Doszłam do wniosku, że nieśmiertelność daje nieskończone zapasy cierpliwości. Ani Jasper, ani Alice nie zdawali się odczuwać potrzeby robienia czegokolwiek. Alice przez pewien czas szkicowała zarys drugiego pomieszczenia ze swojej wizji, wszystko to, co zdołała dostrzec w bladym świetle włączonego telewizora, a gdy skończyła, wzorem Jaspera wbiła po prostu wzrok w ścianę. Ja tymczasem walczyłam ze sobą, by nie zacząć miotać się po pokoju, nie wyglądać, co chwila przez okno, a przede wszystkim nie wybiec z wrzaskiem na dwór.
Czekając, aż zadzwoni telefon, musiałam zasnąć na kanapie. Ocknęłam się wprawdzie, gdy Alice niosła mnie do łóżka, zapadłam jednak na powrót w sen, nim moja głowa dotknęła poduszki.
Obudziłam się, czując, że znów jest o wiele za wcześnie. Najwyraźniej przestawiałam się stopniowo na nocny tryb życia. Przez chwilę wsłuchiwałam się w dochodzące zza ściany głosy dwojga opiekunów. Zdziwiłam się, że rozmawiają tak głośno – gdyby chcieli, nie słyszałabym ich wcale. Wygrzebałam się z łóżka i przeszłam niepewnym krokiem do drugiego pokoju.
Zegar na telewizorze wskazywał drugą nad ranem. Alice szkicowała coś zawzięcie, siedząc na kanapie – Jasper zaglądał jej przez ramię. Nie podnieśli głów, kiedy weszłam, zbytnio pochłonięci rysunkiem.
Podeszłam zaciekawiona.
– Alice miała kolejną wizję? – spytałam Jaspera.
– Tak. Coś kazało mu wrócić do pokoju z wideo, ale teraz nie był już zaciemniony.
Przyjrzałam się wykańczanemu na moich oczach szkicowi. Rysowany pokój miał niski, belkowany ciemno strop i ściany pokryte niemodną, odrobinę zbyt ciemną boazerią. Na podłodze leżała ciemna wykładzina w jakiś wzorek, jedną ze ścian zajmowało spore okno, a połowę innej kamienny kominek o tak szerokim palenisku, że można było z niego korzystać także z sąsiadującego z pokojem salonu. Na samym środku obrazka, w kącie między oknem a kominkiem, na rachitycznej szafce stały telewizor i wideo. Telewizję można było oglądać z podniszczonej narożnej kanapy. Między sofą a szafką stal okrągły niski stolik.
– A tam stoi telefon – szepnęłam, wskazując odpowiednie miejsce.
Spojrzeli na mnie.
– To dom mojej mamy – wyjaśniłam.
Alice w okamgnieniu dopadła komórki. Nie odrywałam w wzroku od szkicu znajomego wnętrza. Jasper przysunął się do mnie bliżej niż kiedykolwiek i delikatnie przyłożył swą dłoń do mojego ramienia. Ledwie czułam jej dotyk, ale podziałało – strach został dziwnie stłumiony, rozproszony.
Alice rozmawiała z kimś przez telefon, ale tak cicho i w takim tempie, że moich uszu dochodził tylko szmer. Przez sztuczki Jaspera i tak nie mogłam się skoncentrować.
– Bello?
Spojrzałam na nią tępo.
– Bello, przyjedzie po ciebie Edward. Wywiezie cię dokądś w asyście Carlisle'a i Emmetta. Przeczekasz tam jakiś czas w ukryciu.
– Przyjedzie Edward? – Poczułam się niczym topielec, który ostatkiem sił chwyta przepływającą nieopodal kamizelkę ratunkową.
– Tak, pierwszym możliwym lotem. Spotkamy się na lotnisku i zaraz polecicie dokądś dalej.
– Ale co z moją mamą, Alice? Ten potwór czatuje na moją mamę! – Mimo bliskości Jaspera w moim glosie pobrzmiewała nuta histerii.
– Nie ruszymy się stąd tak długo, jak będzie grozić jej niebezpieczeństwo.
– Tak się nie da, Alice. Nie możecie pilnować w nieskończoność wszystkich moich bliskich. Nie widzisz, jaką przyjął taktykę? To nie mnie stara się wytropić, tylko ludzi na których mi zależy. W końcu kogoś osaczy, zrobi mu krzywdę. Nie mogę.
– Złapiemy go, Bello.
– A co, jeśli to tobie coś się stanie? Myślisz, że dobrze się z tym czuję? Sądzisz, że moi bliscy ograniczają się do samych ludzi?
