Spochmurniał, pojmując z wolna, o co mi chodzi. Przyłożył sobie palce do skroni i zamknął oczy.
– Tak właśnie ma to wyglądać. Tak właśnie powinno być. I tak by się stało, gdybyś mnie nie spotkała, gdybym nie istniał, a nie powinienem istnieć.
Prychnęłam. Zdziwiony otworzył oczy.
To głupie. To tak, jakbyś podszedł do kogoś, kto wygrał w totka i właśnie odbiera pieniądze, i powiedział mu: „Zostaw to, wróć do dawnego życia. Taki jest właściwy porządek rzeczy. Tak będzie dla ciebie lepiej”. Ja tam tego nie kupuję.
– Trudno porównywać mnie do wygranej w totka.
– Masz rację. Jesteś czymś o niebo lepszym. Wzniósł oczy do góry.
– Starczy tej dyskusji, Bello. Nie ma mowy. Nie skażę cię na życie w wiecznej nocy, koniec, kropka.
– Jeśli myślisz, że sobie odpuszczę, to się grubo mylisz! – ostrzegałam. – Nie zapominaj, że nie jesteś jedynym wampirem, którego znam.
Oczy Edwarda znów pociemniały.
– Alice się nie ośmieli.
Przez chwilę wyglądał tak przerażająco, że mu uwierzyłam – nie byłam sobie w stanie wyobrazić, że ktoś mógłby mieć dość odwagi, by mu się przeciwstawić. Ale zaraz potem uświadomiłam sobie, co jest grane.
– Alice miała wizję, prawda? Wie, że kiedyś będę taka jak wy. To dlatego denerwują cię jej różne komentarze.
– Alice się myli. Widziała też ciebie martwą, a przeżyłaś.
– Ja tam wołałabym się nigdy o nic nie zakładać wbrew jej wizjom.
Wpatrywaliśmy się w siebie gniewnie przez ładnych parę minut. W pokoju zapanowała cisza – względna cisza, bo coś nieprzerwanie brzęczało, pikało i skapywało, a wielki ścienny zegar tykał głośno.
Edward pierwszy dał za wygraną.
– I co dalej? – spytałam, widząc, że patrzy na mnie łagodniej. Wzruszył ramionami.
– Impas. Tak to się chyba nazywa.
Westchnęłam. Znów się zapomniałam. Jęknęłam cicho z bólu.
– Wszystko w porządku? – Edward zerknął znacząco na guzik wzywający pielęgniarkę.
– Tak, tak – skłamałam.
– Nie wierzę ci – oświadczył spokojnie.
– Nie mam najmniejszej ochoty dalej spać.
– Musisz dużo odpoczywać. Te zażarte dyskusje ci tylko szkodzą.
– To mi ustąp – zaproponowałam.
– Ach, jakaś ty sprytna. – Wyciągnął rękę w stronę przycisku.
– Nie! Zignorował mnie.
– Słucham – przemówił interkom.
– Pacjentka prosi o kolejną dawkę środków przeciwbólowych – oznajmił Edward, nie zwracając uwagi na moją rozwścieczona minę.
– Już przysyłam pielęgniarkę. – Głos nieznajomej był bardzo znudzony.
– Nie wezmę do ust ani jednej tabletki – zagroziłam.
Mój towarzysz wskazał głową na wiszący nad łóżkiem podłużny woreczek. – Nie sądzę, żeby kazali ci cokolwiek połykać.
Serce zaczęło mi bić szybciej. Edward zobaczył w moich oczach strach i westchnął zniecierpliwiony.
– Bello, wszystko cię boli. Żeby wyzdrowieć, musisz się zrelaksować. Czemu robisz trudności? Nie będą ci już nic wkłuwać.
– Nie o igły mi chodzi – bąknęłam. – Boję się zamknąć oczy.
Uśmiechnął się najpiękniejszym ze swoich uśmiechów i po raz kolejny ujął moją twarz w obie dłonie.
– Już ci mówiłem, że nigdzie się nie wybieram. Nie masz się czego bać. Tak długo, jak ci to sprawia przyjemność, będę tu siedział dzień i noc.
I ja się uśmiechnęłam, nie zważając na ból w policzkach.
– Twoja obecność zawsze będzie sprawiać mi przyjemność. Zawsze.
– Och, przejdzie ci. To tylko młodzieńcze zauroczenie.
Pokręciłam głową z niedowierzaniem. Świat na moment zawirował.
– Byłam w szoku, kiedy Renee wzięta moje słowa za dobrą monetę. Ale wiem, że ty znasz prawdę.
– Prawda jest taka, że ludzie mają pewną wspaniałą cechę. Zmieniają się. – I co, już się nie możesz doczekać?
Śmiał się jeszcze, kiedy do pokoju weszła pielęgniarka. W ręku miała strzykawkę.
– Pan wybaczy – odpędziła go chłodno. Edward przeszedł na drugi koniec pomieszczenia, oparł się o ścianę i założył ręce. Nadal pełna obaw, nie spuszczałam go z oka. Spojrzał na mnie ze spokojem.
