Sieńka poczuł się lepiej.
Teraz, oznajmił Żorż, zajmiemy się francuskim, a na obiad pojedziemy do francuskiej restauracji utrwalać nowo nabytą wiedzę. I oblizał grube wargi.
No i dobrze, pomyślał ospale Sieńka. Nie taki diabeł straszny, jak go malują. Człowiek do wszystkiego się przyzwyczaja. W bogactwie też można żyć.
Historia trzecia. O braciszku Wanieczce
Sieńka bardzo lubił swoje dwa największe marzenia – wyobrażał sobie, jak to będzie, kiedy już zyska i miłość, i nieprzebrane bogactwa. Wszakże nawet w obecnej sytuacji majątkowej realne się stało marzenie, które przedtem wydawało się nieziszczalne, a mianowicie odwiedziny – w pełnej chwale – u brata Wańki.
Oczywiście i do tego musiał się Sieńka odpowiednio przygotować. Nie wystarczy ubrać się po pańsku i oznajmić: hej, to ja, twój starszy brat. I co dalej? Nie można wyjść na głąba, który nie umie dwóch zdań sklecić. A nuż Waniuszka wzgardzi nieukiem?
Ale dla malca nie trzeba było wielkich przygotowań.
Już pierwszego dnia Sieńka umówił się z Żorżem, że ten będzie go napominał, jeśli w rozmowie niepoprawnie wypowie jakieś słowo. Żeby student się nie lenił, w nagrodę miał dostawać piątaka za każdą uwagę.
Tak więc Żorż starał się, jak mógł. Poprawiał Sieńkę niemal co drugi wyraz. „Nie, Siemionie Trifonowiczu, w kulturalnym towarzystwie tak się nie mówi. Nie «kurytarz», tylko «korytarz»„. I stawiał kreskę na specjalnej karteczce. Potem, na lekcji arytmetyki, Sieńka sam mnożył te kreski przez pięć. Pierwszego września 1900 roku narobił błędów za osiemnaście rubli siedemdziesiąt pięć kopiejek – chociaż wystrzegał się słów, których wymowy nie był pewien. Zaczynał poprawnie: „Tak sobie myślę, że…” – i nagle go zatykało.
Skorik aż się żachnął na widok takiej sumy i z piątaka obniżył stawkę na kopiejkę.
Drugiego września odliczył – lepiej powiedzieć: wypłacił – Zorzowi cztery ruble trzydzieści pięć kopiejek.
Trzeciego – trzy ruble dwanaście.
Czwartego trochę się obcykał, to znaczy to i owo już sobie przyswoił – zapłacił rubla i dziesięć kopiejek, a na piąty dzień mógł się ograniczyć do dziewięćdziesięciu kopiejek.
Wówczas uznał, że dla Wańki tyle nauki wystarczy. Teraz z niezwykłą łatwością potrafił przez pięć, a nawet dziesięć minut formułować myśli, jako że Pan Bóg obdarzył go znakomitą pamięcią.
Zgodnie z obowiązującą etykietą należało najpierw wysłać pocztą list do sędziego Kuwszynnikowa: tak i tak, chciałbym złożyć szanownemu panu wizytę, by zobaczyć się z moim ukochanym bratem Wanieczką. Ale na to nie starczyło Sieńce cierpliwości.
Wczesnym rankiem udał się do dentysty, żeby wstawić sobie złoty ząb, a Żorża wysłał do Tiopłych Stanów, by uprzedził, że po południu, jeśli szanownemu panu to odpowiada, pofatyguje się sam Siemion Trifonowicz Skorikow, zamożny handlowiec, by złożyć braterską wizytę Wani. Żorż włożył studencki mundur, wykupił czapkę z lombardu i wyruszył w drogę.
Sieńka bardzo się denerwował (to znaczy: trząsł portkami). A jeśli sędzia powie: po kiego diabła mojemu przybranemu synowi taka dziadowska rodzina?
Ale wszystko poszło dobrze. Żorż wrócił bardzo z siebie dumny i oznajmił, że w Tiopłych Stanach oczekują wizyty o trzeciej. A więc nie zaproszą go na obiad, uświadomił sobie Sieńka, ale nie poczuł się dotknięty, przeciwnie – ucieszył się, gdyż na razie jeszcze niezbyt wprawnie posługiwał się sztućcami i nie potrafił odróżnić widelców do mięsa od tych do ryby i sałaty.
W książce napisano: „Wybierając się z wizytą, należy koniecznie pamiętać o bombonierce dla dzieci”, więc Sieńka nie kutwił, to znaczy nie poskąpił grosza, i kupił u Perłowa na Miasnickiej cały asortyment najlepszych czekoladek w blaszanym pudle w kształcie baśniowego Konika Garbuska.
