– Carlisle – szepnęła, nie wydawała się jednak przy tym ani zaskoczona, ani uszczęśliwiona. Odetchnęłam z ulgą.
– Tak – powiedziała do aparatu, zerkając na mnie. Później długo słuchała najnowszych wiadomości.
– Przed chwilą go widziałam. – Opisała swoją wizję. – Niezależnie od tego, co nakazało mu wsiąść do tego samolotu, prędzej czy później trafi do tej sali i tego pokoju.
Jej rozmówca coś powiedział.
– Tak. Bello? – zwróciła się do mnie, podając mi komórkę. Rzuciłam się do niej biegiem.
– Halo?
– Bella. – To był Edward.
– Och, tak się martwiłam!
– Bello – westchnął zniecierpliwiony. – Przecież ci mówiłem, że masz się o nic nie martwić prócz własnego bezpieczeństwa. – Czułam się wspaniale, mogąc słyszeć jego głos. Wypełniająca moje serce rozpacz ustępowała miejsca nadziei.
– Gdzie teraz jesteście?
– Pod Vancouver. Wymknął się nam, wybacz. Musiał zacząć coś podejrzewać – trzymał się na tyle daleko, żebym nie mógł czytać mu w myślach. Wszystko wskazuje na to, że wsiadł do jakiegoś samolotu. Sądzimy, że wróci do Forks podjąć poszukiwania. – Za moimi plecami Alice zdawała relację Jasperowi, ale mówiła tak szybko, że nie rozróżniałam poszczególnych słów.
– Wiem. Alice widziała, że uciekł.
– Tylko się nie zamartwiaj. Nie ma szans wpaść na twój trop. Siedź spokojnie w ukryciu, dopóki znów go nie namierzymy.
– Nic mi nie będzie. Czy Esme pilnuje Charliego?
– Tak. Wróciła Victoria. Poszła do waszego domu, ale Charlie był akurat w pracy. Nie przejmuj się, nawet się do niego nie zbliżyła. Z Esme i Rosalie pod bokiem nic mu nie grozi.
– Co ona knuje?
– Najprawdopodobniej próbuje złapać trop. W nocy obeszła cale miasteczko. Rosalie ją śledziła – była na lotnisku, sprawdziła drogi wylotowe, szkołę… Stara się, jak może, ale, wierz mi, nic nie znajdzie.
– Jesteś pewien, że Charlie jest bezpieczny?
– Esme nie spuszcza go z oka, no i my niedługo wrócimy. Jeśli tropiciel pojawi się w Forks, na pewno go dopadniemy.
– Tęsknię za tobą – wyszeptałam.
– Wiem, Bello, i dobrze rozumiem, co czujesz. Mam wrażenie, że zabrałaś ze sobą połowę mnie.
– To przyjedź po nią – podkusiłam go.
– Przyjadę, gdy tylko będę mógł. Ale najpierw muszę zadbać o twoje bezpieczeństwo – powiedział tonem żołnierza walczącego o ojczyznę.
– Kocham cię – przypomniałam mu.
– Czy wierzysz, że mimo wszystkich tych rzeczy, na które cię naraziłem, też cię kocham?
– Jasne, że wierzę.
– Wkrótce się zobaczymy.
– Będę czekać.
Gdy tylko się rozłączył, znów zrobiło mi się ciężko na sercu.
Odwróciłam się, żeby oddać telefon Alice, i okazało się, że oboje z Jasperem pochylają się nad stołem, a dziewczyna szkicuje coś na kartce papieru z hotelowej papeterii. Zajrzałam jej przez ramię.
Rysowała salę ze swojej wizji. Było to długie prostokątne mieszczenie z dużą kwadratową wnęką z tyłu. Podłoga zrobiona była z drewnianych desek. Wszechobecne lustra przecinały, co jakiś pionowe linie wyznaczające koniec danej taili, a także ciągnąca się na poziomie pasa poręcz – wspomniany przez Alice zloty pasek.
– To studio taneczne – powiedziałam, nagle rozpoznając znajome kształty.
Rzucili mi zaskoczone spojrzenia.
– Znasz je? – Jasper był jak zwykle opanowany, ale w jego pytaniu wyczułam jakąś aluzję. Alice wróciła do szkicowania. Z tylu pomieszczenia dorysowała wyjście ewakuacyjne, a z przodu po prawej wieżę stereo i telewizor na niskim stoliku.
