– Właśnie o to mi chodziło.
– O co?
– Jenrette i Marantz słyszeli, że zamierzasz ubiegać się o fotel. Uznali, że to twój słaby punkt. Dlatego robią wszystko, co mogą, żeby cię przestraszyć. Sprytnie. Wielu facetów by się ugięło. Ponadto wynik sprawy wcale nie był pewny. Oni myśleli, że zrozumiesz aluzję i się wycofasz.
– No to źle myśleli. I co?
– To, że chyba nie sądzisz, iż po prostu odpuszczą? Myślisz, że będą atakowali tylko ciebie? Nie uważasz, że może być jakiś powód tego, że sędzia Pierce chce cię widzieć jutro rano w swoim gabinecie?
♦ ♦ ♦
Kiedy wróciłem do domu, czekał na mnie e-mail od Lucy.
Pamiętasz, jak kiedyś polecaliśmy sobie niektóre piosenki? Nie wiem, czy słyszałeś tę, więc załączam. Nie ośmielę się prosić, żebyś myślał o mnie, kiedy będziesz jej słuchał. Jednak mam nadzieję, że będziesz.
Twoja Lucy
Ściągnąłem załączoną piosenkę. Był to stosunkowo mało znany klasyczny utwór Bruce'a Springsteena, zatytułowany Back In Your Arms. Siedziałem przy komputerze i słuchałem. Bruce śpiewał o obojętności i żalu, o wszystkim, co odrzucił i stracił, a za czym teraz tęskni, a potem żałośnie błagał, żeby znów wzięła go w ramiona.
Zapłakałem.
Siedząc tak, sam, słuchając tej piosenki, myśląc o Lucy i o tamtej nocy, zapłakałem po raz pierwszy, od kiedy umarła moja żona.
Załadowałem tę piosenkę do mojego iPoda i zaniosłem do sypialni. Odtworzyłem ją ponownie. I jeszcze raz. I po jakimś czasie w końcu zapadłem w sen.
♦ ♦ ♦
Następnego ranka Raya czekała na mnie przed bistro Janice w Ho-Ho-Kus, miasteczku na północny wschód od New Jersey. Nikt nie jest pewny, czy pisze się to Hohokus, Ho Ho Kus czy HoHoKus. Niektórzy twierdzą, że ta nazwa pochodzi od indiańskiego słowa użytego przez Lenniego Lenape'a, który kontrolował ten teren do 1698 roku, gdy zaczęli osiedlać się tu Holendrzy. Jednak nie ma żadnego konkretnego dowodu przemawiającego za którąś z tych wersji, co jakoś nie powstrzymuje mieszkańców od spierania się o to.
Raya miała na sobie czarne dżinsy i białą bluzkę rozpiętą pod szyją. Zabójcza. Naprawdę zabójcza. Jej uroda robiła wrażenie, chociaż teraz wiedziałem już, o co jej chodzi. Byłem zły, oszukany, a jednak pociągała mnie i nienawidziłem się za to.
Z drugiej strony, chociaż była młoda i piękna, nie mogłem oprzeć się myśli, że nie dorasta Lucy do pięt. Spodobała mi się ta refleksja. Przytrzymałem się jej. Pomyślałem o Lucy i uśmiechnąłem się kącikiem ust. Mój oddech trochę przyspieszył. Zawsze tak było przy Lucy. Teraz wróciło.
I zrozum tu miłość.
– Cieszę się, że zadzwoniłeś – powiedziała Raya.
– Ja też.
Musnęła wargami mój policzek. Poczułem subtelny zapach lawendy. Poszliśmy do oddzielonego ściankami stolika na końcu sali. Całą ścianę zajmował namalowany przez córkę właściciela imponujący fresk, przedstawiający naturalnej wielkości klientów. Ich oczy zdawały się podążać za nami. Dostaliśmy ostatni stolik, pod wielkim zegarem. Jadałem w bistro Janice przez ostatnie cztery lata. Nigdy nie widziałem, żeby ten zegar pokazywał właściwy czas. Pewnie to taki żarcik właściciela.
Usiedliśmy. Raya posłała mi swój najlepszy obezwładniający uśmiech. Pomyślałem o Lucy. To wywarło pożądany efekt.
– A zatem – zagaiłem – jesteś prywatnym detektywem.
Subtelność na nic by się tu nie zdała. Poza tym nie miałem na to czasu ani ochoty. Mówiłem dalej, zanim zaczęła zaprzeczać:
– Pracujesz dla Most Valuable Detection z Newark w stanie New Jersey. Wcale nie pracujesz w tej hinduskiej restauracji. Powinienem od razu się zorientować, kiedy kobieta za ladą nie wiedziała, kim jesteś.
