bratankiem załadować się na ciężarówkę i wybrać się na krótką wycieczkę do Monachium.
Ciotka zmarła na zapalenie płuc w grudniu 1943, ale Yost nadal pracował przy odbiorze dzieł sztuki, które ciężarówkami, pociągami i samolotami przybywały z całej Europy.
– Byłem naprawdę dobrze traktowany – kontynuował Yost. – Dostałem książeczkę z kartkami żywnościowymi, a tak że mieszkanie, które dzieliłem z trzema innymi pracownika mi. Nawet płacili mi pensję. Gestapo uprzedziło mnie jednak, że wiedzą, kim jest mój ojciec, znali też jego adres. Gdy bym próbował uciec, ojcu „coś by się przydarzyło”. Byłem zdania, że gestapo ma ważniejsze sprawy na głowie, ale na wszelki wypadek nie próbowałem tego sprawdzać.
Читать дальше