– Czy mam zabić deskami wszystkie drzwi – szepnęłam – żebyście mogli bez przeszkód zmasakrować nic niepodejrzewających gości?
– A ty do której ze stron się zaliczasz, co?
– To chyba oczywiste, że jestem z wami. Uśmiechnął się z oporem.
– Czego się nie zrobi, żeby trochę potańczyć.
– Właśnie.
Kupiwszy dla nas bilety wstępu w kasie zrobionej ze zwykłego biurka, Edward ruszył w stronę parkietu. Uczepiłam się kurczowo jego ramienia i zaparłam nogami.
– Mamy przed sobą cały wieczór – pogroził.
W końcu udało mu się dowlec mnie do swojego rodzeństwa. Tamci nadal wirowali wdzięcznie, co poniekąd zupełnie nie pasowało ani do tandetnych dekoracji, ani do nowoczesnej muzyki. Im dłużej się im przyglądałam, tym większy był mój lęk.
– Edwardzie, uwierz mi. – Tak bardzo zaschło mi w gardle, że musiałam szeptać. – Ja naprawdę, naprawdę nie umiem tańczyć.
– Nie martw się, głuptasku – odparł. – Ważne, że ja umiem. – Położył sobie moje obie dłonie na szyi i uniósł mnie delikatnie, żeby wsunąć swoje stopy pod moje.
Ani się obejrzałam, a i my wirowaliśmy po parkiecie.
– Czuję się jak przedszkolak – wykrztusiłam z siebie po kilku minutach walca.
– Tyle że nie wyglądasz jak przedszkolak – zamruczał uwodzicielsko, przyciskając mnie na moment mocniej do siebie, przez co moje stopy wisiały przez chwilę kilkanaście centymetrów nad ziemią.
Przypadkowo spotkały się spojrzenia moje i Alice. Dziewczyna uśmiechnęła się do mnie dopingująco. I ja się uśmiechnęłam. Ze zdziwieniem zdałam sobie sprawę, że właściwie jest mi przyjemnie. No, dość przyjemnie.
– Nie jest tak źle – przyznałam.
Ale Edward patrzył w stronę drzwi. Coś go rozgniewało.
– O co chodzi? – spytałam. Obracając się w kółko, miałam trudności z podążeniem wzrokiem za jego spojrzeniem, w końcu jednak mi się udało. Otóż szedł ku nam Jacob Black. Nie miał na sobie smokingu, jedynie białą koszulę z krawatem, a długie włosy jak zwykle związał w koński ogon.
Zaskoczyła mnie jego obecność na balu, ale zdumienie szybko wyparło współczucie. Indianin najwyraźniej nie czuł się zbyt pewnie – najchętniej wziąłby chyba nogi za pas. Miał skruszoną minę i jak ognia unikał mojego wzroku.
Edward warknął cicho.
– Zachowuj się! – syknęłam.
– Chłopak chce z tobą pogadać – oświadczył pogardliwym tonem.
Jacob stanął koło nas. Widać było, jak bardzo jest skrępowany. Tylko uśmiech Indianina był tak samo serdeczny co zawsze.
– Cześć, Bella. Miałem nadzieję, że cię tu zastanę. – Zabrzmiało to jednak tak, jakby modlił się wcześniej, żebym jednak nie dotarła.
– Hej. – Odwzajemniłam uśmiech. – Jak leci?
– Mogę ją porwać na chwilkę? – spytał niepewnie Edwarda. Dopiero teraz zauważyłam, że obaj są niemal równego wzrostu. Od naszego pierwszego spotkania na plaży Jacob musiał urosnąć kilkanaście centymetrów.
Edward zachował spokój, jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Wysunął ostrożnie swoje stopy spod moich i w milczeniu zrobił krok do tyłu.
– Dzięki – powiedział Jacob z wdzięcznością w glosie.
Edward skinął tylko głową i odszedł, rzuciwszy mi znaczące spojrzenie.
Kiedy Jacob schwycił mnie w talii, położyłam mu dłonie na ramionach.
– A niech mnie, Jake. Ile masz teraz wzrostu?
– Metr osiemdziesiąt osiem – poinformował mnie z dumą.
Mój gips uniemożliwiał nam normalny taniec – mogliśmy taniec – mogliśmy tylko chwiać się dziwacznie, nic odrywając stóp od podłogi. I dzięki Bogu bo mój nowy partner, nieprzyzwyczajony jeszcze do swoich zwiększonych raptownie gabarytów, miał chyba kłopoty z koordynacją ruchową i był pewnie równie marnym tancerzem jak ja.
