– Ale przecież Gianpaolo nie spadł z nieba! Kardynałowie sami go wybrali!
– Pssst! – Bellini zmusił Sticklera do ściszenia głosu. – Właśnie dlatego, że sami go wybrali, tym większe było ich rozczarowanie. I właśnie dlatego, że dali mu pierwszeństwo przed innymi papabiles *, ich nienawiść stała się tak wielka.
– Wielki Boże! Ale przecież nie wolno im było z tego powodu zamordować Gianpaola!
Kardynał zamilkł i otarł czoło białą chustką.
– Zamordowano go! – zaczął znowu szeptać gorączkowo Stickler. – Od samego początku nie wierzyłem, że Gianpaolo zmarł śmiercią naturalną. I nigdy w to nie uwierzę. Przypominam sobie jeszcze dobrze atmosferę, jaka wtedy panowała; można było odnieść wrażenie, że w Kurii istnieje druga Kuria.
– W Kurii, bracie w Chrystusie, zawsze istniały różne stronnictwa, konserwatywne i postępowe, elitarne i powszechne.
– Tak, oczywiście, Eminencjo. Gianpaolo nie był pierwszym papieżem, któremu służyłem i z tego właśnie powodu mogę zaświadczyć, iż jeszcze nigdy nie było tylu konszachtów i spiskujących grup jak podczas tych trzydziestu czterech dni jego pontyfikatu. Wydawało się, że każdy jest wrogiem każdego, większość zaś utrzymywała tylko listowne kontakty z Jego Świątobliwością, co było dla Gianpaola wielkim utrudnieniem w pracy.
– Ojciec Święty po prostu zapracował się…
– … taka jest oficjalna wersja, Eminencjo, ale nie było żadnego powodu, aby sprzeciwiać się sekcji Gianpaola.
– Stickler! – oburzył się szeptem kardynał. – Nie muszę chyba księdzu przypominać, iż jeszcze nigdy nie dokonano obdukcji zwłok któregokolwiek z papieży!
– Nie, nie musi mi Wasza Eminencja tego przypominać – odparł William Stickler – jednakże dziś zadaję sobie pytanie, dlaczego nie zezwolono na obdukcję, skoro pozostałe działania, jakimi poddano śmiertelne szczątki Jego Świątobliwości, ani na jotę nie odbiegały od normalnego postępowania z zupełnie normalnymi zwłokami. Nie był to zbyt budujący widok, kiedy związano sznurami stawy nóg Gianpaolo i jego piersi, by potem z całą siłą rozerwać skurczone ciało, aż słychać było trzeszczące kości. Widziałem to na własne oczy, Eminencjo, niech Bóg ma mnie w swojej opiece!
– Professore Montana stwierdził jednoznacznie przyczynę śmierci: niedrożność tętnicy wieńcowej.
– Ależ Eminencjo! A jakąż inną, poza zawałem serca, diagnozę mógł postawić Montana, kiedy znalazł się przy łóżku, na którym zmarły siedział z podwiniętymi nogami, trzymając w lewej ręce teczkę z aktami i z prawą bezwładnie opuszczoną w dół? Montana powtórzył ze ściśniętym sercem te same działania, jakie pamiętam z dnia śmierci Pawła VI w Castel Gandolfo: wyciągnął srebrny młotek, zdjął Gianpaolo opadające na nos okulary, położył je złożone na nocnym stoliku i trzykrotnie uderzył martwego papieża w czoło pytając, czy nie żyje. I kiedy również i za trzecim razem nie usłyszał żadnej odpowiedzi, professore ogłosił, iż Jego Świątobliwość Jan Paweł I nie żyje w sensie ceremoniału Świętego Rzymskiego i Apostolskiego Kościoła Katolickiego.
– Requiescat in pace *. Amen.
– Cały szereg dziwnych wydarzeń miał miejsce dopiero wtedy, gdy przyszedł kardynał Sekretarz Stanu. Była to godzina 5.30, i kiedy się pojawił, moją uwagę zwrócił fakt, że był świeżo ogolony, bardzo opanowany i na widok leżących na ziemi akt Jego Świątobliwości oświadczył, że według oficjalnej wersji to ja wczesnym rankiem znalazłem nieżywego Ojca Świętego w swoim łóżku, a także że nie studiował on żadnych akt, tylko czytał książkę o naśladowaniu Chrystusa. Naturalnie od razu zadałem sobie pytanie, po co to przekręcanie faktów, dlaczego zgon Gianpaolo nie miał nastąpić w czasie przeglądania dokumentów i dlaczego jego śmierci nie miała odkryć zakonnica? Każdego ranka siostra Vincenza stawiała pod drzwiami Gianpaola dzbanek z kawą. Po co te kłamstwa?