– Przypomina miejsce, do którego chodziłam na lekcje tańca. Miałam wtedy osiem czy dziewięć lat. Tamto miało taki sam kształt. – Dotknęłam palcem kwadratowej wnęki. – Tam były toalety, wchodziło się przez inną salę. Ale wieża stała po lewej stronie i nie była taka nowoczesna. No i nie mieli telewizora. W poczekalni było takie duże okno wychodzące na tę salę – właśnie tak by to wyglądało, gdyby przez nie zajrzeć do środka.
Opiekunowie przyglądali mi się podejrzliwie.
– Jesteś pewna, że to to samo miejsce? – spytał Jasper spokojnie.
– Nie, nie na sto procent. Chyba wszystkie takie sale są do siebie podobne – lustra, poręcz, no wiecie. Po prostu ta wnęka wygląda znajomo. – Wskazałam na drzwi z tyłu sali, które znajdowały się dokładnie w tym samym miejscu, co w mojej szkole tańca.
– Czy teraz masz jakiś powód, żeby tam bywać? – odezwała się Alice.
– Nie,, skąd. Nie zaglądałam tam od prawie dziesięciu lat. Byłam beznadziejna, na pokazach zawsze stawiali mnie w tylnym rzędzie – wyznałam.
– Więc ta szkoła tańca nic ma teraz z tobą nic wspólnego? – drążyła.
– Nie. Nie sądzę nawet, żeby prowadziła ją ta sama osoba. To musi być jakaś inna sala, w innym mieście.
– A ta twoja szkoła, gdzie się mieściła? – spytał Jasper, niby to od niechcenia.
– Koło naszego domu, tuż za rogiem. Chodziłam tam spacerkiem po szkole… – Przerwałam, widząc, że patrzą po sobie porozumiewawczo.
– Czyli tu, w Phoenix? – Jasper nadal wydawał się prowadzić zwyczajną rozmowę.
– Tak – wyszeptałam. – Na rogu ulic Pięćdziesiątej Ósmej i Cactus.
Wpatrywaliśmy się w szkic sali w milczeniu.
– Alice, czy nikt nas nie namierzy, jeśli użyję twojej komórki?
– Nie – zapewniła mnie. – Będą najwyżej wiedzieli, że jest z Waszyngtonu.
– To zadzwonię do mamy.
– Na Florydzie nic jej nie grozi.
– Tam nie, ale zamierza wkrótce wrócić do Arizony. Lepiej, żeby nie była w domu, kiedy… kiedy… – Głos mi się załamał. Myślałam intensywnie o tym, co powiedział Edward – partnerka tropiciela przeszukała dom Charliego i szkolę w Forks, gdzie trzymano moje akta.
– Znasz jej numer na Florydzie?
– Nie, nie ma stałego, ale w domu jest sekretarka automatyczna, którą można obsługiwać przez telefon. Mama teoretycznie odsłuchuje regularnie nagrane na niej wiadomości.
– Co o tym myślisz, Jasper?
Zastanowił się.
– Cóż, chyba nic złego się nie stanie. Nie mów tylko, gdzie jesteś, ale o tym, mam nadzieję, nie trzeba ci przypominać.
Szybko wyciągnęłam rękę po aparat i wystukałam tak dobrze sobie znany numer. Automat włączył się po czterech sygnałach. Charakterystycznym dla siebie, energicznym głosem mama poprosiła o pozostawienie nagrania.
– Mamo, to ja. Słuchaj, musisz coś dla mnie zrobić. To ważne. Zadzwoń do mnie, gdy tylko odsłuchasz tę wiadomość. Podaje numer. – Alice napisała go dla mnie szybko pod szkicem. Powtórzyłam ciąg cyfr dwukrotnie. – Proszę, nie wychodź nigdzie, zanim się ze mną nie skontaktujesz. Nie przejmuj się, nic mi nie jest muszę tylko z tobą pilnie porozmawiać. Możesz dzwonić choćby w środku nocy. Kocham cię, mamusiu. Pa. – Zamknęłam oczy, modląc się z całej siły o to, by za sprawą jakiegoś nieprzewidzianego splotu wypadków mama nie wróciła do domu przed odsłuchaniem mojej wiadomości.
Usadowiłam się na kanapie, skubiąc resztki niedojedzonych owoców. Zapowiadał się długi, nużący wieczór. Przyszła mi do głowy myśl, że mogłabym zadzwonić i do Charliego, ale nie byłam pewna, czy minęło już tyle czasu, ile zabrałaby podróż autem z Waszyngtonu. Skoncentrowałam się na oglądaniu wiadomości telewizyjnych – byłam zwłaszcza ciekawa tego, co słychać na Florydzie. Mogli wspomnieć coś o przyjęciu Philipa do drużyny, liczyłam też na jakiś huragan, strajk bądź atak terrorystyczny.
Читать дальше