– Proszę bardzo. – Pielęgniarka uśmiechnęła się, wstrzykując medykament do jednej z rurek. – Zaraz poczujesz się lepiej, złotko.
– Dziękuję – mruknęłam bez entuzjazmu. Lek zaczął działać szybko, niemal natychmiast ogarnęła mnie senność.
– Tyle chyba starczy – oceniła kobieta, widząc, że oczy same mi się zamykają.
Musiała wyjść z pokoju, bo na twarzy poczułam chłodną gładkość.
– Zostań. – Nie byłam już w stanie mówić wyraźnie.
– Będę przy tobie – obiecał. Miał taki piękny głos, brzmiał jak kołysanka. – Tak długo, jak ci to sprawia przyjemność… Tak długo, jak jest to dla ciebie najlepsze rozwiązanie…
Próbowałam zaprotestować, ale moja głowa zrobiła się zbyt ciężka, by nią ruszyć.
– To nie to samo – wymamrotałam z wysiłkiem.
Zaśmiał się.
– Nie myśl teraz o tym, Bello. Podyskutujemy sobie znowu, kiedy się obudzisz.
Chyba się uśmiechnęłam, a przynajmniej taki miałam zamiar.
– Okej.
Poczułam jego wargi na moim uchu.
– Kocham cię – szepnął.
– Ja też cię kocham.
– Wiem. – Znów się zaśmiał, cichutko.
Obróciłam głowę w stronę jego twarzy. Zgadł, o co mi chodzi Pocałował mnie w usta.
– Dzięki – westchnęłam.
– Do usług.
Tak właściwie to już odpłynęłam, ale mimo to resztką sił walczyłam ze snem, by coś jeszcze Edwardowi powiedzieć.
– I wiesz co? – Musiałam się bardzo namęczyć, żeby mówić wyraźnie.
– Co?
– Ja stawiam na Alice.
A potem zapadłam się w ciemność.
Epilog: Wyjątkowy wieczór
Edward pomógł mi wsiąść do swojego samochodu. Musiał bardzo uważać – na fałdy jedwabiów i szyfonu, na kwiaty, które dopiero, co samodzielnie wpiął mi w misternie ułożone loki, na moją nogę w gipsie. Zignorował jedynie moją zagniewaną minę.
Kiedy w końcu usadził mnie w fotelu, zasiadł za kierownicą i zaczął wycofywać auto z długiego wąskiego podjazdu.
– Kiedy masz zamiar powiedzieć mi wreszcie, dokąd, u licha jedziemy? – odezwałam się zrzędliwie. Nienawidziłam niespodzianek. Dobrze o tym wiedział.
– Jestem zdumiony, że jeszcze się nie domyśliłaś. – Spojrzał na mnie z ironią. Zaparło mi dech w piersiach – czy kiedykolwiek miałam się przyzwyczaić do jego uroku?
– Mówiłam ci już, że bardzo fajnie dziś wyglądasz, prawda? – upewniłam się.
– Mówiłaś. – Uśmiechnął się promiennie. Nigdy wcześniej nie widziałam go od stóp do głów w czerni, a musiałam przyznać, że kolor ten wspaniale kontrastował z jego jasną karnacją. Uroda Edwarda robiła kolosalne wrażenie. Był tylko jeden kłopot – to, że miał na sobie smoking, napawało mnie niepokojem.
Jeszcze bardziej denerwowałam się ze względu na suknię. No i but. But, nie buty, bo moja druga stopa nadal kryła się pod grubą warstwą gipsu. Cóż, szpilka wiązana w kostce na satynowe wstążeczki z pewnością nie zapewniała mi należytego oparcia, gdy próbowałam kuśtykać z miejsca na miejsce.
– Jeśli twoja siostra ma zamiar jeszcze kiedyś potraktować mnie jak lalkę Barbie, nigdy więcej nie przyjdę już do was w odwiedziny – warknęłam. – Nie jestem świnką morską dla kosmetyczek – amatorek.
Większą część dnia spędziłam w przytłaczającej swoimi rozmiarami łazience Alice, jej właścicielka zaś wyżywała się na mojej skórze i włosach. Za każdym razem, gdy próbowałam zmienić pozycję albo narzekałam na niewygodę, przypominała mi, że ani trochę nie pamięta, jak to jest być człowiekiem, i błagała o cierpliwość, bo tak świetnie się bawi. Na koniec przebrała mnie w wyjątkowo idiotyczną sukienkę – granatową, falbaniastą, odsłaniającą ramiona, z francuską metką, której nie potrafiłam rozszyfrować – sukienkę rodem z harlequina, a nie z Forks. Nasze wieczorowe kreacje nie zapowiadały niczego dobrego, co do tego byłam przekonana. Chyba, że… ale sama przed sobą bałam się przyznać, że snuję podobne przypuszczenia.
Читать дальше