– A pantofle Jego Świątobliwości i okulary?
– Nie wiem, Eminencjo, zniknęły gdzieś nagle w tym chaosie i zamieszaniu, tak samo jak dokumenty, które leżały rozsypane na podłodze. Początkowo nie przykładałem do tego większej wagi, ponieważ sądziłem, że wziął je ze sobą kardynał Sekretarz Stanu. Dopiero o wiele później, około południa, kiedy ciało Gianpaola zostało już zabrane i zacząłem się wypytywać o te przedmioty, wyszedł na jaw ten obrzydliwy postępek: ktoś okradł zmarłego papieża!
– A kardynał Jellinek? To znaczy, chciałem wiedzieć, kiedy Jellinek wszedł do pokoju, w którym nastąpił zgon?
– Jellinek? W ogóle tam nie wchodził. O ile wiem, w dniu śmierci Jego Świątobliwości kardynała wcale nie było w Rzymie.
– To zgadza się z moimi obserwacjami, Stickler. Na ile sobie przypominam, Jellinek był co prawda obecny na pierwszym kolegium kardynałów w Sala Bologna podczas sediswakancji, ale to kolegium odbyło się dopiero następnego dnia. A więc kardynał Jellinek w żadnym wypadku nie wchodzi w grę jako sprawca, nawet jeżeli nie pomylił się ksiądz w przypadku swego odkrycia. A tak między nami, Stickler, powinien ksiądz raczej milczeć, gdyby bowiem ten przypadek był badany przez Rotę, to właśnie ksiądz, monsigore, byłby bez wątpienia głównym podejrzanym.
Kamerdyner zerwał się na równe nogi. Chciał natychmiast wyjść z konfesjonału, ale Bellini, zaklinając na wszystkie świętości, zmusił go do pozostnia. Wytłumaczył mu, że źle go zrozumiał, że nie powinien, na miłość Jezusa i Najświętszej Dziewicy Marii, sądzić, że go podejrzewa, ale w tajnym procesie byłby z natury rzeczy koronnym świadkiem; w końcu to on ostatni widział Ojca Świętego, i również to on odkrył jego zwłoki.
– Ale przecież ja nie odkryłem zwłok papieża, Eminencjo! Tę pogłoskę puścił w obieg kardynał Sekretarz Stanu! – prałat nie był już w stanie zapanować nad swym głosem.
Bellinii próbował szeptem uspokoić Sticklera, podkreślając, iż nie to, co sądzi on, Bellini, jest miarodajne, ale wynik śledztwa Roty, a ta nie będzie szczędziła przykrych pytań.
– Musi ksiądz zrozumieć – mówił dalej kardynał – iż to właśnie ksiądz, jako kamerdyner papieża, miał najlepszą możliwość wlania paraliżującej trucizny do jednej z buteleczek z lekarstwami, jakich papież, o czym wiedział każdy z jego otoczenia, używał w dużej ilości.
Po tych słowach zapadła cisza. Kardynał Bellini milczał zastanawiając się jeszcze raz nad swoimi przemyśleniami i tym, co powiedział kamerdyner. William Stickler milczał, zaś dlatego, by dokładniej uprzytomnić sobie słowa kardynała, i po raz pierwszy przyszło mu przy tym do głowy podejrzenie, że Bellini być może wcale nie należy do grupy, do której on go do tej pory zaliczał. Sposób, w jaki mówił do niego przed chwilą, świadczył, że kardynał mógłby być także członkiem stronnictwa Casconego, a może nawet był w zmowie z Jellinkiem?
– Eminencjo – zaczął szeptem Stickler – jak powinienem się więc teraz zachować?
– Co ksiądz powiedział Jellinkowi? Czy ksiądz dał poznać po sobie, że dokonał takiego odkrycia?
– Nie. Udałem nagły atak nudności wyszedłem.
– A więc Jellinek nie wie, że odkrył ksiądz zawartość paczuszki?
– Nie, zakładając, że nie był z tym związany jakiś jego ukryty zamiar.
– In nomine Domini; pozostawmy więc na razie tę sprawę swojemu biegowi rzeczy.
Jeszcze tego samego dnia William Stickler, kamerdyner papieża, napisał do Jego Eminencji Josepha kardynała Jellinka przepraszający list, w którym usprawiedliwiał swoje nagłe wyjście złym samopoczuciem, zaznaczając, iż cieszy się na myśl o spotkaniu przy następnej partii.
Читать дальше