Jej uśmiech był teraz nieco wymuszony, ale nie przygasł. Wzruszyła ramionami.
– Jak mnie przejrzałeś?
– Powiem ci później. Ile z tego, co mi mówiłaś, było kłamstwem?
– Właściwie niewiele.
– Nadal zamierzasz trzymać się tej bajeczki, że nie wiedziałaś, kim naprawdę był Manolo Santiago?
– To akurat było prawdą. Nie wiedziałam, że to był Gil Perez, dopóki mi nie powiedziałeś.
Nie wiedziałem, co o tym myśleć.
– Jak naprawdę się poznaliście? – Spytałem.
Odchyliła się do tyłu i skrzyżowała ręce na piersi.
– Wiesz, że nie muszę z tobą rozmawiać. W grę wchodzi interes klientów adwokata, który mnie wynajął.
– Gdyby Jenrette wynajął cię za pośrednictwem Morta lub Flaira, mogłabyś tak twierdzić. Jednak tak nie było. Rozpracowujesz mnie. W żaden sposób nie możesz twierdzić, że Gil Perez ma jakiś związek z Jenrette'em czy Marantzem.
Nic nie powiedziała.
– A ponieważ bez skrupułów próbowałaś mnie załatwić, ja bez wahania załatwię ciebie. Myślę, że ci z MVD nie byliby zachwyceni tym, że zostałaś zdemaskowana. Nie muszą o tym wiedzieć. Ty pomożesz mnie, ja tobie, remis. Teraz możesz dodać jakiś swój wyświechtany zwrot.
Uśmiechnęła się.
– Poznałam go na ulicy – powiedziała. – Tak jak ci mówiłam.
– Tylko nie przypadkowo.
– Nie, nie przypadkowo. Miałam się do niego zbliżyć.
– Dlaczego?
Przy naszym stole pojawił się John, właściciel bistra. Janice była jego żoną i szefową. Uścisnął mi rękę i zapytał, kim jest ta śliczna dama. Przedstawiłem go. Ucałował jej dłoń. Zmarszczyłem brwi. Odszedł.
– Twierdził, że ma o tobie jakieś informacje.
– Nie rozumiem. Gil Perez przyszedł do MVD…
– Dla nas był Manolem Santiagiem.
– No dobrze. Manolo Santiago przyszedł do was i oznajmił, że może wam pomóc wygrzebać jakieś moje brudy.
– Brudy to takie mocne słowo, Paul.
– Dla ciebie, prokurator Copeland – powiedziałem. – Takie miałaś zadanie, prawda? Znaleźć coś, co by mnie obciążało? Czym mogliby mnie zmusić, żebym się wycofał? Nie odpowiedziała. Nie musiała.
– I nie możesz bronić się obowiązkiem chronienia interesów klienta, prawda? Dlatego odpowiadasz na moje pytania, Ponieważ Flair nigdy nie pozwoliłby na to swojemu klientowi. Nawet Mort, chociaż to jeden wielki wrzód na dupie, nie jest tak pozbawiony zasad. E.J. Jenrette wynajął was na własną rękę.
– Nie wolno mi o tym rozmawiać. I szczerze mówiąc, nie mogę nic o tym wiedzieć. Pracuję w terenie. Nie rozmawiam z klientami.
Nie interesował mnie podział obowiązków w ich firmie, ale w ten sposób potwierdziła moje przypuszczenia.
– Zatem Manolo Santiago przyszedł do was – ciągnąłem – i powiedział, że ma o mnie jakieś informacje. Co dalej?
– Nie chciał powiedzieć jakie. Był chytry. Chciał pieniędzy i to dużo.
– A ty przekazałaś tę wiadomość Jenrette'owi.
Wzruszyła ramionami.
– I Jenrette był gotów zapłacić. Kontynuujmy od tego miejsca.
– Chcieliśmy dostać jakiś dowód. Manolo zaczął mówić, że musi jeszcze ustalić kilka szczegółów. I tak było. Już go sprawdziliśmy i wiedzieliśmy, że w rzeczywistości nie nazywa się Manolo Santiago. Jednak wiedzieliśmy również, że wpadł na trop czegoś dużego. Nawet wielkiego.
– Czego?
Kelner przyniósł nam napoje. Raya upiła łyk.
– Powiedział nam, że wie, co naprawdę zdarzyło się tamtej nocy, gdy czworo dzieciaków zginęło w lesie. Powiedział, że może udowodnić, że skłamałeś, składając zeznania.
– Jak was znalazł? – Zapytałem.
– Nie rozumiem.
Jednak to już zdążyłem przemyśleć.
– Szukano w Rosji informacji o moich rodzicach.
Читать дальше