Potem najął lakierowaną dorożkę za piątaka, ale ponieważ z nerwów wybrał się o wiele wcześniej, niż trzeba, z początku szedł pieszo, a pojazd jechał za nim.
Starał się iść tak, jak zalecano w podręczniku: „Na ulicy łatwo odróżnić dobrze wychowanego, wytwornego człowieka. Jego chód jest zawsze równy i miarowy, krok pewny. Człowiek taki kroczy prosto przed siebie, nie rozgląda się, z rzadka jedynie przystając na krótką chwilę przed jednym czy drugim sklepem; zwykle trzyma się prawej strony i nie spogląda ani w górę, ani w dół, lecz przed siebie, o kilka kroków w przód”.
Sieńka przeszedł zgodnie z tymi zaleceniami Miasnicką, Łubiankę, zaułek Teatralny, a kiedy kark mu zesztywniał od uporczywego prostowania, wsiadł do dorożki.
Do końkowskich sadów jabłoniowych pojazd toczył się powoli, ale przed Tiopłymi Stanami pasażer kazał popędzić konia, gdyż chciał podjechać pod dom sędziego, jak się patrzy, z fasonem, szykownie.
Wszedł do środka, skłonił się z godnością i powiedział bonjour.
Sędzia Kuwszynnikow odrzekł:
– Witaj, Siemionie Skorikow – i wskazał gościowi fotel.
Sieńka usiadł – skromnie, układnie. Jak należy na początku wizyty, zdjął prawą rękawiczkę, a kapelusz położył na podłodze, nie podkładając serwetki. Dopiero potem, gdy już szczęśliwie się ze wszystkim uporał, przyjrzał się sędziemu.
Ippolit Iwanowicz postarzał się, z bliska było to widać wyraźnie. Wąsy całkiem mu posiwiały. Długie, sięgające niżej uszu włosy – także. Tylko spojrzenie pozostało takie jak dawniej – czarne oczy przewiercały człowieka na wskroś.
O sędzi Kuwszynnikowie nieboszczyk tatuś mawiał, że mądrzejszego od niego człowieka nie ma na całym świecie, dlatego też, popatrzywszy w surowe oczy Ippolita Iwanowicza, Sieńka postanowił, że nie będzie się zachowywał zgodnie z regułami etykiety, tylko prawdziwej grzeczności, której nauczył się nie z podręcznika i nie od Żorża, lecz od pewnej osoby, o której będzie jeszcze mowa – trudno przecież opowiedzieć o wszystkim naraz.
Osoba ta utrzymywała, że prawdziwa grzeczność zasadza się nie na uprzejmych frazesach, ale na niekłamanym, szczerym szacunku – należy go okazywać każdemu człowiekowi, przynajmniej dopóki ów człowiek nie dowiedzie, że nie jest tego godzien.
Sieńka długo nad tym rozmyślał, aż wreszcie wyjaśnił to sobie tak: lepiej pochlebić złemu człowiekowi niż obrazić dobrego, czyż nie?
Zatem nie zaczął z sędzią światowej rozmowy o przyjemnej, rześkiej pogodzie, lecz skłoniwszy się z szacunkiem, powiedział:
– Dziękuję, że wychowuje pan mojego brata, sierotę, jak rodzone dziecko i okazuje mu pan tyle dobroci. Jeszcze większą wdzięcznością Bóg panu za to odpłaci.
Sędzia także lekko się skłonił i odparł, że i jemu, i małżonce Wasia stał się szczęściem i osłodą na starość. To bystry chłopak, ma dobre serce i jest bardzo zdolny.
Na chwilę zapadło milczenie.
Sieńka łamał sobie głowę, jak by tu naprowadzić rozmowę na to, że chętnie zobaczyłby się z bratem. Z napięcia aż pociągnął nosem, ale zaraz przypomniał sobie, że „głośne pociąganie nosem w towarzystwie jest absolutnie niedopuszczalne”, i czym prędzej wyjął chusteczkę.
Sędzia powiedział nagle:
– Twój znajomy, który był tu rano, mówił, że jesteś „zamożnym handlowcem”…
Sieńka wyprostował się dumnie, ale sędzia ciągnął dalej:
– Za jakie to pieniądze lakierowana dorożka, frak, cylinder? Ja przecież z twoim opiekunem, Zotem Łarionyczem, jestem w kontakcie listownym. Przez wszystkie te lata raz na kwartał przesyłam sto rubli na twoje utrzymanie i otrzymuję potwierdzenie odbioru. Wuj pisał mi, że nie chciałeś się uczyć w gimnazjum, że jesteś krnąbrny i niewdzięczny, zadajesz się z różnymi łobuzami, a w ostatnim liście doniósł, że stałeś się złodziejem i bandytą.
Читать дальше