– Co cię tu sprowadza? – spytałam, znając już właściwie odpowiedź. Gwałtowna reakcja Edwarda mówiła sama za siebie.
– Ojciec dał mi dwadzieścia dolców, żebym przyszedł do was na bal – wyznał. – Uwierzysz? – Nadal był nieco tym faktem zażenowany.
– Wierzę ci, wierzę – mruknęłam ponuro. – No cóż, mam nadzieję, że przynajmniej będziesz się dobrze bawił. Jakaś laska wpadła ci w oko? – prowokowałam go, wskazując głową rząd wystrojonych dziewczyn pod ścianą.
– Tak – westchnął. – Ale jest już zajęta.
Spojrzałam na niego zaciekawiona. Zerknął w dół i na chwilę nasze oczy się spotkały, ale zawstydzeni zaraz odwróciliśmy głowy.
– Tak w ogóle to ślicznie dziś wyglądasz – dodał Jacob nieśmiało.
– Eee, dzięki. Czemu Billy zapłacił ci, żebyś tu przyszedł? – rzuciłam szybko, chociaż i na to pytanie znałam odpowiedź.
Jacob nie wydawał się mi wdzięczny za zmianę tematu. Spojrzał gdzieś w bok. Wróciło skrępowanie.
– Powiedział, że to „bezpieczne” miejsce na rozmowę z tobą. Mówię ci, na starość zupełnie traci rozum.
Zareagowałam, jakby był to niezły dowcip, choć nie było mi do śmiechu.
– Mniejsza o to. Obiecał, że jeśli ci coś przekażę w jego imieniu, załatwi mi ten cylinder, na którym mi tak zależy.
– No to wal śmiało. Też chcę, żebyś wreszcie wykończył to auto. – Uśmiechnęliśmy się do siebie. Ulżyło mi, bo wszystko wskazywało na to, że Jacob wciąż nie wierzy w plemienne podania.
Oparty o ścianę Edward obserwował bacznie mój wyraz twarzy – jego własna pozostawała nieprzenikniona. Jakaś dziewczyna z klasy niżej, w różowej sukience, stała nieopodal, zastanawiając się, czy czasem nie jest wolny, ale nie zdawał sobie chyba sprawy z jej istnienia.
Jacob znów się zawstydził i spuścił wzrok. – Tylko się nic wściekaj, dobra?
– Cokolwiek powiesz, na pewno nie będę na ciebie zła. Nawet na Billy'ego nie będę zła. Po prostu wykrztuś to z siebie.
– Widzisz… Kurczę, to taki idiotyczny tekst. Przepraszam. Widzisz, tata chce, żebyś zerwała ze swoim chłopakiem. Mam ci przekazać, że błaga cię, żebyś go posłuchała. – Chłopak pokręcił głową z zażenowaniem.
– Nadal wierzy w legendy?
– Tak. Kiedy się dowiedział, co się stało w Phoenix… Jak on to przeżywał! Był przekonany, że… No wiesz.
– Naprawdę spadlam ze schodów – wycedziłam.
– Jasne. Ja tam z tym nie mam problemów.
– Billy myśli, że to przez Edwarda wróciłam taka pokiereszowana… – To nie było pytanie. Mimo obietnicy danej jego synowi, byłam na niego zła.
Jacob unikał mojego wzroku. Przestaliśmy się już nawet kołysać, choć nadal trzymał mnie w talii, a ja obejmowałam go za szyję.
– Posłuchaj mnie uważnie. – Spojrzał mi prosto w oczy, zaintrygowany energią w moim głosie.
– Wiem, że Billy i tak mi pewnie nie uwierzy, ale Edward naprawdę uratował mi wtedy życie. Gdyby nie on i jego ojciec, nie stałabym tu teraz przed tobą.
– Wiem – przytaknął. Moje żarliwe słowa wywarły chyba na nim jakieś wrażenie. Mogłam mieć tylko nadzieję, że zdoła przekonać ojca. Chciałam, żeby Billy zrozumiał, jaka rolę odegrali Cullenowie, niezależnie od tego, co istotnie wydarzyło się w Phoenix.
– Nie przejmuj się, już po wszystkim – pocieszałam chłopaka.
– I jeszcze dostaniesz swój cylinder, prawda?
Mruknął coś tylko pod nosem, kręcąc się niespokojnie w miejscu.
– To jeszcze nie koniec? – spytałam z niedowierzaniem.
– Zapomnijmy o tym – zaproponował. – Znajdę sobie robotę. Sam zdobędę te pieniądze.
Szukałam jego wzroku długo, aż nasze oczy się spotkały.
– Wyduś to z siebie – rozkazałam.
Читать дальше