Alice rzuciła Jasperowi porozumiewawcze spojrzenie. Ni stąd, ni zowąd ogarnęła mnie potężna fala senności. Oczy same mi się zamknęły. Świadoma tego, co się dzieje, zmusiłam się do rozwarcia powiek i czym prędzej odsunęłam od Jaspera.
– Nie chcę teraz spać – syknęłam, wychodząc z pokoju.
Zatrzasnęłam za sobą drzwi do sypialni. Nie chciałam, żeby ktoś był świadkiem tego, jak mierzę się z rozpaczą i strachem. Tym razem Alice zostawiła mnie w spokoju. Przez trzy i pół godziny, skulona w kłębek, kołysząc się rytmicznie, wpatrywałam się w ścianę. Nie miałam pojęcia, jak wyrwać się z tego koszmaru, nie widziałam dla siebie żadnej drogi ucieczki. Znalazłam się w sytuacji bez wyjścia – czekała mnie okrutna śmierć, a jedyną niewiadomą było to, ile osób zginie przede mną.
Moją ostatnią deską ratunku był Edward. Łudziłam się myślą, że na widok jego twarzy coś się we mnie odblokuje i znajdę jakieś rozwiązanie.
Wyszłam z sypialni dopiero wtedy, gdy zadzwonił telefon. Wstydziłam się trochę za swoje zachowanie. Miałam nadzieję, że nie uraziłam żadnego z moich opiekunów i że oboje zdawali sobie sprawę, jak bardzo jestem im wdzięczna za ich poświęcenie.
Alice jak zwykle wyrzucała z siebie słowa z szybkością błyskawicy, nie zwróciłam więc nawet uwagi na to, co mówi. Moją uwagę przykuło co innego – zniknął Jasper. Zerknęłam na zegarek. Było wpół do szóstej.
– Właśnie wchodzą na pokład samolotu – poinformowała mnie Alice. – Wylądują za piętnaście dziesiąta.
Za kilka godzin znowu mieliśmy się zobaczyć. Do tego czasu warto jeszcze było oddychać.
– Gdzie jest Jasper? – Poszedł nas wymeldować.
– Nie zostaniecie tutaj?
– Nie, wolimy być bliżej domu twojej mamy.
Na myśl o tym, po co to robią, ścisnęło mnie w gardle. Nie miałam jednak czasu na dalsze rozmyślania, bo znowu zadzwonił telefon. Alice wyglądała na zaskoczoną, ale ja podejrzewałam, kto to może być, i z nadzieją wyciągnęłam rękę po słuchawkę.
– Halo? – powiedziała Alice. – Już ją daję… Twoja mama – szepnęła do mnie bezgłośnie.
– Halo?
– Bella? Bella? – usłyszałam znajomy głos. Znałam też bardzo dobrze jego ton. Jako dziecko słyszałam podobny okrzyk tysiące razy – zawsze, gdy podeszłam zbyt blisko do krawężnika albo znikłam mamie z oczu w jakimś zatłoczonym miejscu. Była przerażona.
Westchnęłam głęboko. Tego właśnie się spodziewałam, choć starałam się przecież, by wiadomość, którą jej zostawiłam, zmusiła ją do działania, nie napędzając przy tym stracha.
– Uspokój się, mamo – powiedziałam jak najbardziej kojącym głosem. Odeszłam parę kroków od Alice – nie byłam pewna, czy pod jej czujnym okiem będę umiała kłamać dostatecznie przekonująco. – Nic takiego się nie stało. Daj mi minutkę, a wszystko ci wyjaśnię, obiecuję.
Zamilkłam zdziwiona tym, że mi jeszcze nie przerwała.
– Mamo?
– Ani pary z ust, póki ci nie powiem, co mówić. – Nie tego się spodziewałam. W słuchawce odezwał się nieznany mi męski głos, przyjemny baryton podobny do tych, które słyszy się w reklamach luksusowych samochodów. Mężczyzna mówił bardzo szybko. – Rób, co ci każę, a twojej matce włos z głowy nie spadnie.
– Przerwał na chwilę. Sparaliżowana strachem czekałam na dalsze instrukcje. – Świetnie – pogratulował mi. – A teraz powtórz za mną, byle naturalnym tonem: „Nie ma mowy, mamo. Zostań tam, gdzie jesteś”.
– Nie ma mowy, mamo. Zostań tam, gdzie jesteś – wyszeptałam z trudem.
– Widzę, że nie idzie ci najlepiej. – Mężczyzna wydawał rozbawiony. Rozmawiał ze mną jak gdyby nigdy nic, jakby był moim znajomym. – Może przejdziesz do innego pomieszczenia, żeby niczego nie zdradzić swoim wyrazem twarzy? Twoja matka wciąż może wyjść z tego cało. No, rusz się. I powtórz: „Mamo, proszę posłuchaj”. Czekam.
Читать дальше